26 kwietnia 2013

Rozdział dziewiętnasty


Jestem w Nowym Jorku już ponad cztery miesiące, a moje relacje ze Scarlett to istna sinusoida! Raz jest dobrze, czuję się niesamowicie, mam ochotę latać trzy metry nad ziemią, jestem szczęśliwy i nie chcę nic więcej. Zaraz potem opadam na dno z podkulonym ogonem, jestem zły – na nią, na siebie, na dzieci. Nic mnie nie cieszy, na treningach nie mogę się skupić i nie marzę o niczym innym jak o chwili spokoju, kanapie i piwie. Nie tak wyobrażałem sobie nasze wspólne życie.
Scarlett pochłonięta jest swoją nową pracą. Wielki świat chyba uderzył jej do głowy, bo od paru tygodni jej ulubionym zajęciem są zakupy i zabiegi upiększające. Ostatnio wspominała nawet o operacji plastycznej! Po co? Jest najpiękniejszą kobietą jaką w życiu widziałem, niczego jej nie brakuje. Nie mam pojęcia skąd ten pomysł…
Dzieci także nie wyglądają na zadowolone. Kiedy nie ma Scarlett w domu są radosne, głośne. Razem się bawimy, gramy w piłkę, śpiewamy karaoke, gotujemy… Jest wspaniale! Zawsze o tym marzyłem, ale do kompletu brakuje kobiety, która towarzyszyłaby nam w tych wszystkich wariacjach. Ale kiedy Scarlett wraca do domu dzieci uciekają do swoich pokoi, odgłosy domu znikają, jest cicho, głucho i nieprzyjemnie. Zamiast dziecięcego śmiechu słychać jedynie babską paplaninę, która niegdyś mnie interesowała, ale teraz nie ma to dla mnie większego znaczenia.
Często nie mogę spać i wówczas zastanawiam się, czy Scarlett rzeczywiście jest ze mną z miłości. Może zależało jej tylko na mojej kasie, na promocji własnej osoby. Nie chcę tak myśleć, bo mam inne wyobrażenie o mojej blondynce. Nie chcę się zawieść, dlatego unikam tego tematu, ale zdaję sobie sprawę, że przez to może ucierpieć wiele osób.
- Proszę. – Siedzę na tarasie, bo szukam odpoczynku po kolejnej sprzeczce ze Scarlett. Nad moją głową pojawia się Monica. Jestem zaskoczony, bo jest późno i myślałem, że już poszła do domu. – Gorąca czekolada jest najlepsza na frasunki.
- Dziękuję. Sądziłem, że już pojechałaś.
- Miałam taki zamiar, ale Jordi mnie zatrzymał. Chciał, abym przeczytała mu bajkę na „dobranoc”.
- Masz z nim dobry kontakt… Lepszy niż Scarlett.
- Spędzam z chłopcami więcej czasu. Jakby pani Scarlett zechciała ich lepiej poznać, to pewnie ich stosunki wyglądałby lepiej.
- Właśnie – mówię i upijam trochę czekolady. – Mmm… Pycha.
- Przepis mojej babci. Sekret polega na tym, aby odpowiednio wyważyć proporcje między czekoladą, a cukrem. Tajemniczym składnikiem jest wanilia, która nadaje charakterystyczny posmak.
- Bardzo dobre. Od razu lepiej się robi na sercu. Jest już bardzo późno, może odwiozę cię do domu, co?
- Nie trzeba. Poradzę sobie – odpowiada z uśmiechem. – Dobranoc, panie Ballack.
Dobranoc, panie Ballack… Jak ja dawno tego nie słyszałem. Scarlett od jakiegoś czasu nie używa tego zwrotu. Ciekawe dlaczego?
Nazajutrz jadę na trening i postanawiam wyrzucić z siebie wszystko poprzez ćwiczenia fizyczne. Jestem wyróżniającą się postacią w zespole, rozpiera mnie energia i czuję się o dziesięć lat młodszy. Dobrze mi to robi, bo lepiej jest wybiegać wszystkie smutki niż je zapijać. Aby całkowicie pozbyć się problemów idę jeszcze na siłownię. Idzie ze mną jeden z piłkarzy, znany na całym świecie francuski snajper Thierry Henry. Jesteśmy w podobnym wieku, mamy za sobą podobne problemy, dlatego od razu złapaliśmy dobry kontakt. Stał się dla mnie oparciem w Nowym Jorku, pokazał mi ciekawe miejsca wraz z jego rodziną często spotykamy się w restauracjach i kawiarniach. Dzięki niemu nie odczuwam braku Philippa, który został w Leverkusen.
- Dostałem podwójne zaproszenie na fajną imprezę promocyjną – mówi Thierry. – Moja żona nie może iść, bo jedzie do Europy, więc może pójdziemy razem. Zaprezentują sprzęt sportowy, więc teoretycznie powinno nas to zainteresować – dodaje z uśmiechem.
- W sumie fajny pomysł. Moja domowa siłowania wciąż jest niedokończona. Może znajdę tam coś dla siebie.
- Świetnie! W takim razie jesteśmy umówieni. Przyjadę po ciebie w czwartek o szóstej, może być?
- Jasne.
Cieszę się na to wyjście. Lubię spędzać czas w męskim gronie. W Leverkusen miałem tylko Philippa, bo koledzy z drużyny byli znacznie młodsi i woleli swoje towarzystwo. Tutaj jest kilku starszych piłkarzy i oni także mają być na tej imprezie, więc napawa mnie to radością. Jak będzie nudno to zaproponuję im wyjście na bilard lub kręgle, z piwem i fajną muzyką w tle. Iście męska impreza! Nie mogę się doczekać!
Thierry przyjeżdża punktualnie o szóstej. Żegnam się z dzieciakami, które zostają z Monicą. Jestem jej bardzo wdzięczny, że tak się poświęca. Jest samotną kobietą po trzydziestce, pochodzi z Meksyku. Lubi dzieci, dlatego tak chętnie spędza czas z moimi synami. Bardzo ją polubiłem, bo jest ciepła i przyjazna, nadaje się na matkę, jednak życie jej nie rozpieszczało i niestety nie ma własnego potomstwa. Cieszę się, że Jordi, Emilio i Louis dają jej choć odrobinę radości.
- A Scarlett nie jest zła, że cię porywam? – pyta z uśmiechem Francuz.
- Nie ma jej. Pracuje.
- Pracuje… – śmieje. – Oj, Michael, Michael… Nie wróży to nic dobrego.
- Przestań, dobra? Ufam jej.
- W porządku.
