26 marca 2013

Rozdział szesnasty


Ten dzień zaczął się tragicznie, a jego tragiczność wciąż mnie nawiedza. Potworny kac po całonocnej libacji, bóle w całym ciele, mętlik w głowie – nie ma temu końca! Rozmowa z Simone, rozwód, dzieci… Przyszedł czas na Scarlett.
Stoję z walizkami u progu jej drzwi i próbuję się dodzwonić. Słyszę w środku grający telewizor, szmery i ogólne poruszenie, jednak nikt mi nie otwiera. Zaczynam się martwić, że coś jej się stało. Może upadła pod prysznicem i jest nieprzytomna. Może przewróciła się na mokrej podłodze w kuchni i uderzyła się głową o kant stołu… W domu zdarza się najwięcej wypadków, dlatego chcę jak najszybciej wejść do środka i sprawdzić, czy wszystko z nią w porządku. Żałuję, że nie wziąłem zapasowych kluczy, kiedy była ku temu sposobność.
Pukam i pukam, aż wreszcie staje przede mną z anielskim uśmiechem.
- Co ty wyrabiasz? – warczę. – Walę do drzwi, a ty nic. Przestraszyłaś mnie.
- Przepraszam – mówi ze skruszoną miną i wpuszcza mnie do środka. – Byłam na balkonie i nie słyszałam.
- Palisz? – pytam, kiedy na stole zauważam paczkę papierosów. Dochodzi do mnie szum wody spod prysznica i zaczynam nabierać podejrzeń. Spoglądam pytająco na Scarlett, która od niechcenia nasypuje kawy do mojego ulubionego kubka. – Kto tam jest?
- Kochanek.
- Co? – Mam wrażenie, że zaraz dostanę szału! Najpierw Simone, a teraz ona oznajmia, że mnie zdradza?! To jakiś żart, tak? – myślę i rozglądam się wokoło w poszukiwaniu ukrytych kamer.
- Żartowałam – mówi z uśmiechem. – O co pan mnie posądza, panie Ballack. To Christian. I to też jego – dodaje, sięgając po papierosy, które natychmiast odkłada na półkę.
Kamień spada mi z serca na myśl o jej bracie. Przysięgam, że jeśli byłoby to prawdą, to skończyłbym ze swoim marnym żywotem. Za dużo jak dla mnie…
- Co ci tu sprowadza o tak wczesnej porze? Myślałam, że masz rehabilitację.
- Odwołałem. Nawet nie masz pojęcia co się dzieje – mówię i siadam na kanapie. Scarlett podaje mi kubek z kawą i zajmuje miejsce obok.
- Opowiadaj.
- Rozwodzę się.
- Co?
- To cholernie długa historia. Nie chce mi się o tym gadać. Fakty są takie, że Simone niebawem przestanie być moją żoną, a ja wyjeżdżam do Stanów.
- Twoje życie jest szalone – śmieje się. – Wszystko zmienia się jak w kalejdoskopie!
- Wiem i przeraża mnie to. Wolę ustatkowany tryb życia.
- Nie martw się. Jestem pewna, że te zmiany wyjdą ci na dobre. Simone wreszcie przestanie się czepiać. Będziesz wolny – mówi i daje mi całusa. – I cieszę się, że zdecydowałeś się na wyjazd. Zaczniesz wszystko od nowa, w nowym miejscu, z nowymi ludźmi… Ze mną – dodaje i uśmiecha się najpiękniej jak to tylko ona potrafi.
Odwzajemniam serdeczność, ale trudno mi myśleć pozytywnie po tym wszystkim. Niby się cieszę, bo nie ma sensu tkwić w czymś bez przyszłości. Nasze małżeństwo już dawno przestało być typowym związkiem. Jednak nie mogę pogodzić się z tym, że Simone ciągle przede mną grała. Przez ostatnie tygodnie udawała miłość i bardzo mnie to boli. Nie sądziłem, że jest do tego zdolna.
- Cześć! – Do salonu wchodzi Christian z białym ręcznikiem owiniętym wokół bioder. Uśmiecha się i podaje mi rękę. Witamy się i wymieniamy serdeczności, ale wolałbym być teraz ze Scarlett sam. – Jak leci?
