3 maja 2013

Rozdział dwudziesty


Scarlett nie ma. Wszyscy się cieszą z tego powodu, a chłopcy najbardziej.
Ja jestem trochę przybity. Emocje opadły, złość się ulotniła, a w moim domu i sercu powstała pustka, którą chciałbym zapełnić. Chyba nie potrafię być sam. Nie teraz, kiedy wiem jak to jest kochać. Aż głupio się przyznawać do własnej naiwności, ale naprawdę kochałem swoje kobiety. Mam już swoje lata, więc to normalne, że chcę mieć bratnią duszę. Za rok kończę karierę, moi synowie z wiekiem zaczną coraz częściej przebywać poza domem. Zostanę sam jak palec. Nie jestem już najmłodszy, uroda także przemija. Chcę wykorzystać swoją szansę, póki ją mam, ale nie zapowiada się na rychłe zmiany. Nie chcę się zakochiwać ani angażować, ale inaczej chyba nie potrafię. Nie umiem być z kimś i nie darzyć go żadnymi uczuciami. To nie ja.
Mój przyjaciel i zarazem jedyna życzliwa mi osoba w tym wielkim świecie, Thierry, okazuje się być niezwykle pomocny. Proponuje, że zabierze moje i swoje dzieci na wycieczkę za miasto, a potem zorganizuje grilla we własnym ogrodzie. Wieczorem obejrzą film, pograją w Fifę i pójdą spać. A rano odwiezie ich po śniadaniu. Jestem mu za to niezwykle wdzięczny.
Pozyskany czas staram się wykorzystać na ostateczne porządki. Rzeczy, które zostawiła Scarlett pakuję i wynoszę do garażu. Może się po nie zgłosi. Jeśli nie… Cóż, i tak były kupione za moje pieniądze, więc zrobię z nimi co mi się podoba. Prawdopodobnie wylądują na śmietniku. Szkoda, bo to całkiem ładne szmatki, ale niestety nie mam dorastającej córki.
Wieczorem rozpalam w kominku i biorę zdjęcia, które wczoraj odłożyłem na półkę. Z rozrzewnieniem przeglądam je jeszcze raz. Aż dziw bierze jak wiele dla mnie znaczyły jeszcze dwa dni temu. Teraz to tylko nic nie warte śmiecie, które zaślepiały mi oczy. Naiwniak ze mnie.
Każdemu zdjęciu przyglądam się bardzo badawczo. Przypominam sobie sytuacje, w jakich zostały wykonane. Były to bardzo miłe chwile. Jednak dziś to już tyko wspomnienia. Raz po raz wrzucam do ognia zdjęcie. Z minuty na minutę mam ich coraz mniej, niszczę przeszłość, niszczę wspomnienia…
- Proszę. – Nade mną staje Monica i wręcza mi wrzący kubek. – Gorąca czekolada.
- Chyba mam deja vu – mówię, przypominając sobie, że niedawno także uraczyła mnie tym napojem.
- Mogę? – pyta, wskazując na wolną pufę obok mnie. Lekko kiwam głową, bo chyba nie chcę być sam. Początkowo sądziłem, że tak będzie mi lepiej, jednak jestem zbyt słaby, aby sobie poradzić ze wszystkim w pojedynkę.
- Przeżyłaś kiedyś zawód miłosny?
- Niejeden – prycha.
- A dwa pod rząd?
- Kiepska sprawa.
- Żebyś wiedziała. W swoim życiu miałem tylko dwie kobiety, które naprawdę kochałem. I obydwie okazały się być parszywymi, chciwymi i żałosnymi dziw… Wiesz co mam na myśli?
- Domyślam się – odpowiada z nieśmiałym uśmiechem.
- Zawsze sądziłem, że pieniądze w życiu pomagają, że ułatwiają wiele spraw. W gruncie rzeczy tak właśnie jest. Mówi się, że kasa szczęścia nie daje. Że miłości i zdrowia za nie się nie kupić. Ale jak ktoś jest chory i potrzebuje drogiej operacji albo specjalistycznych leków, to pieniądze są niezbędne do przeżycia. Więc jednak zdrowie można sobie kupić.