Impreza odbywa się w ekskluzywnym hotelu. Przyszło bardzo dużo gości. Rozpoznaję znanych ludzi z telewizji, aktorów, przeróżnych sportowców, krzątają się ludzie z branży, właściciele film, ważne szychy w garniturach oraz eleganckie kobiety w koktajlowych sukienkach. Scarlett by się tu nadawała. Ona lubi takie imprezy.
Razem z Thierrym przechadzam się po sali. Oglądamy sprzęt sportowy, wysłuchujemy nowinek, pytamy o ceny, a czasami nawet wypróbowujemy kilka urządzeń. Jest zabawnie i śmiesznie, zwłaszcza, kiedy jakaś rzecz wygląda jak statek kosmiczny i nie wiemy jak się do tego zabrać. Thierry robi mi zdjęcia aparatem komórkowym i grozi, że pokaże je całemu światu na swoim portalu społecznościowym. Ma mnie w garści i teraz zapewne będzie chciał, abym zrobił coś głupiego. Mamy po 36 lat, a zachowujemy się jak dzieciaki.
Idziemy po drinki. Siadamy przy barze i gadamy na temat zbliżającego się meczu. Tracimy kilka oczek do lidera, dlatego trzeba się spiąć i dogonić Anioły z Los Angeles. Śmiejemy się, że damy w kość Beckhamowi!
W ferworze tej niezwykle interesującej i zabawnej konwersacji dostrzegam znajomą sylwetkę. Wytężam wzrok, aby dobrze się przyjrzeć, ale im dłużej widzę tego faceta tym większej pewności nabieram. Chcę podejść, przywitać się, ale coś mi mówi, żeby tego nie robić. Jakaś magiczna siła przywiązała mnie do krzesła i nie chce puścić. Thierry wciąż do mnie mówi, jednak po chwili zaprzestaje i patrzy w stronę, w którą i ja spoglądam.
Wysoki dobrze zbudowany Christian, brat Scarlett, przechadza się po sali w dobrze skrojonym garniturze. Rozdaje uśmiechy starym, bogatym kobietom, które gustują w znacznie młodszych, przystojnych panach. Obrzydliwe.
Po chwili podchodzi do niego Scarlett. Nie spodziewałem się jej tutaj. Mówiła, że idzie do pracy, bo ma jakąś promocję. No tak! Przecież to jest impreza promocyjna, a ona pracuje w biurze reklamowym. Ciężki kamień spada mi z serca, bo już wiele niewłaściwych myśli przeszło mi przez głowę. Biorę głęboki wdech i z uśmiechem chcę pójść w ich stronę, jednak po chwili staję w bezruchu i niedowierzam. Scarlett zarzuca Christianowi ręce za kark i wbija się w jego usta. Co to ma być?! To obrzydliwe!
- O cholera – wycedza Thierry i klepie mnie po ramieniu.
- To niemożliwe… To jej brat!
- Brat?
- No tak. Poznałem go jakiś czas temu w Niemczech. Nie wiedziałam, że przyjechał do Stanów. Nic mi nie powiedziała.
- Jesteś pewien, że to rodzeństwo? Wydaje mi się, że brat i siostra tak się nie zachowują.
- Niedobrze mi. Muszę stąd wyjść.
Znów to samo! Znów zostałem wykorzystany przez kobietę, którą kocham. To jakieś fatum!
Wychodzę z hotelu i szukam jakieś taksówki. Wsiadam do pierwszego lepszego samochodu i rozkazuję wieść się do domu. W biegu jeszcze rzucam do Thierrego, że spotkamy się jutro na treningu. Niech się nie martwi. Teraz muszę wracać, bo nie wytrzymam tego psychicznie.
Wysiadam i staję przed domem. Na górze światłą są pogaszone, chłopcy śpią. W oczach zbierają mi się słone krople łez. Tyle czasu byłem oszukiwany, tyle czasu poświęciłem kobiecie, która przysłaniała mi cały świat, która była najważniejsza, która miała być to jedyną do końca życia.
Wydobywam się siebie przerażający ryk, który od razu sprawia, że z domu wybiera przerażona Monica.
- Pan Ballack? Wszystko w porządku?
- Nie – mówię przez łzy i wchodzę do środka. W salonie stoją moje zdjęcia z Scarlett. Jednym ruchem zbieram je wszystkie i rzucam na podłogę. Wszystkie jej rzeczy lądują na ziemi i nie obchodzi mnie, że się popsują, rozbiją, czy Bóg wie co jeszcze! Nie chcę tego tutaj. I jej też nie chcę. – Monico, mam prośbę. Czy możesz wziąć te walizki – mówię i wyciągam ze schowka różowe torby – i zapakować w nie wszystkie ubrania Scarlett? Ona wyprowadza się stąd.
- Ale co się stało?
- To nie ma znaczenia. Po prostu to zrób.
- Dobrze – mówi i zabiera walizki na górę, a ja kontynuuję demolkę własnego domu.
Kiedy mam poczucie dobrze wykonanej „pracy”, kiedy widzę porozrzucane na podłodze rzeczy, odsyłam Monicę do domu. Gaszę światła i siadam na kanapie. Czekam na moją „ukochaną”, której teraz z całego serca nienawidzę. Nie potrafię zrozumieć, dlaczego mi to zrobiła. Wiedząc, że mam za sobą rozstanie z Simone, że mam za sobą wiele miłosnych perypetii i porażek… Nie rozumiem jak można z taką premedytacją wykorzystać człowieka, którego się kocha. No tak, ale trzeba kochać, a Scarlett widocznie nie darzyła mnie tym uczuciem.
Jest późna noc, a mimo to nie zraża mnie to do czekania. Będę to robić choćby do rana, bo adrenalina buzująca w moich żyłach nie pozwala mi na sen. Chcę się jej pozbyć z mojego życia. Nie potrzebuję więcej fałszywców i nędzników. Scarlett nie zasługuje na nic dobrego z mojej strony. Wiele mi dała, bo dzięki niej zmieniłem podejście do wielu spraw, jednak nie potrafię jej już za to dziękować. Było, minęło. Skoczyło się. Kłamstwo ma krótkie nogi i dzięki Bogu wydało się to teraz, a nie np. po ślubie, który cicho planowałem.
Głupi ja. Naiwny ja.
Scarlett wreszcie się zjawia. Spoglądam na zegarek. 3:26. Po jej wejściu czuję zapach alkoholu roznoszący się po całym holu i salonie. Czuję wstręt i obrzydzenie.
Zapalam lampkę, Scarlett aż podskakuje ze strachu.
- Michael! Nie rób tak więcej – mówi z uśmiechem. – Co ty tu robisz? Czekałeś na mnie?
- W pewnym sensie.
- Matko Święta! A co się tu stało? – pyta, rozglądając się po pokoju. Rzeczywiście narobiłem tu niezłego bałaganu. – Było włamanie? O nie, nasze zdjęcia… Wszystko zniszczone. Dzwoniłeś na policję?
