8 kwietnia 2013

Rozdział siedemnasty


Miesiąc później jestem już w Stanach Zjednoczonych. Bardzo dużo się zmieniło przez te ostatnie tygodnie…
Zbliżyłem się do synów, którym spodobał się wyjazd do innego kraju. Podchodzą do tego z dużym entuzjazmem i zaangażowaniem. Cieszą się na nowych kolegów, nowy dom i swoje nowe pokoje, które sami sobie urządzą. Podziwiam ich odwagę. Ja wciąż mam wiele wątpliwości, ale przyznam, że kiedy widzę ich uśmiechnięte twarze – wszystko wydaje się łatwiejsze. Cierpią z powodu braku matki, często o niej wspominają: „mamie spodobałaby się ta lampa”, kupmy pączki z lukrem, mama je bardzo lubiła”, „tato, najpierw kładzie się szynkę, a później ser, mama tak robiła!”. Uczę się wszystkiego na nowo, bo do tej pory miałem spore wsparcie przy wychowywaniu dzieci. Teraz wszystko zaczyna się od początku.
Rozwód z Simone odbył się w pokojowych stosunkach. Postanowiliśmy, że pieniądze z naszego wspólnego konta przelejemy na fundusz dla dzieci, aby w przyszłości miały coś na start. Dom postanowiliśmy wynająć, bo przecież nie wyjechałem do Stanów na zawsze. Kiedyś wrócę do Niemiec i chcę mieć tam jakiś azyl. W Nowym Jorku zabawię góra dwa lata, więc nie tak długo. Warto myśleć o przyszłości – zwłaszcza w mojej sytuacji, kiedy wszystko jest niepewne.
Simone przekazała mi opiekę nad synami, a sama pojechała w podróż z Gustavem. Przyznam, że ciężko było mi to zrozumieć, bo wydawało mi się, że miłość matczyna i instynkt macierzyński to naturalne kobiece odruchy. Widocznie Simone nie jest tak dobrą matką jak początkowo myślałem. Jednak powoli zdaję sobie sprawę, że wychowywanie dzieci to bardzo trudna sprawa i można się zmęczyć. Skoro ma to jej w jakiś sposób pomóc – niech tak będzie. Najważniejsze, że dzieci są ze mną i uszczęśliwiają mnie każdego kolejnego dnia.
Jeśli zaś chodzi o Scarlett to sytuacja jest nieco bardziej skomplikowana. Póki co nie przyjechała do Nowego Jorku. Załatwia osobiste sprawy w Leverkusen, a poza tym ustaliliśmy, że dojedzie do nas, kiedy wraz z synami urządzę się w nowym domu. Muszę przyznać, że Scarlett ma dobry gust i rzetelnie przyłożyła się do zadania, które jej zleciłem. Kupiła przepiękny dom, w którym każdy ma kąt dla siebie. Jest dużo przestrzeni, światła i ogród, który razem z chłopakami od razu postanowiliśmy wypróbować. Ustawiliśmy bramki, rozsypaliśmy piłki i zaczęliśmy grać.
Wszystkie sprawy organizacyjne dotyczące naszego życia załatwiam szybko i sprawie. Chłopcy mają domowego nauczyciela, zatrudniam pomoc domową, ogrodnika… Nie muszę się już o nic martwić. Pozostaje poznanie nowego klubu, jego struktury, trenera i nowych kolegów z drużyny.
Transfery i przeprowadzki to normalna część życia każdego sportowca, jednak czuję ścisk w żołądku, kiedy myślę o tym co mnie czeka. Mam wiele obaw. Jestem już starszym i doświadczonym zawodnikiem, mam trudny charakter i na pewno szybko się o tym przekonają. Mam problemy z podporządkowaniem się, ale wiem, że muszę to zrobić, bo dobre pierwsze wrażenie jest ważne. Od początku buduję swoją renomę, swój status, więc nie mogę na wstępie rozstawiać ich po kątach. Postanawiam, że będę się zachowywać normalnie, z pokorą, ale z pewnością siebie.