- Jakoś marnie – odpowiadam z zadziwiającą szczerością. Nie lubię dzielić się problemami z obcymi. Chociaż Christian za pewno za jakiś czas stanie się moją rodziną. Myślę o jego siostrze bardzo poważnie, dlatego zależy mi, aby nasze relacje były przynajmniej dobre.
- Widzę jakieś sercowe problemy… Nie przejmuj się, Michael. Kobiety już takie są. Bez urazy – dodaje, spoglądając na siostrę i puszczając jej oczko. Blondynka wystawia mu język i wygania do łazienki, aby się nie przeziębił.
- Mamy wolną rękę – cieszy się dziewczyna. – Kiedy wyjeżdżamy?
- Póki co jadę z dzieciakami na trzy tygodnie do Polski. Obiecałem im Euro.
- Naprawdę? Kurczę, będę strasznie za tobą tęsknić.
- Ja za tobą też. Mam nadzieję, że szybko zleci. Dzięki temu będę mógł zapomnieć o kłopotach. Zrelaksuję się i wrócę do ciebie z nową energią.
- Mam nadzieję – mówi i znów mnie całuje. – Mam coś przygotować do wyjazdu? Coś załatwić?
- Wiesz co… Reza zajmuje się wszystkimi moimi sprawami, ale w zasadzie ty też to możesz zrobić. W końcu wyjeżdżamy razem, prawda? – pytam z nadzieją. Mam nadzieję, że się nie rozmyśliła i nadal chce ze mną jechać, mimo iż jeszcze nie zna drobnego szczegółu.
Scarlett z uśmiechem kiwa głową.
- Okay, to masz – mówię i podaję jej wizytówkę mojego agenta. – Zadzwoń do niego i niech ci poda nazwy dzielnic mieszkalnych w Nowym Jorku. Poszperaj w Internecie, pooglądaj domy i wybierz najlepszy. Niech będzie duży i przestronny, z ogrodem i basenem. Najlepiej w jakieś ładnej, zielonej i przede wszystkim bezpiecznej dzielnicy.
- Chcesz mieć dom? One są już niemodne. Nie lepiej kupić jakiś apartament w centrum? Mielibyśmy przepiękny widok na całe miasto! Zawsze marzyłam o szklanej ścianie przez którą byłoby wszystko widać! Mogłabym przechadzać nago po naszym mieszkanku, kochać się z tobą w świetle księżyca i nikt by nas nie podejrzał. Michael, to fantastyczny pomył! – mówi i klaszcze w dłonie. – Proszę, kupmy apartament!
- Nie zapędzaj się.
- Nie podoba ci się?
- Bardzo mi się podoba – odpowiadam i całuję ją w czubek nosa. – Ale moje dzieci jadą z nami.
- Proszę?!
- Simone wyjeżdża, jej matka też. Sama się zrzekła opieki, rozumiesz? Sądziłem, że przyjdzie mi walczyć o synów, a tymczasem oni jadą ze mną. Super, nie? Już wszystko sobie wymyśliłem! Będziemy razem chodzić na mecze koszykówki, spacerować po Central Parku, urządzać sobie wycieczki i spędzać wieczory w klimatycznych restauracjach. Nikt mnie tam nie zna, więc będę mógł robić wszystko to, na co tutaj nie mam czasu lub sposobności. Będą mi towarzyszyć synowie oraz moja ukochana kobietka – mówię i znów ją całuję. – Chyba lepiej się to skończyć nie mogło.
- Świetnie…
- Masz. – Wręczam jej kartę kredytową i wszelkie upoważnienia. – Znajdź dom i kup go dla nas. Pamiętaj, że chłopcy potrzebuję osobnych pokoi. Przydałoby się jeszcze miejsce na małą siłownię dla mnie. A dla siebie możesz wybrać pokój na garderobę.
- Michael, naprawdę chcesz zabrać dzieci? Mieliśmy tam rozpocząć nowy etap naszego życia. Sądziłam, że będziemy tylko we dwójkę.
- Kochanie, ja wiem, że nie przepadasz na dziećmi, ale moi synowi są naprawdę mądrzy i spokojni. Zobaczysz, że szybko złapiesz z nimi wspólny język. Będzie fajnie.
- Nie jestem przekonana…
- A ja przeciwnie. Jesteś cudowna, oni też. Zrobię wszystko, abyśmy stworzyli wspaniałą rodzinę.