- Nie było powodu. Ja to zrobiłem.
- Ty? – pyta zdziwiona i podnosi z ziemi jedną z fotografii. – Dlaczego? Oszalałeś? Nie poznaję cię.
- Dobrze się bawiłaś?
- Co cię napadło? Wszystko zniszczyłeś! Wszystkie moje rzeczy! Jesteś nienormalny! O co ci chodzi, Michael?
- Tam są twoje walizki – mówię, kiwając głową na różowe torby. – Mam nadzieję, że będziesz z nimi bawić się równie dobrze, co z własnym bratem.
- Co?
- Dobrze się bawiłaś robiąc ze mnie barana?! – Wstaję i podchodzę bliżej blondynki. – Dobrze wydawało ci się moje pieniądze, żerowało na mojej pozycji? Osiągnęłaś swoje cele, wypromowałaś się? Ciesz się tym, bo to koniec. Oddaj kartę kredytową.
- O co ci chodzi?
- Przestań udawać głupią. Christian to nie twój brat tylko kochanek. Widziałem was dzisiaj. Oddaj kartę, zabieraj swoje rzeczy i wynoś się z mojego domu i życia. Nie każ mi podnosić głosu, bo chłopcy śpią. Nie chcę robić rabanu w środku nocy. Jesteś podła i brzydzę się tobą. Nie chcę cię znać.
- Nie jest tak jak myślisz, Michael.
- A wiesz co jest najgorsze? Że ja ci naprawdę zaufałem. Naprawdę sądziłem, że zasługuję na miłość i szczęście. Że jestem wart takiej kobiety jak ty. Utwierdzałaś mnie w tym przekonaniu, a potem z premedytacją okłamywałaś. Kochałem cię, a teraz czuję jedynie wstręt.
Zapada cisza. Scarlett patrzy na mnie, ale nic nie mówi. Chyba wszystko jest już jasne, chyba zrozumiała. Ja mam dosyć. Skończyłem z tym. Nie nadaję się do związków. Nie powinienem kochać żadnej kobiety, a one mnie, bo to się po prostu źle kończy. Za dużo przeszedłem w przeciągu ostatniego roku. Z piekła do nieba. Mam dosyć.
Wciąż przyglądam się Scarlett, która ciągle stoi w tym samym miejscu. Nie wiem po co to robi. Może kalkuluje wszystkie moje słowa. Ale co niezrozumiałego jest w tym, że nie chcę jej widzieć? To sygnał, że ma opuścić ten dom i nigdy więcej się w nim nie pojawiać. To proste. Dostrzegam, że w jej oczach pojawiają się łzy, a we mnie się powoli gotuje. Dopiero teraz czuję w sobie nienawiść. Jeszcze chwila, a wybuchnę.
- Przepraszam…
- Wynocha! – wrzeszczę.
Scarlett zabiera swoje walizki i ze spuszczoną głową opuszcza mój dom. Mam cichą nadzieję, że już jej nie zobaczę.
Nie zasnę, więc nalewam wódki do szklanki i siadam na kanapie. Ronię kilka słonych, gorzkich łez. Ponoć kobietom to pomaga. Może ze mną będzie podobnie…
Po chwili zdaję sobie sprawę, że jestem ojcem. Moje dzieci śpią na górze. Rano wstaną i będą wystraszone, kiedy zobaczą ten potworny bałagan. Włączam cichą, klasyczną muzykę i bez zastanowienia chwytam za zmiotkę, szmatę, zbieram wszystko i wyrzucam do śmieci. Jedynie zdjęcia zostawiam, ale odkładam je na najwyższą półkę. Przyjdzie czas i na nie. Jutro.
- Tato… – Przede mną staje Jordi w niebieskiej pidżamie i z misiem w rączce. Jest zaspany i ma nietęgą minę.
- Co się stało? Czemu nie śpisz?
- Miałem koszmar.
- Chodź do mnie. – Biorę Jordiego w objęcia. Uspokajam go, ale on robi ze mną to samo. – Śpimy razem? Jak za starych, dobrych czasów…
Mały kiwa głową. Biorę go na ręce i zanoszę do mojej sypialni. Kładziemy się razem do łóżka i zasypiamy. Obydwaj potrzebujemy teraz spokoju. Ale przede wszystkim potrzebujemy teraz siebie nawzajem. Mam moich chłopaków i muszę być dla nich twardy. Muszę być silny, aby być dla nich wzorem do naśladowania. Nie mogę ich więcej narażać na nieodpowiedzialne kobiety, które myślą tylko o sobie. Simone myślała o sobie i Gustavie, Scarlett myślała o sobie i Christianie, ja myślałem o nich dwóch, ale nigdy nie zapomniałem o moich chłopcach. I nie zapomnę. Są dla mnie najważniejsi, bo jako jedyni mnie nigdy nie zawiodą. Nie wystawią na próbę moich uczuć, nie wykorzystają, nie zrobią ze mnie barana. Zawsze będę dla nich ważny, a może i najważniejszy.
   Chciałbym za czterdzieści lat usiąść w fotelu i powiedzieć, że wychowałem synów na prawych i dzielnych mężczyzn, którzy potrafią zadbać o siebie, swoje partnerki i moich wnuków. Chciałbym, aby opowiadając o mnie nie czuli wstydu, wstrętu czy zażenowania. Chciałbym być ich chlubą, powodem do dumy. Chciałbym być ich przyjacielem, ojcem, wzorem i superbohaterem.

___________
Michael zawsze miał pod górkę. 

Za tydzień ostatni rozdział. 

19 kwietnia 2013

Rozdział osiemnasty


Biorąc z Simone rozwód i wyprowadzając się z Niemiec nigdy nie przypuszczałbym, że moje życie może wyglądać tak wspaniale jak teraz. Mieszkam w Nowym Jorku z moimi synami, przy boku mam cudowną kobietę, trenuję w dobrym klubie, z fajnymi chłopakami, z konkretnym trenerem. Mam za sobą dwa mecze – oba w podstawowym składzie i zanotowałem jedną asystę. Kibice mnie lubią, bo spotkam się z ogromną sympatią z ich strony. Proszą o zdjęcia, autografy, chwalą i komplementują. Czuję się jak młody bóg, choć wcale taki młody nie jestem.
Nie tak wyobrażałem sobie ostatnie lata mojej kariery. Zamiast Leverkusen mam Nowy Jork, zamiast Simone jest Scarlett, zamiast czterech lat gry dostałem tylko dwa, ale i tak się z tego cieszę. Lepszy rydz niż nic. I tak jestem z siebie niesamowicie dumny, bo pokonałem ciężką kontuzję, która niejednego by załamała. Nie zrezygnowałem, walczyłem o siebie, o swoje marzenia. Miałem ambicję i dokonałem wielkiej rzeczy.