Wchodzę na stadion, do skrzydła biurowego. Od razu witają mnie działacze, w tym prezes Marc De Grandpre oraz trener Hans Backe. Są mili i uprzejmi, zapraszają mnie do biura. Siadamy, pijemy kawę, rozmawiamy. Panowie opowiadają mi o klubie, sposobie pracy, zawodnikach. Charakteryzują dla mnie ligę, inne drużyny oraz przedstawiają jakie cele stawia sobie mój nowy klub Red Bulls New York.
Muszę przyznać, że całkiem nieźle to wygląda.
- Gotowy na oficjalną prezentację? – pyta prezes. – Nie denerwuj się, Michael. Nie ma powodu.
- Nie mogę się doczekać – mówię z ekscytacją. Prawdą jest, że chciałbym już wrócić do gry. Mam za sobą rehabilitację, jeszcze w Niemczech brałem udział w kilku treningach. Czuję się dobrze i zdrowo, jednak wciąż mam obawy odnośnie mojego kolana. Muszę jeszcze trochę popracować, aby odzyskać całkowity komfort gry.
Prezes zabiera mnie do specjalnego pomieszczenia, gdzie czeka na mnie fryzjerka oraz stylistka, dzięki której prezentuję się nienagannie przed dziennikarzami. Później wychodzimy przed prasę i kamery, siadamy za stołem, odpowiadamy na gradobicie pytań. Robimy sobie kilka fotek, uśmiechamy się, cieszymy i po około trzydziestu minutach kończymy tą szopkę.
Zadowolony z siebie wracam do domu.
- I jak było? Jak było? – wypytują chłopcy.
- W porządku. Zabiorę was na stadion jutro albo pojutrze. Sami się przekonacie.
- Masz nową koszulkę?
- Mam – odpowiadam i wyciągam z torby biało-czerwony trykot. Louis od razu za niego chwyta i zakłada na siebie. – Super!
- Mogę ją wziąć?
- Możesz.
- Ej, a ja?! Tato, powiedz mu coś! – awanturuje się Emilio.
- Spokojnie. Niebawem będą w sprzedaży, to kupię wam wszystkim. A co wy robiliście cały dzień?
- Graliśmy w piłkę w ogrodzie – odpowiada najstarszy. – Obroniłem trzy karne!
- Wow! Świetnie!
- A mi nie pozwolili grać – rzecze nadąsany Jordi. – Tato, oni ciągle mówią, że jestem za mały. A przecież urosłem już prawie dwa centymetry!
- Dlaczego tacy jesteście? Louis, jesteście starsi, ale musicie się bawić z Jordim.
- Ale on jest dzieciuchem! O wszystko się czepia; że za mocno kopiemy, że za wysoko, za szybko…
- Jak pogracie z nim przez pół godziny, to nic wam się nie stanie. Jemu się szybko znudzi.
- No dobra…
- Dzięki, tato – mówi z uśmiechem najmłodszy. – A pani Monica – dodaje, mając na myśli naszą gospodynię – zabrała nas dzisiaj do parku. Wiesz jaki on jest duży?! Powiedziała, że cały dzień byśmy musieli po nim chodzić, aby wszystko obejrzeć! Pokazała nam plac zabaw i cukiernię, gdzie są pyszne lody. Pójdziemy tam?
- Oczywiście.
- Louis, powiedz tacie kto tu był.
- Ta pani, która była kiedyś u nas w domu. Taka wysoka blondynka.
- Scarlett?
- Chyba tak. Ale pani Monica jej nie wpuściła, bo powiedziała, że jej nie zna.
- Naprawdę? Cholera! – mówię i opróżniam kieszenie w poszukiwaniu telefonu. Jestem zaskoczony tak nagłym przyjazdem Scarlett. Nie tak się umawialiśmy. Zastanawiam się, czy coś się stało. Może ma kłopoty, a może znów odezwały się do niej te typy spod ciemnej gwiazdy. Jestem przerażony.
Wybieram numer, słyszę sygnał. Pierwszy, drugi, piąty… Dzwonię jeszcze raz i znów nic. Martwię się o nią. Przyjechała niezapowiedziana, nawet słówkiem nie pisnęła. Nie odbiera telefonu. Jest sama w obcym kraju, nikogo tu nie zna, nie wie gdzie pójść. Może się zgubiła i teraz nie wie, co zrobić. Rozładował się jej telefon, a może ją okradli! Nie od dziś wiadomo, że Nowy Jork to niebezpieczne miasto. Matko Święta! Mam złe przeczucie.