Widzę, że Scarlett nie jest zachwycona tym pomysłem. Jak można aż tak bardzo nie lubić dzieci? Zrozumiałbym, gdyby moi synowie byli maluchami, których trzeba karmić i zmieniać im pieluchy. Nikt nie lubi się bawić tymi „śmierdzącymi” sprawami, zresztą nawet bym jej do tego nie zmuszał. Ale Louis, Emilio i Jordi to prawie dorośli mężczyźni i sami potrafią się sobą zająć. Od małego razem z Simone uczyliśmy ich kultury, odpowiedzialności, samodzielności… Poradzą sobie, kiedy ja będę na treningach. Scarlett musiałaby tylko im pokazać co i jak i przypilnować, aby nie robili nic głupiego. Odpowiedzialność odpowiedzialnością, ale mimo wszystko to wciąż dzieci.

Po dwóch ciężkich dniach, które spędziłem w towarzystwie nadąsanej Scarlett i jej brata, wreszcie jestem w Gdańsku. Spełniam marzenie swojego syna i jest to najlepsze uczucie jakie do tej pory miałem przyjemność poczuć. Nic nie może równać się z widokiem rosnącej w nim ekscytacji, podniecenia, szczęścia i tremy. Przez całą podróż opowiadał nam jaki to Iker Casillas jest wspaniały. A dziś jego marzenie się ziści i stanie z Królewskim bramkarzem oko w oko.
Umówiliśmy się w ośrodku, w którym mieszkają Hiszpanie. Czekamy na niego w hotelowej restauracji. Ja popijam kawę i gawędzę z Jordim, Emilio i Louis kręcą się ze zdenerwowania i siedzą cicho jak myszy pod miotłą. Co jakiś czas przechodzi obok nas osoba ze sztabu bądź inni piłkarze, którzy witają się ze mną uśmiechem, a czasem podaniem ręki. Miło z ich strony.
Kiedy dostrzegam Ikera wstaję z miejsca i wychodzę mu naprzeciw. Jest niższy niż przypuszczałem, ale bardzo miły, co widać już po pierwszych sekundach spotkania.
- Wielkie dzięki – mówię łamanym hiszpańskim. – Dla mojego syna to wiele znaczy.
- Drobiazg.
Iker się przysiada, rozmawiamy, żartujemy, a moi dwaj starsi synowie nie odwracają od niego wzroku. Po kilku minutach się przyzwyczajają i zaczynają normalną pogawędkę. Iker jest życzliwy i bardzo serdeczny, bez mrugnięcia okiem podpisuje wszystko, co chłopcy mu podsuwają pod nos: notesy, zdjęcia, plakaty dla kolegów, koszulki, rękawice… Potem robią sobie szybkie zdjęcia, bo Ikera czas zaczyna gonić, a na koniec bramkarz wręcza moim chłopakom swoje oryginalne rękawice i koszulkę reprezentacji Hiszpanii. Żegna się przyjaznymi uściskami i wychodzi z szerokim uśmiechem.
Przez kolejne dni nie słyszę o niczym innym. Zdaje się, że sam wydałem na siebie wyrok tym spotkaniem. Chyba nie jestem już numerem jeden. Żartuję z nimi i udaję nadąsanie, jednak szybko przekonuję się, że Casillas jest najlepszym bramkarzem, a ja jestem najlepszym piłkarzem – wymyślą wszystko byle tylko nie zakręcić sobie kurka dającego pieniądze. Nie mam im tego za złe, oczywiście wiem, że to tylko żarty.
Po dwóch dniach zwiedzania nadmorskiego kurortu, wybieramy się do hotelu, w którym zameldowani są nasi rodacy. Tam atmosfera jest już zupełnie inna. Mimo iż nie rozstawałem się z reprezentacją Niemiec w przyjaznej atmosferze, dziś już nikt o tym nie pamięta. Chłopaki i trener witają się ze mną miło i życzą dobrej zabawy; zarówno podczas Euro jak i w Nowym Jorku.
Nazajutrz wsiadamy w samolot i lecimy na Ukrainę, aby obejrzeć Niemców w akcji. Z rozrzewnieniem spoglądam na płytę boiska, po której biegają coraz to młodsi chłopcy. Jednak trener ma pomysł na tą drużynę – i to nie byle jaki pomysł. Grają z werwą, polotem, kombinacyjnie, ale wciąż twardo. Na pierwszy rzut oka widać, że reprezentacja poprawiła się pod względem technicznym. Grają o wiele lepiej niż, kiedy ja byłem kapitanem tego teamu.