Dziś czuję się fantastycznie!
Wchodzę do domu z zadowoloną miną. Zastanawiam się nad planami na popołudnie. Chcę zabrać Scarlett i chłopców gdzieś na miasto. Może park, może restauracja… Większość miejsc już zwiedziłem z synami, była Statua Wolności, Wall Street, Chinatown, stadion Yankeesów… Chcę pokazać to samo Scarlett, ale muszę załatwić opiekę dla synów, bo marzy mi się romantyczny, wieczorny spacer z moją blondyneczką.
W domu panuje cisza, ale im bliżej kuchni jestem, tym bardziej donośna staje się dla mnie rozmowa tam prowadzona. Widzę Louisa i Emilio siedzących przy stole, z zaczerwionymi oczyma, przygnębionych i smutnych. Naprzeciwko nich siedzi Monica, która stara się im coś wytłumaczyć. Kiedy tylko mnie zauważa wstaje od stołu i podchodzi. Cichym i bardzo spokojnym głosem mówi:
- Chłopcy mają dzisiaj ciężki dzień.
- Ale co się stało?
- Pana przyjaciółka była dzisiaj dla nich niemiła. Byłam świadkiem całego zajścia i proszę mi wierzyć, ale pani Scarlett była bardzo nieprzyjemna.
- Dlaczego? Co się tu dzieje? – mówię i podchodzę do chłopców, aby ich przytulić.
- Kiedy skończyliśmy lekcje chcieliśmy się trochę pobawić. Poszliśmy więc do ogrodu, aby pograć w piłkę. Scarlett siedziała na tarasie i pracowała; rozmawiała przez telefon i korzystała z komputera – rzecze Louis.
- A potem zaczęła na nas krzyczeć, że jesteśmy za głośno. Kazała nam być cicho, bo ona nie może się skupić.
- Więc odeszliśmy dalej, tak, aby jej nie przeszkadzać. Potem przyszedł Jordi i domagał się gry. Zaczął ryczeć, bo chciał grać, a Emilio mu nie pozwolił.
- Wtedy Scarlett zaczęła się wydzierać i szarpać Jordiego. Powiedziała, że zachowuje się karygodnie, bo marze się jak baba. Zaciągnęła go do domu i powiedziała, że jak nie umie się zachowywać, to w ogóle nie będzie się bawić. Jordi pobiegł do swojego pokoju i do tej pory z niego nie wyszedł.
- Co? Wszystko z nim w porządku? – pytam zdenerwowany.
- Tak, tak – odpowiada Monica. – Byłam u niego kilka razy. Początkowo płakał, jednak potem się uspokoił. Zrobiłam mu koktajl i włączyłam bajkę.
- A potem – kontynuuje Louis – niechcący za mocno kopnąłem piłkę i ona poleciała prosto na Scarlett. Upadł jej telefon i się popsuł, a w dodatku wylałem na jej kostium kawę. Była fioletowa ze złości, darła się, krzyczała. Mówiła, że powie ci o wszystkim i dostaniemy karę. Była wstrętna – zapłakał.
- Tato, dostaniemy karę? To naprawdę było niechcący.
- Spokojnie. Nie dostaniecie żadnej kary. Tylko musicie uważać na przyszłość. Scarlett ma nową pracę i musi się w niej wykazać. Jak następnym razem wam powie, że pracujcie to uszanujcie to i pobawcie się w domu, w swoich pokojach albo w salonie.
- A jak będzie ładna pogoda?
- Możecie grzecznie ją poprosić, aby przeniosła się do środka. Jesteśmy teraz wszyscy razem i musimy się szanować, nauczyć się współżyć.
- Nie lubię jej – mówi Louis.
- Ja też.
- I Jordi pewnie też jej nie lubi.
- Chłopcy, spokojnie. Porozmawiam z nią dzisiaj. A tak właściwie to gdzie jest Scarlett?
- Wyszła – odpowiada Monica. – Nie powiedziała ani słowa.
- Nie przejmujcie się – mówię do chłopców. – Idźcie się pobawić. Nic się nie stało.
Czekam aż Louis i Emilio opuszczą kuchnię, aż Monica znajdzie sobie zajęcie w ogrodzie, i dzwonię do Scarlett. Nie jestem zadowolony z jej zachowania. Jasne, chłopcy także mogli zachować się lepiej, ale to są dzieci. Potrzebują ruchu i zabawy. Powinna to zrozumieć. I nawet jak się zdenerwowała – czemu się nie dziwię – to mogła przyjąć to spokojniej. Tym bardziej, że teraz wspólnie pracujemy nad ułożeniem ich wzajemnych relacji.
Po dwóch sygnałach wreszcie odbiera. Jej głos brzmi miło i wyczuwam lekki uśmiech na jej ustach.
- Słucham, panie Ballack.
- Cześć. Gdzie jesteś? Wróciłem do domu, a ciebie nie ma.
- Musiałam coś załatwić.
- Co takiego?
- Musiałam kupić nowy telefon i oddać kostium do pralni – mówi poirytowana.
- To było niechcący.
- A więc już wiesz… Doniosły na mnie?
- Atmosfera w domu była koszmarna. Od razu zauważyłem, że coś nie gra. Co ci strzeliło do głowy, Scarlett?
- Zdenerwowałam się. Każdemu się zdarza. Miałam ważne zadanie do wykonania, a oni mi przeszkadzali. Zwracałam im uwagę, ale nie słuchali.
- Nie chcę, aby to tak wyglądało. Wróć do domu, porozmawiamy o tym na spokojnie.
- Będę za godzinę. Muszę jeszcze jechać na Wall Street zawieść dokumenty.
- Dobrze, czekam na ciebie. Pomyślałem, że wieczorem wyjdziemy gdzieś na miasto. Dawno nigdzie nie byliśmy. Teraz nie musimy się ukrywać, tak jak w Niemczech.
- Dobry pomysł. Nie mogę się doczekać. Pa!
- Czekam.
Ciężko jest pogodzić to wszystko. Chłopcy teraz pałają niechęcią do Scarlett, ona starała się przekonać do nich, ale wszystko legło w gruzach. Nie ułatwiają mi zadania.
- Monico, czy możesz zostać dzisiaj nieco dłużej? – pytam. – Chciałbym wieczorem wyjść ze Scarlett na kolację, a boję się zostawić dzieci same. Obiecuję, że wrócimy jak najszybciej.
- W porządku. Nigdzie mi się nie śpieszy.
- Oczywiście będzie to miało odzwierciedlenie w premii.