- Mówiła coś jeszcze? – dopytuję synów.
- Chyba nie… Mówiła, że cię zna, ale pani Monica była nieugięta. Nie uprzedzałeś, że spodziewasz się gości.
- Nie wiedziałem, że przyjedzie. Nic sobie nie przypominacie? Może podała jakiś adres albo telefon… Cokolwiek.
- Hm…
- Powiedziała, że przyjdzie wieczorem! – mówi Jordi. – Pamiętam, że tak powiedziała.
- Naprawdę?
- Tak. Powiedziała to i uśmiechnęła się do mnie. Zostawiła walizki. Są tu. – Jordi podbiega do niewielkiego wgłębienia w ścianie, które improwizuje szafę na płaszcze. Wewnątrz są dwie różowe walizki pełne ubrań. – Pani Monica nie chciała się na to zgodzić, ale powiedziałem jej, że pani Scarlett jest twoją znajomą.
- Całe szczęście. Mądry z ciebie chłopczyk – mówię i daję mu buziaka w główkę. – Mam nadzieję, że nic jej się nie stało. Spróbuję jeszcze raz zadzwonić.
- Tato, a pogramy w piłkę? – pyta Louis, stając przede mną z okrągłym przedmiotem pod pachą.
- Nie teraz. Jestem zajęty.
Odwraca się na pięcie i z naburmuszoną miną wychodzi do ogrodu.
Staram się zachowywać normalnie przez kolejne godziny, jednak wciąż bardzo się denerwuję. Martwię się o nią, bo jest kompletnie sama w tym wielkim mieście. Nie rozumiem, dlaczego ma wyłączony telefon. Pewnie się rozładował lub coś w tym stylu. Zawsze tak jest. Złośliwość rzeczy martwych.
Zaczyna padać deszcz. Z kubkiem gorącego kakao oraz kocem narzuconym na ramiona stoję w oknie i wypatruję Scarlett. W myślach niczym mantrę powtarzam pytanie: gdzie jesteś? gdzie jesteś, Scarlett? Robi się coraz ciemniej i coraz zimnej. Nie podoba mi się. Jej telefon wciąż nie odpowiada, nie wiadomo co się z nią dzieje. Rozważam zgłoszenie tego na policję, ale czekam aż dzieci zasną, bo nie chcę wprowadzać nerwowości w ich sen.
Nagle widzę jak zza zakrętu wyjeżdża żółta taksówka. Samochód zatrzymuje się pod moim domem i wychodzi z niego Scarlett. Ma na sobie wysokie szpilki, krótką spódnicę i czarny żakiet. Kamień spada mi z serca! Z ulgą wybiegam z domu i narzucam na jej ramiona koc. Płacę taksówkarzowi i szybkim krokiem zabieram dziewczynę do środka.
- Co się z tobą działo? Wiesz jak się martwiłem – warczę. – Nie rób tak więcej!
- Byłam tutaj, ale ta kobieta nie chciała mnie wpuścić.
- Nie mówiłaś, że przyjeżdżasz.
- Chciałam zrobić ci niespodziankę. Chciałam cię przywitać w kusej bieliźnie, romantycznymi świecami, winem i truskawkami z bitą śmietaną. A ona mi wszystko popsuła, mimo iż twój najmłodszy syn mówił jej, że mnie zna. Kogo ty zatrudniłeś, Michael?! To jakaś prostaczka! 
- Uprzedziłbym ją, jakbym wiedział.
- Wówczas nie byłoby niespodzianki.
Patrzę na nią i nie wierzę, że zrobiła to tylko dlatego, aby mnie zaskoczyć. Uśmiecham się i składam namiętny pocałunek na jej ustach.
- Naprawdę chciałaś zrobić dla mnie taką niespodziankę?
- Yhym – mruczy, przegryzając wargę.