Przyglądam się młodemu Khedirze, który zajął moje miejsce na środku pomocy. Trafił mi się godny zastępca. Świadczą o tym jego umiejętności, pewność siebie, no i transfer do jednego z najlepszych klubów. Jasne, że wolałbym być na jego miejscu, ale dociera już do mnie fakt, że jestem za stary. Nie pasuję już do tego zespołu, chociaż jak spoglądam na Klose to kłuje mnie w sercu.
Później mogą uwagę przyciąga młody Thomas Muller, który dumnie nosi na plecach moją szczęśliwą trzynastkę. Zawsze uważałem, że to dobra liczba. Nie była pechowa – wręcz przeciwnie. Wszystko co dobre w życiu zawsze przynosiła mi trzynastka. Ten numer do końca życia będzie wyryty w moim sercu.
Na końcu spoglądam na Philippa Lahma, z którym swego czasu darłem koty o opaskę kapitańską. Sądziłem, że wrócę do reprezentacji, jednak tak się nie stało. Może to i dobrze. Philipp zawsze był dobrym chłopakiem, ma charyzmę i doświadczenie, więc nie dziwię się, że sprawuje tą funkcję.
Przyznam, że wspaniale spędzam czas w towarzystwie synów. Niestety zabrakło mojego najlepszego przyjaciela, któremu w ostatniej chwili wypadły jakieś problemy w firmie, ale i tak jest genialnie. Jeździmy i zwiedzamy wszystko, co się da. Zarówno Ukraina jak i Polska nie mają przed nami tajemnic. Można powiedzieć, że jesteśmy wszędzie.
Czasami udaje nam się dostać na inne mecze wielkich drużyn – Hiszpanów, Francuzów, Włochów. Chłopcy są zachwyceni, ja także, bo takiej dawki światowego footballu dawno nie mieliśmy. Każdy dzień kończy się dla nas potwornym bólem nóg, ogólnym zmęczeniem, głodem i pragnieniem. Kładziemy się na łóżka i do późnej nocy przeżywamy wszystko na nowo. Padamy jak muchy około północy i jeden na drugim śpimy do białego rana.
Niestety reprezentacji Niemiec nie powiodło się tak dobrze, jak wszyscy liczyli. Półfinał do dobry wynik, ale wymagano od nich zwycięstwa. Jest nam przykro, ale nie martwimy się długo. Cieszymy się, że pójdziemy na finał, w którym zobaczymy Hiszpanów i Włochów. Robimy zakłady; ja stawiam na Włochów, chłopcy na tych drugich. Obiecuję, że jak wygrają to zabiorę ich do Disneylandu; oni przyrzekają, że przez najbliższy tydzień będą robić mi śniadania.
Przegrywam, ale nie ma to najmniejszego znaczenia. Spotkanie z Myszką Miki, Kaczorem Donaldem i Królewną Śnieżką będzie dla mnie mega frajdą. Znów poczuję się jak dziecko. Oczami wyobraźni już wyobrażam sobie ten dzień i przyznam się, że nie mogę się doczekać. Chłopcy podobnie. Myślę, że będzie to idealny moment, aby Scarlett zaprzyjaźniła się z moimi synami. Takie wyjście na pewno nas wszystkich do siebie zbliży i pozwoli poznać się lepiej.
Będzie cudowanie!

__________
Nie lubię tego rozdziału, mimo iż jest o Euro, które dobrze wspominam :) 
 

17 marca 2013

Rozdział piętnasty


Budzę się nad ranem w nie najlepszej kondycji. Po wczorajszych rewelacjach, które usłyszałem w ust „żony” mam awersję do kobiet, dlatego zdecydowałem się na późne odwiedziny u mojego przyjaciela. Mam to szczęście, że przyjaciele akurat mi się udali i zawsze mogę na nich liczyć. Nie ma znaczenia pora, powód ani skutki wizyty.
Philipp przyjął mnie z otwartymi ramionami. Nie zwracał uwagi na komentarze i niezadowolenie Ivone, on po prostu wiedział, że teraz go bardzo potrzebuję. Puścił mimo uszy wszelkie jej uwagi, wysłał do sypialni, zamknął drzwi i wrócił do mnie z butelką wódki.
Stąd to moje dzisiejsze, niezbyt dobre samopoczucie.