- Nie ma problemu.
- Dziękuję.
Postanawiam pójść do Jordiego.
- Cześć – mówię, wchodząc do środka. – Co robisz?
- Oglądam „Kubusia Puchatka”.
- Mogę się przyłączyć? – Jordi robi dla mnie miejsce. Kładę się na łóżku, a on obok mnie. Zagnieżdża się pod moim ramieniem. Po chwili bardzo mocno się do mnie przytula i szlochając mówi:
- Przepraszam, tato.
- Nic się nie stało, Jordi.
- Nie chciałem zdenerwować Scarlett.
- Wiem, synku. Nie denerwuj się, okay? Wszyscy w tej sytuacji zachowali się źle. Żałuję, że mnie nie było. Na pewno wyglądałoby to inaczej – mówię i całuję go w główkę. – Obiecaj, że nie będziesz się już smucić.
- Obiecuję. A obejrzymy później drugą część „Kubusia…”?
- Wiesz, dzisiaj idę ze Scarlett na kolację. Chcę z nią o tym jeszcze porozmawiać. Jutro obejrzymy, okay?
- Dobra.
Całuję go w czółko i opuszczam pokój. Idę do siebie, aby wszystko przemyśleć. Muszę ułożyć sobie w głowie plan naszej dzisiejszej rozmowy. Nie chcę, aby w domu zdarzały się takie sytuacje. Zwłaszcza pod moją nieobecność, bo wówczas dzieci są bezbronne, a w obliczu Scarlett zawsze będą „te gorsze”. Ona musi zrozumieć, że liczę się z moimi chłopakami i ich dobro jest dla mnie najważniejsze. Chciałbym, aby się polubili, bo w przeciwnym razie przyjdzie nam wieść straszny żywot, ale przecież równie dobrze może pojawić się między nimi nić porozumienia, przyjaźni. Byłoby naprawdę miło. Miałbym poczucie dobrze wykonanego zadania, a poza tym lepiej jest wracać do domu, w którym czeka kochająca się rodzinka.
Jak zwykle sprawy zaczęły się komplikować, ale mam nadzieję, że to chwilowe.
Kiedy słyszę jak pod dom podjeżdża taksówka postanawiam zejść na dół i przywitać się ze Scarlett. Jak zwykle wyglądała oszałamiająco. Zastanawiam się jak ona to robi. Daje mi buziaka i pokazuje nowy telefon, który kupiła.
- Ładny, ładny… Napijemy się herbaty przed wyjściem?
- Chętnie.
Siadamy przy kuchennym stole. Z kubkami ciepłego naparu w dłoniach przystępujemy do rozmowy na tematy codziennie: praca, treningi, plany na nadchodzące dni… Nie chcę od razu zaczynać z grubej rury. Ten temat chcę poruszyć później, w miejscu publicznym, aby uniknąć ewentualnych awantur. Jednak Scarlett ma inne podejście do tej sprawy.
- Co ci powiedzieli? – pyta.
- A czy to ważne?
- Owszem, bo usłyszałeś ich wersję wydarzeń i zakładasz, że nie kłamią.
- To dzieci.
- No i co z tego? Tym bardziej nie powinieneś im ufać.
- Znam ich od urodzenia. Wiem jacy są.
- Wydaje mi się, że nie wiesz wszystkiego – mówi, upijając łyk herbaty. Spoglądam na nią pytająco i proszę o kontynuowanie tej myśli. – Są złośliwi. Robią wszystko, aby wyprowadzić mnie z równowagi, zdenerwować, a potem donosić jaka to zła ja nie jestem. – Wywraca oczyma.
- Na pewno tak nie jest. Louis, Emilio i Jordi nigdy by się tak nie zachowali. Chcieli pograć w piłkę i niechcący uderzyli w ciebie. Przecież nie zrobili tego celowo.
- A skąd wiesz? Widziałeś to? Nie! Dlaczego wierzysz im, a nie mnie?
- Scarlett…
- No tak, bo to moja wina! Bo to ja grałam w piłkę, bo to ja darłam się na cały ogród… Wiesz, Michael? Myślałam, że jesteś inny. Ale jak każdy ojciec jesteś zaślepiony swoimi dzieciakami i złego słowa nie dasz na nie powiedzieć. A ja mam rację i wiem, co mówię. Oni mnie nienawidzą i nie chcą mnie tutaj.
- To dzieci…
- Są podstępne i złośliwe. Wredne małe bachorki, które tylko szukają co by tu zmajstrować, aby wywalić mnie z tego domu. Michael – mówi przyciszonym głosem i robi maślane oczka. – Ja bardzo chciałabym ich polubić, ale nie da się tego zrobić w kilka dni. Oni nie widzą we mnie autorytetu, nie wiedzą kim naprawdę dla ciebie jestem, dlatego traktują mnie w ten sposób. Uważają mnie za zagrożenie dla Simone. Wyjaśnij im, że ich matka to już przeszłość. Teraz ja jestem panią domu.
- To nie jest takie łatwe. Wciąż jest za wcześnie.
- A kiedy będzie ten właściwy moment? Jak przyłapią nas na seksie?! Ja chcę dla nich dobrze, ale nie zdziałam wiele, kiedy oni nie będą słuchać moich poleceń.
- Porozmawiam z nimi.
- Kiedy?
- Niedługo.
- Znów to samo! Mam tego dosyć. Od początku wiedziałam, że te dzieci będą stały nam na drodze do szczęścia – krzyczy, wymachując rękoma. – Ich przyjazd tu zniszczył wszystkie plany, które miałam względem ciebie. Bo zupełnie inny jesteś ze mną, a inny z nimi! Nie wytrzymam życia na dwa fronty, Michael!
- A co mam zrobić? To są moi synowie i są dla mnie najważniejsi. – Nie wytrzymuję i także podnoszę głos. Nie lubię tego robić, ale czasami mam wrażenie, że do Scarlett nic nie dociera po dobroci. – Jestem teraz za nich odpowiedzialny, mają tylko mnie. Będę dbać o nich najlepiej jak potrafię. I jeśli mi powiedzą, że jesteś względem nich zła, niesprawiedliwa i złośliwa, to bardzo poważnie rozważę nasz związek.
- Naprawdę? – prycha. – Świetnie, więc może od razu to zakończmy, co? Zdaje się, że niepotrzebnie za tobą przyjeżdżałam. Mogłam już dawno ułożyć sobie życie z kimś innym. Byłabym teraz w innym miejscu. Nie musiałabym użerać się z trójką złośliwych dzieciaków i tobą do kompletu.