- Co prawda nie mam świec ani truskawek, ale mam wino i wygodne łóżko…
- Brzmi interesująco…
- A bielizna nie będzie ci potrzeba – mówię i chwytając ją za pośladki podrzucam do góry. Scarlett opala nogami mój pas. Całujemy się namiętnie i bardzo zachłannie. Nie widzieliśmy się przez pięć tygodni, stęskniliśmy się za swoim dotykiem, zapachem…
Wolnym krokiem pokonuję schody, aby dostać się do sypialni, w której się zamykamy na całą noc. Cieszymy się sobą i miło spędzamy czas aż do białego rana.

Budzę się rano i jestem nieziemsko szczęśliwy. Zastanawiam się czy wydarzenia dnia wczorajszego to prawda. Bo niemożliwe, że trafiła mi się taka cudowna dziewczyna jak Scarlett. Jest boska, nie tylko w nocy, ale także za dnia, kiedy obdarza wszystkich uśmiechem, kiedy pewnym krokiem przemierza ulice kompletnie obcego miasta, kiedy rano otwiera oczy i swoim seksownym głosem, z rozbrajającym uśmiechem, wita mnie słowami:
- Dzień dobry, panie Ballack.
- Jestem szczęściarzem – odpowiadam, patrząc jej w oczy.
Scarlett nachyla się nade mną i daje mi pierwszego całusa tego dnia.
- Powinniśmy się ubrać.
- Dlaczego? Przecież jest tak miło – mówi i wplata palce w moje włosy. Znów ma na mnie ochotę, jednak nie możemy sobie pozwolić na powtórkę z rozrywki.
- Jest ósma. Zaraz moje dzieci tu wparują – wypalam, pomiędzy kolejnymi pocałunkami.
Scarlett osuwa się na plecy i z niedowierzaniem opuszcza nasze gorące jeszcze łoże. Idzie do łazienki, w której się ubiera, poczym wychodzi z sypialni, mówiąc:
- Spotkamy się przy śniadaniu.
Zapewne poszła do wolnej sypialni, która teoretycznie będzie jej. Jest za wcześnie, aby zdradzać chłopcom prawdę. Za kilka tygodni powiem im, że Scarlett nie jest mi obojętna. Ale póki co musi zostać ciocią, która zamieszka z nami, bo znalazła nieopodal pracę. Co akurat rzeczywiście jest prawdą, bo gdy Scarlett myśli, Scarlett działa, i jeszcze przed wylotem z Niemiec załatwiła sobie przez Internet staż w pobliskim biurze reklamowym.
Już mam wychodzić z łóżka, kiedy drzwi się uchylają i wbiegają Jordi oraz Emilio. Zanosząc się śmiechem wskakują na mnie i całą trójką gilgoczemy się, żartujemy… Po kilku minutach odsyłam ich do łazienek i oznajmiam, że śniadanie będzie za piętnaście minut.
Jestem zdenerwowany, bo nie wiem jak zareagują na Scarlett. To miła dziewczyna, ale jest uprzedzona do dzieci. Chciałbym to zmienić, bo marzę o powiększeniu rodziny. Jestem przekonany, że byłaby świetną matką, ale jeszcze daleka droga przed nami. To nie ten etap znajomości.
- Przestańcie bawić się jedzeniem – mówię. Jesteśmy już w kuchni. Chłopcy siedzą przy stole, a ja dokładam na talerz dodatkową porcję naleśników. Wypatruję Scarlett, której wciąż nie ma. Mam nadzieję, że nie obraziła się na mnie. Nic złego nie zrobiłem, takie mamy zwyczaje rodzinne, mam dzieci – nie zmienię tego. Nie powinienem czuć się winny, ale z jakiegoś powodu tak właśnie jest.
Przysiadam się do stołu. Straciłem cierpliwość, dlatego postanawiam sam z nimi porozmawiać.
- Słuchajcie chłopaki, czas na męską pogawędkę – mówię. – Wczoraj, kiedy już spaliście, przyszła do nas Scarlett. To ta pani, której nie wpuściła Monica. Została u nas na noc, zajęła gościnną sypialnię. Chcę, abyście wiedzieli, że Scarlett będzie z nami mieszkać Jest moją dobrą znajomą, jest jak przyjaciółka, dlatego zaproponowałem jej pomoc. Mam nadzieję, że nie będzie wam to przeszkadzać. Dom jest duży, starczy miejsca dla wszystkich.
- Jest miła? – zapytał Jordi.
- Bardzo.