Przepiliśmy i przegadaliśmy większą część nocy. Opowiedziałem mu o wszystkim: o zawiedzeniu synów, wizycie u Scarlett, naszej kłótni, monologu Simone i telefonie do Rezy. Słuchał mnie cierpliwe, przytakiwał i potwierdzał, że mam rację. Tego mi wówczas brakowało. Musiałem usłyszeć, że moje zachowanie ma swoje uzasadnienie. Wydawało mi się, że postępuję jak wariat, że działam pod wpływem emocji – i w pewnym sensie tak było, ale teraz, kiedy budzę się rano z potwornym kacem – nie mam wyrzutów sumienia. Czuję się dobrze w swoje skórze i ze swoimi decyzjami.
Budzę się na salonowej kanapie, potwornie niewygodnej, ale nie raz i nie dwa, miałem wątpliwą przyjemność na niej nocować, więc powoli się przyzwyczajam. Czuję swój potworny odór z ust, przepoconej koszuli, ochlapanych wódką spodni. Targają mną mieszane uczucia, kiedy spostrzegam kilka pustych butelek po alkoholu. Niewiarygodne, że wypiliśmy to we dwójkę!
Rozglądam się i dostrzegam Philippa w podobnym stanie, leżącego na podłodze za kanapą.
Szukam wody i wówczas z kuchni wyłania się przeurocza postać Ivone z litrową butelką tego przezroczystego płynu. Posyła mi nieśmiały uśmiech i odchodzi. Po chwili słyszę jak drzwi wejściowe się za nią zamykają. Poszła do pracy.
Duszkiem wypijam z pół litra wody i odkładam ją z wielką ulgą. Drapię się po głowie, nie do końca wiedząc, co ze sobą zrobić.
- Mi też daj – słyszę zza kanapy zachrypnięty głos przyjaciela i śmieję się sam do siebie. Z nas dwóch to on gorzej znosi skutki picia. Kac zdecydowanie nie jest jego przyjacielem. Podaję mu butelkę, którą bez problemu opróżnia.
- Masakra, nie?
- Nic nie mów – rzecze i podnosi się z podłogi. Siada obok mnie i chowa twarz w dłoniach. – Czuję się okropnie. Zupełnie jakby przejechał mnie pociąg. Zaszaleliśmy wczoraj.
- Chyba przesadziliśmy.
- Porzygam się zaraz – mówi i wybiega do łazienki. Dochodzą do mnie przeróżne, dziwne dźwięki i trochę mi przykro, bo to moja wina. W ogóle chyba powinienem brać na siebie wszelkie zło tego świata. Niezależnie czego się dotknę, to zawodzę.
- I jak? – pytam, kiedy Philipp wraca.
- Lepiej. Dziękuję losowi, że sam jestem sobie szefem i nie muszę iść do pracy.
- A ja mam rehabilitację, ale chyba to odwołam.
- Nie pokazuj się w takim stanie lekarzowi. Jedziesz na kilometr.
- Powąchaj siebie – żartuję i nieśmiało się śmieję. – Sorry, za to wszystko. To moja wina.
- Weź nie gadaj!
- Mam tylko ciebie, więc przyjazd tu był dla mnie sprawą oczywistą. Nie pomyślałem o Ivone, twojej pracy…
- Zawsze jesteś tu mile widziany. Kobieta, nie ściana, da się przestawić, ale przyjaciela ma się tylko jednego na całe życie – mówi. Zapada cisza, ale nie jest ona niekomfortowa. Obydwaj siedzimy na kanapie w brudnych ubraniach, śmierci nam z ust, włosy przypominają gniazda ptaków niż jakieś konkretne fryzury. Bez żadnych widocznych emocji, z obojętnymi minami spoglądamy przed siebie, w dal za oknem. Sam nie wiem, czego dokładnie tam szukamy. – Jedziesz do domu? – pyta w końcu.
- Nie wiem.
- Nie powinieneś.
- Wolałbym nie spotykać Simone, ale muszę porozmawiać z chłopcami.
- Może pojadę z tobą…
- To dobry pomysł. Ale chyba najpierw musimy się doprowadzić do stanu używalności.
- Racja. Pójdę pierwszy. Trochę zapaskudziłem łazienkę. Przy okazji posprzątam, abyś mógł normalnie skorzystać.
- Dobra. A ja może zrobię coś do jedzenia.