- Zdaje się, że tak byłoby lepiej – rzucam, jednak od razu żałuję swoich słów. Przecież ja tak nie myślę. Słowa wypowiedziane w gniewie, w złości, nie mają nic wspólnego z rzeczywistością. Chcę cofnąć czas, jednak nie mogę. I nie mogę naprawić swoich błędów, bo Scarlett wychodzi z domu, trzaskając drzwiami.
Zrezygnowany opadam na krzesło i chowam twarz w dłonie. Karcę siebie w myślach. Nienawidzę swojego długiego jęzora. Zawsze mówię coś, czego potem żałuję.
Po chwili słyszę jak Scarlett wraca. Staje przede mną i mówi:
- Dobra, poniosło mnie. Przesadziłam i przepraszam.
- Ja też przepraszam. – Wstaję i przytulam się do niej mocno.
- Nie powinniśmy się kłócić przez twoje dzieci. One miały nas scalić, pamiętasz?
- Tak, ale nie wiem co robić, aby tak się stało.
- Porozmawiajmy z nimi. Najlepiej jutro.
- Myślisz, że to dobry pomysł?
- Najlepszy jaki teraz przychodzi mi do głowy. Kochamy się, Michael. Chcemy być rodziną, więc zachowujmy się jak rodzina. W niej rozmową rozwiązuje się wszelkie problemy, prawda?
- Tak.
- Sam widzisz.
- Dobrze, w takim razie jutro z nimi pogadamy.
- Świetnie – mówi i całuje mnie. – Przeszła mi ochota na wyjście. Zostańmy w domu.
- Naprawdę? Poprosiłem Monicę, aby została z chłopcami.
- Odeślij ją. Urządźmy sobie seans filmowy. Z chłopakami. Zrobimy popcorn i lemoniadę. Włączymy jakiś film animowany dla dzieci. Nie przepadam za takimi ekranizacjami, ale czegoż to się nie robi, aby zadowolić synów swojego faceta – mówi i znów mnie całuje. – Fajny pomysł?
- Genialny! Ty jesteś genialna.
- Zdarza mi się – odpowiada z uśmiechem.

__________
Jeszcze dwa rozdziały i koniec. Macie przeczucia jak to się zakończy? :) 

Krótka notka także TUTAJ.

8 kwietnia 2013

Rozdział siedemnasty


Miesiąc później jestem już w Stanach Zjednoczonych. Bardzo dużo się zmieniło przez te ostatnie tygodnie…
Zbliżyłem się do synów, którym spodobał się wyjazd do innego kraju. Podchodzą do tego z dużym entuzjazmem i zaangażowaniem. Cieszą się na nowych kolegów, nowy dom i swoje nowe pokoje, które sami sobie urządzą. Podziwiam ich odwagę. Ja wciąż mam wiele wątpliwości, ale przyznam, że kiedy widzę ich uśmiechnięte twarze – wszystko wydaje się łatwiejsze. Cierpią z powodu braku matki, często o niej wspominają: „mamie spodobałaby się ta lampa”, kupmy pączki z lukrem, mama je bardzo lubiła”, „tato, najpierw kładzie się szynkę, a później ser, mama tak robiła!”. Uczę się wszystkiego na nowo, bo do tej pory miałem spore wsparcie przy wychowywaniu dzieci. Teraz wszystko zaczyna się od początku.
Rozwód z Simone odbył się w pokojowych stosunkach. Postanowiliśmy, że pieniądze z naszego wspólnego konta przelejemy na fundusz dla dzieci, aby w przyszłości miały coś na start. Dom postanowiliśmy wynająć, bo przecież nie wyjechałem do Stanów na zawsze. Kiedyś wrócę do Niemiec i chcę mieć tam jakiś azyl. W Nowym Jorku zabawię góra dwa lata, więc nie tak długo. Warto myśleć o przyszłości – zwłaszcza w mojej sytuacji, kiedy wszystko jest niepewne.
Simone przekazała mi opiekę nad synami, a sama pojechała w podróż z Gustavem. Przyznam, że ciężko było mi to zrozumieć, bo wydawało mi się, że miłość matczyna i instynkt macierzyński to naturalne kobiece odruchy. Widocznie Simone nie jest tak dobrą matką jak początkowo myślałem. Jednak powoli zdaję sobie sprawę, że wychowywanie dzieci to bardzo trudna sprawa i można się zmęczyć. Skoro ma to jej w jakiś sposób pomóc – niech tak będzie. Najważniejsze, że dzieci są ze mną i uszczęśliwiają mnie każdego kolejnego dnia.
Jeśli zaś chodzi o Scarlett to sytuacja jest nieco bardziej skomplikowana. Póki co nie przyjechała do Nowego Jorku. Załatwia osobiste sprawy w Leverkusen, a poza tym ustaliliśmy, że dojedzie do nas, kiedy wraz z synami urządzę się w nowym domu. Muszę przyznać, że Scarlett ma dobry gust i rzetelnie przyłożyła się do zadania, które jej zleciłem. Kupiła przepiękny dom, w którym każdy ma kąt dla siebie. Jest dużo przestrzeni, światła i ogród, który razem z chłopakami od razu postanowiliśmy wypróbować. Ustawiliśmy bramki, rozsypaliśmy piłki i zaczęliśmy grać.
Wszystkie sprawy organizacyjne dotyczące naszego życia załatwiam szybko i sprawie. Chłopcy mają domowego nauczyciela, zatrudniam pomoc domową, ogrodnika… Nie muszę się już o nic martwić. Pozostaje poznanie nowego klubu, jego struktury, trenera i nowych kolegów z drużyny.
Transfery i przeprowadzki to normalna część życia każdego sportowca, jednak czuję ścisk w żołądku, kiedy myślę o tym co mnie czeka. Mam wiele obaw. Jestem już starszym i doświadczonym zawodnikiem, mam trudny charakter i na pewno szybko się o tym przekonają. Mam problemy z podporządkowaniem się, ale wiem, że muszę to zrobić, bo dobre pierwsze wrażenie jest ważne. Od początku buduję swoją renomę, swój status, więc nie mogę na wstępie rozstawiać ich po kątach. Postanawiam, że będę się zachowywać normalnie, z pokorą, ale z pewnością siebie.
Wchodzę na stadion, do skrzydła biurowego. Od razu witają mnie działacze, w tym prezes Marc De Grandpre oraz trener Hans Backe. Są mili i uprzejmi, zapraszają mnie do biura. Siadamy, pijemy kawę, rozmawiamy. Panowie opowiadają mi o klubie, sposobie pracy, zawodnikach. Charakteryzują dla mnie ligę, inne drużyny oraz przedstawiają jakie cele stawia sobie mój nowy klub Red Bulls New York.
Muszę przyznać, że całkiem nieźle to wygląda.