- W pewnym sensie tak… A co z miłością?
- Właśnie. Z miłością to jest przechlapana sprawa – mówię i wrzucam do kominka zdjęcie, które zrobiłem Scarlett na korcie tenisowym. – Obydwie kobiety, o których ci wspominałem, były ze mną dla pieniędzy. Wykorzystały mnie. Miały facetów na boku.
- Matko! Poważnie?
- Taki już mój los… Nie jestem wystarczająco dobry, aby zatrzymać ukochaną przy swoim boku.
- To nieprawda. Jest pan bardzo dobrym człowiekiem.
- Nie mów do mnie tak oficjalnie. Źle mi się to kojarzy.
Zapada cisza. Wrzucam do ognia kolejne zdjęcia, popijam czekoladę, która chyba rzeczywiście ma magiczne właściwości, bo jakoś lżej na sercu mi się robi. Monica rozmarzonym wzrokiem patrzy na tańczące iskry oraz uśmiechnięte twarze Scarlett, które powoli tracą swoje właściwości. Stają się ciemniejsze, mniejsze, aż w końcu znikają, nie pozostawiając po sobie żadnego śladu.
- Dobrze, że chociaż dzieci mam przy sobie – mówię. – Jakby żona mi je zabrała, to byłbym całkiem sam. Chyba bym umarł.
- Jesteś wspaniałym ojcem.
- Bzdura.
- Proszę mi wierzyć. Bardzo często rozmawiam o tobie z chłopcami. Każdy z nich chwali cię pod niebiosa. Zwłaszcza Jordi, który świata poza tobą nie widzi. Tata to, tata tamto… Bardzo cię kochają.
- Ja ich też. Jestem wdzięczny za nich losowi.
- Bardzo przeżywają twoje porażki. Widzą twoją smutną minę, smutne oczy. Chcą pomóc, ale nie wiedzą jak.
- Nikt mi teraz nie może pomóc. Przeżywam kryzys. Wątpię w siebie i mam poważne problemy z zaakceptowaniem mojego własnego ego. Nic mi się nie udaje. Nic…
- Mam inne zdanie na ten temat. Udało ci się wrócić do piłki, mimo iż nie było łatwo.
- Skąd wiesz?
- Przeczytałam w Internecie. Poza tym synowie ci się udali.
- To jedyna rzecz. Powiedz mi, Monico. Co takiego jest we mnie złego, że tak źle mi się powodzi w miłości?
- Nie wiem – mówi, wzruszając ramionami. – Nie mam pojęcia, bo ja nie widzę w tobie żadnych złych wad. Walczysz o swoje, o dobro swoich dzieci, które są dla ciebie najważniejsze. To piękna cecha. Sprawiasz, że przy tobie kobieta czuje się bezpiecznie, jest adorowana i wielbiona, czuje się wyjątkowo. Nie tłamsisz jej. Wręcz przeciwnie! Wspierasz w dążeniu do celu, popychasz ją do wielkich rzeczy, ale oczekujesz od niej tego samego. To naturalne, bo chciałbyś jej dorównać. Mogłoby się wydawać, że masz ciężki i trudny charakter. Jednak myśli tak tylko ten, kto cię naprawdę nie zna.
- Jesteś psychologiem? – pytam zaskoczony. Jej wypowiedź zrobiła na mnie spore wrażenie, bo sam nie wiedziałem o sobie tych rzeczy. I ciężko mi uwierzyć, że mówi to Monica, czyli osoba praktycznie mi obca.
- Nie – odpowiada, śmiejąc się. – Widzę co się dzieje. Dużo słucham i wyciągam wnioski.
- Czasami mnie przerażasz, ale lubię cię. Jednak wydaje mi się, że nie wygląda to tak idyllicznie jak ci się wydaje. Bardzo naciągane jest to twoje zdanie o mnie.
- Nie wydaje mi się. Wiem, co mówię.