- Świetnie – mówi, ale nie wykonuje żadnego ruchu. Ja podobnie. Wciąż siedzimy na kanapie, całkowicie obojętni, spoglądamy za okno i szukamy inspiracji, siły, werwy… Człowiek na kacu jest strasznie przymulony.
Wreszcie posyłamy sobie znaczące spojrzenia i jednocześnie podnosimy się z miejsca, wydobywając z siebie przeraźliwy jęk. Zupełnie jak starzy, niedołężni ludzie… Czy trzydzieści sześć lat to już starość?

Zamawiamy taksówkę i po pół godzinie stoimy już na werandzie mojego domu. Nie docierają do nas żadne dźwięki, zupełnie jakby nie było nikogo w środku. Lecz doskonale wiem, że Reante i dzieci nie mają na dzisiaj żadnych planów. Czuję się jakbym szedł na ścięcie. Ciężko mi na sercu, w głowie mi huczy – nie tylko przez alkohol, który wypiłem w kolosalnych ilościach – ale także przez wczorajsze słowa Simone, które wracają do mnie niczym echo. Nie potrafię o nich zapomnieć. Powiedziała mi tak wiele smutnych, przykrych, poniżających i piekielnie szczerych słów. Boli mnie to, bo dowiedziałem się, że bycie ze mną, kochanie mnie i spędzanie ze mną czasu to katorga! Zrozumiałbym to, gdybym był alkoholikiem, gdybym ją krzywdził fizycznie, znęcał się psychicznie, ale przecież jestem normalnym facetem. Mam pracę, dobrze dogaduję się z dziećmi, mam znajomych, kocham ją. Nigdy w życiu nie wyrządziłbym jej umyślnie żadnej krzywdy.
Wchodzimy do środka. Idę przodem, Philipp tuż za mną. Mijamy Renate, która wita się z nami smutnym dzień dobry, a zaraz potem zaczyna rzewnie płakać i znika w swoim pokoju. Posyłam przyjacielowi pytające spojrzenie, na co ten tylko wzrusza ramionami. Nie podoba mi się to i mam spore obawy, bo wydaje mi się, że nie powinienem dalej wchodzić. Jednak tam są moje dzieci. Muszę sprawdzić, czy wszystko z nimi w porządku.
No tak, moje obawy zdają się potwierdzać.
- Tylko spokojnie, stary – szepce mi do ucha Philipp i kładzie dłoń na moim ramieniu.
W salonie na kanapie siedzi Simone, zapłakana, z chusteczkami na kolanach. Obok niej znajduje się Gustav! Obejmuje ją troskliwie, pociesza i całuje w ramię. Nie mogę na to patrzeć. Mam serdecznie dosyć tego gościa. Chętnie obiłbym mu tą przystojną buźkę, ale wewnętrzny głos – i głos Philippa – powstrzymuje mnie. Nic dobrego z tego nie wyjdzie, a ja nie chcę pogarszać swojej, i tak już mocno skomplikowanej, sytuacji.
- Michael! – mówi Simone, kiedy mnie zauważa. Odskakuje od swojego kochanka, a ja uśmiecham się lekko. No i po co te szopki… Przecież już wszyscy wiedzą, co jest grane.
- Przyszedłem po swoje rzeczy. Zatrzymam się na jakiś czas u Philippa – kłamię, bo dobrze wiem, że poproszę Scarlett o pomoc.
Idę na górę, przyjaciel za mną. Pomaga mi spakować ciuchy, kosmetyki, sprzęt do domowej rehabilitacji. Nie zabieram wszystkiego, bo na pewno tu jeszcze wrócę przed wyjazdem do Nowego Jorku.
Philipp nic nie mówi. Chyba wie, że nie jestem teraz w nastroju na pogawędki. Gdyby nie Gustav to mój humor byłby odrobinę lepszy, o ile w ogóle mogę mówić tu o jakimś dobrym samopoczuciu. W końcu moja żona wykrzyczała mi, że mnie nie kocha.
- To też? – pyta w końcu, chwytając z komody zdjęcie przedstawiające mnie, Simone oraz dzieci. Zastanawiam się przez chwilę, bo nie jestem pewien.
- Mam lepsze – odpowiadam i zabieram ze stolika nocnego ramkę, w której jestem ja i moi synowie. To mi się o wiele bardziej podoba.