- Gotowy na oficjalną prezentację? – pyta prezes. – Nie denerwuj się, Michael. Nie ma powodu.
- Nie mogę się doczekać – mówię z ekscytacją. Prawdą jest, że chciałbym już wrócić do gry. Mam za sobą rehabilitację, jeszcze w Niemczech brałem udział w kilku treningach. Czuję się dobrze i zdrowo, jednak wciąż mam obawy odnośnie mojego kolana. Muszę jeszcze trochę popracować, aby odzyskać całkowity komfort gry.
Prezes zabiera mnie do specjalnego pomieszczenia, gdzie czeka na mnie fryzjerka oraz stylistka, dzięki której prezentuję się nienagannie przed dziennikarzami. Później wychodzimy przed prasę i kamery, siadamy za stołem, odpowiadamy na gradobicie pytań. Robimy sobie kilka fotek, uśmiechamy się, cieszymy i po około trzydziestu minutach kończymy tą szopkę.
Zadowolony z siebie wracam do domu.
- I jak było? Jak było? – wypytują chłopcy.
- W porządku. Zabiorę was na stadion jutro albo pojutrze. Sami się przekonacie.
- Masz nową koszulkę?
- Mam – odpowiadam i wyciągam z torby biało-czerwony trykot. Louis od razu za niego chwyta i zakłada na siebie. – Super!
- Mogę ją wziąć?
- Możesz.
- Ej, a ja?! Tato, powiedz mu coś! – awanturuje się Emilio.
- Spokojnie. Niebawem będą w sprzedaży, to kupię wam wszystkim. A co wy robiliście cały dzień?
- Graliśmy w piłkę w ogrodzie – odpowiada najstarszy. – Obroniłem trzy karne!
- Wow! Świetnie!
- A mi nie pozwolili grać – rzecze nadąsany Jordi. – Tato, oni ciągle mówią, że jestem za mały. A przecież urosłem już prawie dwa centymetry!
- Dlaczego tacy jesteście? Louis, jesteście starsi, ale musicie się bawić z Jordim.
- Ale on jest dzieciuchem! O wszystko się czepia; że za mocno kopiemy, że za wysoko, za szybko…
- Jak pogracie z nim przez pół godziny, to nic wam się nie stanie. Jemu się szybko znudzi.
- No dobra…
- Dzięki, tato – mówi z uśmiechem najmłodszy. – A pani Monica – dodaje, mając na myśli naszą gospodynię – zabrała nas dzisiaj do parku. Wiesz jaki on jest duży?! Powiedziała, że cały dzień byśmy musieli po nim chodzić, aby wszystko obejrzeć! Pokazała nam plac zabaw i cukiernię, gdzie są pyszne lody. Pójdziemy tam?
- Oczywiście.
- Louis, powiedz tacie kto tu był.
- Ta pani, która była kiedyś u nas w domu. Taka wysoka blondynka.
- Scarlett?
- Chyba tak. Ale pani Monica jej nie wpuściła, bo powiedziała, że jej nie zna.
- Naprawdę? Cholera! – mówię i opróżniam kieszenie w poszukiwaniu telefonu. Jestem zaskoczony tak nagłym przyjazdem Scarlett. Nie tak się umawialiśmy. Zastanawiam się, czy coś się stało. Może ma kłopoty, a może znów odezwały się do niej te typy spod ciemnej gwiazdy. Jestem przerażony.
Wybieram numer, słyszę sygnał. Pierwszy, drugi, piąty… Dzwonię jeszcze raz i znów nic. Martwię się o nią. Przyjechała niezapowiedziana, nawet słówkiem nie pisnęła. Nie odbiera telefonu. Jest sama w obcym kraju, nikogo tu nie zna, nie wie gdzie pójść. Może się zgubiła i teraz nie wie, co zrobić. Rozładował się jej telefon, a może ją okradli! Nie od dziś wiadomo, że Nowy Jork to niebezpieczne miasto. Matko Święta! Mam złe przeczucie.
- Mówiła coś jeszcze? – dopytuję synów.
- Chyba nie… Mówiła, że cię zna, ale pani Monica była nieugięta. Nie uprzedzałeś, że spodziewasz się gości.
- Nie wiedziałem, że przyjedzie. Nic sobie nie przypominacie? Może podała jakiś adres albo telefon… Cokolwiek.
- Hm…
- Powiedziała, że przyjdzie wieczorem! – mówi Jordi. – Pamiętam, że tak powiedziała.
- Naprawdę?
- Tak. Powiedziała to i uśmiechnęła się do mnie. Zostawiła walizki. Są tu. – Jordi podbiega do niewielkiego wgłębienia w ścianie, które improwizuje szafę na płaszcze. Wewnątrz są dwie różowe walizki pełne ubrań. – Pani Monica nie chciała się na to zgodzić, ale powiedziałem jej, że pani Scarlett jest twoją znajomą.
- Całe szczęście. Mądry z ciebie chłopczyk – mówię i daję mu buziaka w główkę. – Mam nadzieję, że nic jej się nie stało. Spróbuję jeszcze raz zadzwonić.
- Tato, a pogramy w piłkę? – pyta Louis, stając przede mną z okrągłym przedmiotem pod pachą.
- Nie teraz. Jestem zajęty.
Odwraca się na pięcie i z naburmuszoną miną wychodzi do ogrodu.
Staram się zachowywać normalnie przez kolejne godziny, jednak wciąż bardzo się denerwuję. Martwię się o nią, bo jest kompletnie sama w tym wielkim mieście. Nie rozumiem, dlaczego ma wyłączony telefon. Pewnie się rozładował lub coś w tym stylu. Zawsze tak jest. Złośliwość rzeczy martwych.
Zaczyna padać deszcz. Z kubkiem gorącego kakao oraz kocem narzuconym na ramiona stoję w oknie i wypatruję Scarlett. W myślach niczym mantrę powtarzam pytanie: gdzie jesteś? gdzie jesteś, Scarlett? Robi się coraz ciemniej i coraz zimnej. Nie podoba mi się. Jej telefon wciąż nie odpowiada, nie wiadomo co się z nią dzieje. Rozważam zgłoszenie tego na policję, ale czekam aż dzieci zasną, bo nie chcę wprowadzać nerwowości w ich sen.
Nagle widzę jak zza zakrętu wyjeżdża żółta taksówka. Samochód zatrzymuje się pod moim domem i wychodzi z niego Scarlett. Ma na sobie wysokie szpilki, krótką spódnicę i czarny żakiet. Kamień spada mi z serca! Z ulgą wybiegam z domu i narzucam na jej ramiona koc. Płacę taksówkarzowi i szybkim krokiem zabieram dziewczynę do środka.
- Co się z tobą działo? Wiesz jak się martwiłem – warczę. – Nie rób tak więcej!