- Ta… No i koniec – mówię i wrzucam do ognia ostatnie zdjęcie. Dopijam czekoladę, biorę głęboki wdech i wstaję z miejsca. Jest już bardzo późno, jednak wcale nie chce mi się spać. Boję się nocy. Nie ma chłopców, a ja nie chcę zostać w tym wielkim i przerażającym domu sam. – Monica? Mogę cię o coś prosić?
- Oczywiście.
- Zostaniesz dzisiaj na noc? Nie zrozum mnie źle. Po prostu jestem bardzo zagubiony i chcę czuć, że ktoś jest obok mnie. Normalnie wziąłbym do łóżka synów, ale ich nie ma.
- Mam spać w twoim łóżku? – pyta przerażona.
To jej przerażenie mówi samo za siebie. Jestem beznadziejny.
- Nie – odpowiadam z uśmiechem. – Sądziłem, że rozłożymy te kanapy – dodaję. – Jedna będzie dla mnie, druga dla ciebie. Wszystko na legalu. Mam dosyć kobiet. Bez urazy.
- Dobrze. Ale pierwsza zajmuję łazienkę – mówi ze śmiechem.
- Łazienek ci u nas dostatek – wtóruję jej i zabieram się za rozkładanie łóżek.

Dwa lata w Stanach Zjednoczonych mijają jak z bicza strzelił. Wiele się w tym czasie wydarzyło. Zapominam o złych rzeczach i cieszę się, co mam tu i teraz. A mam sporo, bo wraz ze swoją drużyną sięgam po mistrzostwo ligi. Pierwszy sezon zakończyłem na trzecim miejscu, ale drugi jest moim ostatnim i zarazem najlepszym. Nie sądziłem, że w swojej karierze coś jeszcze wygram, a tu proszę! Odchodzę w blasku fleszy i jupiterów, odchodzę zadowolony i spełniony, odchodzę z tarczą, a nie na niej. I wiem, że w Europie niewiele osób to doceni, ale mnie to satysfakcjonuje.
Przez te ostatnie dwadzieścia cztery miesiące poznałem wielu fajnych ludzi. Thierry Henry jest moim przyjacielem. Kto by pomyślał? Niegdyś był wrogiem, bo swego czasu obydwaj graliśmy w lidze angielskiej, on w Arsenalu, ja w Chelsea, a teraz jest jedną z najbliższych mi osób w Nowym Jorku.
Jeśli zaś chodzi o moje relacje z Monicą… Muszę przyznać, że stała się dla mnie bliska. Lubię, kiedy jest w domu, bo zawsze mogę porozmawiać z kimś życzliwym i inteligentnym. Jest stosunkowo młoda, ale życie jej nie rozpieszczało i myślę, że to główny powód naszych dobrych relacji. Ja także dużo przeszedłem. Dzielimy się naszymi przeżyciami, dużo dyskutujemy. Jest świetną kobietą, dzieci ją lubią i często namawiam ją na wspólne spacery.
Są takie wieczory, kiedy sporo o niej myślę. Staram się określić uczucia, którymi ją darzę. Sądzę, że to nie jest miłość, bo to za duże słowo. Zresztą staram się mieć swoje uczucia na wodzy, bo nie chcę po raz kolejny sparzyć. Jednak bardzo ją lubię, dobrze się znamy i przykro będzie mi bez niej w Leverkusen. Aczkolwiek rozważam zaproponowanie jej przeprowadzki. Monica ma rewelacyjny kontakt z dziećmi, znakomicie wpasowała się w strukturę naszej rodziny. Nieoficjalnie, ale mógłbym ją nazwać szyją, którą kręci głową rodziny – czyli mną. Bardzo liczę się z jej zdaniem. Nie jest mi obojętna, dlatego odwlekam moment wyjazdu do Niemiec.