- A umie robić naleśniki?
- Chyba…
- Mam nadzieję, że tak. Sorry, tato, ale te twoje są niejadalne – mówi i wypluwa na talerz zawartość ust.
- Co ty mówisz? – Biorę kęs placka, którego właśnie usmażyłem, jednak zachowuję się tak samo jak Jordi. – Nie jedźcie tego – mówię i zabieram im talerze sprzed twarzy. Zaraz potem ustawiam miski, podaję płatki i mleko. Nie umiem nawet usmażyć naleśników…
- Dzień dobry. – Nagle do kuchni wchodzi Scarlett w białych, długich spodniach i zwiewnej koszulce w kwiatki. Zebrane z tyłu włosy odsłaniają jej kości policzkowe i promienny uśmiech.
- Dzień dobry – odpowiadamy chórem. – Już im o wszystkim powiedziałem.
- Naprawdę?
- Tak – mówi Jordi i podskakuje z miejsca. Podchodzi do Scarlett i mocno ściska ją w pasie. Jest zaskoczona i zdezorientowana, jednak sili się na miły uśmiech. Stara się odwzajemnić gest, jednak wychodzi jej to równie koślawo jak mnie, kiedy chciałem okazać czułość byłej żonie. – Cieszę się, że zostaniesz z nami.
- Ja też, mały. Ja też…

6 komentarzy:

  1. Cieszę się, że dodałaś tutaj nowość! Ja osobiście uwielbiam to opowiadanie :)
    Teraz wygląda na to, że życie Michaela się zmieniło i to na lepsze. Mam nadzieje, że Scarlett dogada się z jego dziećmi. Czekam na nowość! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Kurcze cały czas sie uśmiecham. Fajnie, ze chociaż przez chwile Michael cczuje się świetnie i moze trochę odetchnąć,ale coś mi9 się wydaje, że to jeszcze nie koniec kłopotów;p Czekam na koloejny:P
    celu$ka

    OdpowiedzUsuń
  3. Z przyjemnością przeczytalam ten rozdział,pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Scarlett pewnie nie będzie łatwo dostosować się do nowych warunków, ale mam nadzieję, że jakoś przyzwyczai się do obecności synów Ballacka. Dobrze, że chociaż Jordi ją polubił. Mam nadzieję, że pozostała dwójka też ją polubi. Cieszę się, że wszystko dobrze mu się układa. A naleśniki nauczy się smażyć. Chyba, haha. Miał szczęście, że Simone nie robiła żadnych problemów. Chyba rzeczywiście chciała z tym wszystkim jak najszybciej skończyć. :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Najważniejsze, że chłopcy czują się dobrze w nowym mieście. Dobrze, że Simone nie robiła Michaelowi żadnych problemów. Teraz tylko mam nadzieję, że Scarlett przekona się do dzieci...i że Ballack nauczy się smażyć naleśniki :P
    Pozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń
  6. Bardzo się cieszę, że dzieci Michaela czują się swobodnie w zupełnie obcym kraju. Na pewno z czasem nauczą się jezyka i będą mogli normalnie chodzić do szkoły, a nie jedynie dostawać naukę w domu.
    Z jednej strony doskonale rozumiem zachowanie tej gosposi, pomocy domowej czy kim ona tam jest Monicii. Zachowała się bardzo odpowiedzialnie, bo przecież Ballack zostawił jej pod opieką dzieci, więc nie musiała wierzyć jakiejś obcej kobiecie. Jednak z drugiej żałuję, że Scarlett nie mogła się wytłumaczyć i wtedy może, by została wpuszczona do środka :D
    Końcówka mnie lekko zirytowała. Zachowanie Scarlett było tak bardzo sztuczne, że wręcz biło po oczach. Ona nie bardzo lubi dzieci Michaela. Chociaż mam też takie przemyślenia, że ona po prostu nie chce się z nikim dzielić naszym głównym bohaterem. Jednak byłoby to dość egoistyczne podejście w sytuacji, kiedy wie, że Michael MA dzieci i nic ani nikt tego nie zmieni. Mam po prostu nadzieję, że kiedy pozna chłopców to przekona się do nich i ICH polubi.
    Czekam na nowy.

    OdpowiedzUsuń