- Byłam tutaj, ale ta kobieta nie chciała mnie wpuścić.
- Nie mówiłaś, że przyjeżdżasz.
- Chciałam zrobić ci niespodziankę. Chciałam cię przywitać w kusej bieliźnie, romantycznymi świecami, winem i truskawkami z bitą śmietaną. A ona mi wszystko popsuła, mimo iż twój najmłodszy syn mówił jej, że mnie zna. Kogo ty zatrudniłeś, Michael?! To jakaś prostaczka! 
- Uprzedziłbym ją, jakbym wiedział.
- Wówczas nie byłoby niespodzianki.
Patrzę na nią i nie wierzę, że zrobiła to tylko dlatego, aby mnie zaskoczyć. Uśmiecham się i składam namiętny pocałunek na jej ustach.
- Naprawdę chciałaś zrobić dla mnie taką niespodziankę?
- Yhym – mruczy, przegryzając wargę.
- Co prawda nie mam świec ani truskawek, ale mam wino i wygodne łóżko…
- Brzmi interesująco…
- A bielizna nie będzie ci potrzeba – mówię i chwytając ją za pośladki podrzucam do góry. Scarlett opala nogami mój pas. Całujemy się namiętnie i bardzo zachłannie. Nie widzieliśmy się przez pięć tygodni, stęskniliśmy się za swoim dotykiem, zapachem…
Wolnym krokiem pokonuję schody, aby dostać się do sypialni, w której się zamykamy na całą noc. Cieszymy się sobą i miło spędzamy czas aż do białego rana.

Budzę się rano i jestem nieziemsko szczęśliwy. Zastanawiam się czy wydarzenia dnia wczorajszego to prawda. Bo niemożliwe, że trafiła mi się taka cudowna dziewczyna jak Scarlett. Jest boska, nie tylko w nocy, ale także za dnia, kiedy obdarza wszystkich uśmiechem, kiedy pewnym krokiem przemierza ulice kompletnie obcego miasta, kiedy rano otwiera oczy i swoim seksownym głosem, z rozbrajającym uśmiechem, wita mnie słowami:
- Dzień dobry, panie Ballack.
- Jestem szczęściarzem – odpowiadam, patrząc jej w oczy.
Scarlett nachyla się nade mną i daje mi pierwszego całusa tego dnia.
- Powinniśmy się ubrać.
- Dlaczego? Przecież jest tak miło – mówi i wplata palce w moje włosy. Znów ma na mnie ochotę, jednak nie możemy sobie pozwolić na powtórkę z rozrywki.
- Jest ósma. Zaraz moje dzieci tu wparują – wypalam, pomiędzy kolejnymi pocałunkami.
Scarlett osuwa się na plecy i z niedowierzaniem opuszcza nasze gorące jeszcze łoże. Idzie do łazienki, w której się ubiera, poczym wychodzi z sypialni, mówiąc:
- Spotkamy się przy śniadaniu.
Zapewne poszła do wolnej sypialni, która teoretycznie będzie jej. Jest za wcześnie, aby zdradzać chłopcom prawdę. Za kilka tygodni powiem im, że Scarlett nie jest mi obojętna. Ale póki co musi zostać ciocią, która zamieszka z nami, bo znalazła nieopodal pracę. Co akurat rzeczywiście jest prawdą, bo gdy Scarlett myśli, Scarlett działa, i jeszcze przed wylotem z Niemiec załatwiła sobie przez Internet staż w pobliskim biurze reklamowym.
Już mam wychodzić z łóżka, kiedy drzwi się uchylają i wbiegają Jordi oraz Emilio. Zanosząc się śmiechem wskakują na mnie i całą trójką gilgoczemy się, żartujemy… Po kilku minutach odsyłam ich do łazienek i oznajmiam, że śniadanie będzie za piętnaście minut.
Jestem zdenerwowany, bo nie wiem jak zareagują na Scarlett. To miła dziewczyna, ale jest uprzedzona do dzieci. Chciałbym to zmienić, bo marzę o powiększeniu rodziny. Jestem przekonany, że byłaby świetną matką, ale jeszcze daleka droga przed nami. To nie ten etap znajomości.
- Przestańcie bawić się jedzeniem – mówię. Jesteśmy już w kuchni. Chłopcy siedzą przy stole, a ja dokładam na talerz dodatkową porcję naleśników. Wypatruję Scarlett, której wciąż nie ma. Mam nadzieję, że nie obraziła się na mnie. Nic złego nie zrobiłem, takie mamy zwyczaje rodzinne, mam dzieci – nie zmienię tego. Nie powinienem czuć się winny, ale z jakiegoś powodu tak właśnie jest.
Przysiadam się do stołu. Straciłem cierpliwość, dlatego postanawiam sam z nimi porozmawiać.
- Słuchajcie chłopaki, czas na męską pogawędkę – mówię. – Wczoraj, kiedy już spaliście, przyszła do nas Scarlett. To ta pani, której nie wpuściła Monica. Została u nas na noc, zajęła gościnną sypialnię. Chcę, abyście wiedzieli, że Scarlett będzie z nami mieszkać Jest moją dobrą znajomą, jest jak przyjaciółka, dlatego zaproponowałem jej pomoc. Mam nadzieję, że nie będzie wam to przeszkadzać. Dom jest duży, starczy miejsca dla wszystkich.
- Jest miła? – zapytał Jordi.
- Bardzo.
- A umie robić naleśniki?
- Chyba…
- Mam nadzieję, że tak. Sorry, tato, ale te twoje są niejadalne – mówi i wypluwa na talerz zawartość ust.
- Co ty mówisz? – Biorę kęs placka, którego właśnie usmażyłem, jednak zachowuję się tak samo jak Jordi. – Nie jedźcie tego – mówię i zabieram im talerze sprzed twarzy. Zaraz potem ustawiam miski, podaję płatki i mleko. Nie umiem nawet usmażyć naleśników…
- Dzień dobry. – Nagle do kuchni wchodzi Scarlett w białych, długich spodniach i zwiewnej koszulce w kwiatki. Zebrane z tyłu włosy odsłaniają jej kości policzkowe i promienny uśmiech.
- Dzień dobry – odpowiadamy chórem. – Już im o wszystkim powiedziałem.
- Naprawdę?
- Tak – mówi Jordi i podskakuje z miejsca. Podchodzi do Scarlett i mocno ściska ją w pasie. Jest zaskoczona i zdezorientowana, jednak sili się na miły uśmiech. Stara się odwzajemnić gest, jednak wychodzi jej to równie koślawo jak mnie, kiedy chciałem okazać czułość byłej żonie. – Cieszę się, że zostaniesz z nami.
- Ja też, mały. Ja też…