Jednak wakacje się kończą, a dzieci od września muszą wracać do szkoły. Ja także mam nowe zobowiązania, bowiem dostałem propozycję pracy przy reprezentacji Niemiec. Będę współpracować z menagerem drużyny Oliverem Bierhoffem. Nie znam dokładnie swoich nowych obowiązków, ale cieszę się na zbliżającą współpracę. W dodatku postanawiam zapisać się na kursy trenerskie. Chyba byłbym dobrym trenerem z tym moim nietuzinkowym charakterkiem. Zobaczymy jak mi pójdzie. Na pewno nie będę narzekać na nudę, bo wciąż jestem bardzo rozpoznawalny w Niemczech. Dziennikarstwo sportowe, komentowanie meczy, prowadzenie programów – to wszystko stoi przede mną otworem. Jakby to powiedziała Simone… – mam możliwości!
- Spakowany? – pyta Monica, stawiając przede mną espresso.
- Nie do końca. Wciąż brakuje mi motywacji. Wiesz może gdzie mam ją znaleźć?
- Może twoje dzieci zadziałają ci na ambicję, bo prawie są gotowe do powrotu do domu.
- Stęsknili się za matką, babcią, kolegami… W zasadzie to cieszę się na powrót. Też stęskniłem się za moimi ukochanymi rzeczami; za stadionem, za Bundesligą, domem, no i moim przyjacielem, Philippem.
- Szybko zleciało, prawda? Szkoda, że wyjeżdżacie. Zdążyłam się przyzwyczaić. Chyba muszę zacząć rozglądać się za nowym zajęciem – mówi i popija kawę. – Ostatnio przeglądałam ogłoszenia i znalazłam kilka rodzin, które chętnie przyjęłyby pomoc gosposi. Nie najgorsze mam CV, nie? Myślę, że jak dodam, że pracowałam u Michaela Ballacka, to dodatkowo podniesie moje notowania – śmieje się.
- Z pewnością – wtóruję jej. – Tylko co będzie jak zapytają cię kim jestem?
- Nie mów tak. Wszyscy cię znają.
- Monica, a nie myślałaś o przeprowadzce?
- Co masz na myśli?
- No wiesz… Chłopcy bardzo cię pokochali, ja także bardzo cię lubię. Nie chciałabyś z nami zostać?
- Mam jechać do Niemiec? Nie, to nie wchodzi w rachubę. Nie znam waszego języka. Nie poradzę sobie na zakupach, w urzędach, szkole chłopców. Nie mogłabym w pełni wykonywać swoich obowiązków. Niby sprząta się tak samo, bo do czego mi język potrzebny, ale sam widzisz, że załatwiam większość waszych spraw. Znam jedynie hiszpański i angielski. Bardzo dziękuję za tą propozycję, to wiele dla mnie znaczy, ale jestem zmuszona odmówić.
- Źle mnie zrozumiałaś.
- To znaczy?
- Nie proponuję ci pracy. Nie chcę, abyś wciąż była naszą gospodynią. Chcę, abyś pojechała z nami do Niemiec jako bardzo bliska nam osoba, jako nasza przyjaciółka. Moja przyjaciółka.
- Oh… – Na jej twarzy zauważam zdziwienie. Chyba nie spodziewała się takiej propozycji. – Naprawdę?
- Tak. Nie przejmuj się językiem. Nie będziesz już naszą gospodynią. Chcę, abyś zamieszkała z nami jako członek rodziny. Zatrudnimy kogoś do pomocy, kogoś kto będzie znać, i niemiecki, i angielski. Zrobię wszystko, aby ułatwić ci aklimatyzację w Leverkusen. Ja, chłopcy i wszyscy nasi przyjaciele będą do twojej dyspozycji.
- To bardzo miłe z twojej strony, Michael. Aż nie wiem co powiedzieć. To wszystko jest bardzo miłe i brzmi bajecznie, ale chyba nie mogę z wami tam pojechać. Już nie chodzi o sam język i te wszystkie zmiany, które by na mnie czekały. Obawiam się, że twoje uczucia względem mnie są trochę na wyrost. Ja nie chcę cię zawieść jako kobieta. Chyba nie nadaję się na partnerkę dla sławnego, bogatego sportowca. Wychowałam się w biedzie, szanuję każdy grosz. Nie chcę, abyś pomyślał, że jadę z tobą tylko dla pieniędzy… Jestem daleka od tego.