Mam teraz w głowie potworny mętlik. Nigdy bym nie przypuszczał, że moje życie tak się skomplikuje. Tak długo byłem z Simone, sądziłem, że znam ją na wylot, a tymczasem ona wykręca mi takie numery. Moi rodzice pewnie przewracają się w grobie. Od początku mnie ostrzegali, abym uważał na Simone. Mieli rację.
- Mogę? – Nagle do pokoju zagląda Simone. – Musimy pogadać.
- Mamy o czym? – pytam ostro. Szczerze mówiąc to nie mam ochoty na żadne rozmowy. Dużo już usłyszałem.
- Dzwonił rano Reza. Wspominał coś o Nowym Jorku.
Daję przyjacielowi znak, aby zostawił nas samym. Bez słowa wychodzi i zamyka za sobą drzwi.
- Zdecydowałem się wyjechać do Stanów – tłumaczę. – Stwierdziłem, że będzie mi tam dobrze. Jeszcze przed wyjazdem złożę papiery rozwodowe, mój prawnik się wszystkim zajmie. Będzie cię informować.
- Cieszę się – odpowiada. – Wiem, że chciałeś grać, piłka to dla ciebie cały świat, dlatego naprawdę się cieszę, że zdecydowałeś się na ten wyjazd. Zasługujesz na to.
- Zostawię ci dom, aby chłopcy mieli swoją bezpieczną przystań. Moje pieniądze z naszego wspólnego konta przeleję na fundusz dla dzieci, aby po ukończeniu pełnoletniości miały środki na start. Oczywiście będę płacić alimenty.
- Musimy o nich porozmawiać.
- Coś nie tak? Sądziłem, że tego chcesz.
- Tak, to wszystko brzmi wspaniale. Jesteś naprawdę szczodry, wielkoduszny i wspaniałomyślny. Jesteś cudownym mężczyzną i szkoda, że na ciebie nie zasługuję.
- Nie mydl mi oczu. Do rzeczy, Simone.
- To trudna sprawa – mówi i siada na skraju łóżka. Nerwowo bawi się palcami i spogląda w podłogę. – Sporo rozmawiałam z Gustavem i moim psychologiem. Obaj uważają, że potrzebuję odmiany. Dlatego zdecydowałam się na podróż dookoła świata. Chcę się stąd wyrwać na jakiś czas, odpocząć, poznać nowych ludzi i kultury.
- Rozumiem, ale co ja mam z tym wspólnego? Jedź i baw się dobrze – ironizuję.
- Renate mówi, że ma dość mnie i tego całego cyrku, który zrobiłam ze swojego życia. Jest na skraju załamania, dlatego też postanowiła wyjechać na długie wakacje, a po powrocie zapowiedziała, że zatrzyma się u mojego brata. Rozmawiała już z Georgiem i przyjmą ją z otwartymi ramionami.
- A nasze dzieci? Kto się nimi zajmie?
- No właśnie! Zależałoby mi, abyś to ty się nimi zajął. Wiem, że to okropnie brzmi z ust matki. Jestem beznadziejna. Jednak uważam, że z tobą będą mieli lepiej. Masz z nimi lepszy kontakt, Jordi za tobą szaleje i nie wyobrażam sobie, że mogłabym was rozdzielić. Jesteś wspaniałym ojcem.
Przyznam się, że kompletnie się tego nie spodziewałem. Sądziłem, że Simone będzie robiła wszystko, aby ograniczyć mi prawa rodzicielskie, aby zatrzymać naszych synów w Leverkusen. Tymczasem dobrowolnie zrzeka się opieki nad nimi. Byłbym głupcem, gdybym się nie cieszył. Wewnątrz mnie aż się gotuje z radości. Będę ze swoimi synami w Nowym Jorku! Wszystko da się jakoś załatwić. Początkowo mogą uczyć się w domu, znajdę nauczyciela. Będziemy razem spędzać popołudnia na mieście – przecież Nowy Jork jest ogromny i atrakcji nam na pewno nie zabraknie. Będą chodzić na moje mecze, zabiorę ich na koszykówkę, rugby, baseball… Będzie wspaniale! A we wszystkim będzie nam towarzyszyć Scarlett!
- Nie ma problemu – odpowiadam spokojnie, mimo iż mam ochotę skakać i krzyczeć z radości.
- Świetnie. Powinniśmy z nimi porozmawiać. Masz czas?