- Wiem.
- Nie, Michael. Posłuchaj mnie. Bardzo ci dziękuję za tą propozycję. Ty i chłopcy jesteście dla mnie bardzo ważni, pokochałam was, staliście się dla mnie jedyną rodziną. Bardzo będę za wami tęsknić, ale…
- Nie odmawiaj, proszę… Przeszedłem już w życiu niejedno zawirowanie. Niejedna kobieta mnie zraniła, bo ważniejsze ode mnie były moje pieniądze. Jednak nie znałem ich dobrze. Nasze zawiązki zaczynały się szybko, po kilku miesiącach lub tygodniach znajomości. Ciebie znam już dwa lata. Jesteś inna niż one. Wiem, że lubisz mnie za to jaki jestem, a nie jakie mam konto. Zresztą! Nie chcę rozmawiać teraz o pieniądzach. Nie chcę przekonać cię do siebie, bo wiem, że mnie lubisz. Chcę cię przekonać do wyjazdu. Daj nam szansę.
- Sama nie wiem… To bardzo duże wydarzenie. Już raz zaczynałam wszystko od nowa. Tutaj, w Nowym Jorku. A teraz się wyprowadzić do Europy? Boże, ja tam nigdy nie byłam! Nawet o tym nie śniłam. Europa to dla mnie zupełnie inny świat.
- Pomogę ci. Możesz na mnie liczyć.
- A co ja tam będę robić? Nie chcę bezczynnie siedzieć wam na głowie.
- Możesz robić cokolwiek! Coś wymyślimy, znajdziemy rozwiązanie. Scarlett – poza tym, że mnie bardzo zraniła - nauczyła mnie bardzo ważnej rzeczy. Nie wolno oglądać się wstecz, nie można myśleć, że coś się nie uda. Trzeba myśleć optymistycznie, patrzeć do przodu, na nowe perspektywy, okazje. Życie jest pełne niespodzianek. I jest stanowczo za krótkie, aby się zamartwiać. Nie masz nic do stracenia. Nie masz tu rodziny, przyjaciół, a pracę można znaleźć wszędzie.
Zapada cisza. Wyczekująco spoglądam na Monicę. Widzę, że bije się z myślami. Nie chcę jej do niczego zmuszać, ale zrobię wszystko, aby pojechała ze mną do Leverkusen. Zależy mi na niej. Już dwa razy na swojej drodze spotkałem kobiety, o których myślałem – ta jedyna do końca życia. I dwa razy się zawiodłem. Teraz tak nie myślę. Monica to cudowna kobieta, ale nie zakładam nic na pewno. Znamy się dwa lata, może zaiskrzy bardziej, a może nie. Pociesza mnie fakt, że zawsze będziemy dobrymi przyjaciółmi, a to już sporo dla mnie znaczy. Będę miał przy swoim boku osobę, która będzie we mnie wierzyć, choćby nie wiem co. To najważniejsze.
- Tak pięknie prosisz – mówi – że chyba nie mam wyjścia. Zgadzam się.
Jej słowa to miód na moje uszy. Jestem bardzo szczęśliwy, ale hamuję swoją ekspresję, bo nie chcę jej przestraszyć. Chwytam ją za rękę i mówię:
- Bardzo się cieszę… Bardzo.
Mam nadzieję, że wreszcie będzie dobrze. Że wreszcie rozpocznę w Niemczech ten nowy rozdział własnego życia, który potrwa znacznie dłużej niż dotychczasowe. Nie zapeszam. Żyję chwilą!

__________
Końcówka dająca nadzieję na lepsze jutro :) 

Kończąc chciałam tylko powiedzieć, że nie był to popularny blog, bo wejść i komentarzy było mało, ale kończąc to opowiadanie mam poczucie dobrze wykonanej roboty. Uważam, że było to moje najlepsze "dzieło" i mam nadzieję, że zapadnie Wam w pamięci na długo :) 

Dziękuję za to, że tu byliście! <3