Przytakuję i razem schodzimy na dół. Gustav wciąż siedzi na kanapie i przegląda jakieś czasopismo. Philipp jest w kuchni i rozmawia z Renate, która rzeczywiście zdaje się być przygaszona i smutna. Jednak już nie płacze i wygląda lepiej niż na początku. Simone prosi matkę, aby przyniosła do ogrodu pięć szklanek z sokiem.
Siadamy na tarasie i wołamy do siebie synków. Na początku opowiadają mi o sportowym dniu, który niestety przegapiłem, jednak obiecuję, że wszystko im wynagrodzę. W końcu za dwa dni wyjeżdżamy na Euro. Chcę zabrać ich do Gdańska, aby odwiedzić naszą reprezentację i obóz Hiszpanów, których uwielbia Louis. Potem chcę pojechać na Ukrainę, gdzie Niemcy rozegrają mecze grupowe. A później w zależności od tego jak nam się będzie podobać, pomyślimy co dalej. Nie wspominałem im jeszcze, ale zostajemy w Polsce i na Ukrainie przez całe Euro, mam bilety na finał i sądzę, że będzie to fajna niespodzianka.  
- Słuchajcie, chłopcy. Musimy z wami poważnie porozmawiać – mówi Simone. – Jesteście już duzi i na pewno zrozumiecie. Mama i tata – rzecze, spoglądając na mnie, a ja lekko przytakuję – ostatnimi czasy nie mogą się porozumieć. Nie chcemy, żebyście słuchali jak się kłócimy. Chcemy dla was jak najlepiej, bo bardzo was kochamy, dlatego zdecydowaliśmy się rozstać na jakiś czas. Ja muszę wyjechać, babcia wyprowadza się do wujka Georga, a tata przenosi się do Nowego Jorku, gdzie będzie dalej grać w piłkę.
- A co z nami? – pyta ze łzami w oczach Jordi.
- Pojedziecie z tatą. Będziecie razem z nim mieszkać, a ja odwiedzę was, kiedy tylko wrócę. Będziemy do siebie dzwonić, rozmawiać na video-czacie. Może czasami wy do mnie przyjedziecie. Tak będzie dla was najlepiej. Nasze życia bardzo się zmienią, ale na lepsze. Mama i tata będą szczęśliwsi, będziemy się częściej uśmiechać. Zobaczycie, że będzie fajnie.
- Nie będziemy już razem mieszkać?
- Wiesz, Jordi – mówię i biorę go na kolana. – Czasami się tak zdarza, że mamusie i tatusiowe przestają się kochać. Ale to nie znaczy, że się nie lubią. Nadal będziemy się wszyscy spotykać, chodzić na spacery, do kina. Jedyną zmianą będzie nasza przeprowadza i to, że mamy z nami nie będzie. Ale sam słyszałeś, obiecała, że będzie nas odwiedzać.
- Ale nadal nas kochacie, prawda?
- Oczywiście! – mówię i całuję go w czółko. – To nie jest wasza wina. Jesteście najwspanialszymi dziećmi pod słońcem, bardzo was kochamy. Tutaj nie chodzi o was, tylko o mamę i tatę. Musimy się rozstać, bo od jakiegoś czasu nam się nie układa. Bardzo was kochamy i nigdy nie przestaniemy – dodaję i mocno go przytulam. W końcu na jego twarzyczce pojawia się uśmiech.
- Kocham was – szepce i wtula się we mnie.
Jestem zadowolony, że mam takich mądrych synów. Obyło się bez płaczu i histerii, chociaż smutek jest nieodzowną częścią takich sytuacji. Jestem pewien, że minie trochę czasu nim pojmą jaka rewolucja ich czeka. Wyprowadzamy się na drugi koniec świata, to nie będzie łatwe ani dla nich, ani dla mnie, ale poradzimy sobie. Będziemy razem, a to najważniejsze.
Po krótkiej rozmowie, która ostatecznie zakończyła temat rozstania, chłopcy pobiegli do swoich pokoi.
- Przyjadę pojutrze – mówię do Simonie. – Przygotuj dla nich walizki, bagaże… Będziemy tam przez trzy tygodnie, więc muszą mieć jakieś ciuchy.
- Jasne. Dacie sobie radę?
- Tak. Nakłoniłem Philippa na wyjazd, więc będzie mi pomagać. Będziemy nad morzem, więc odpoczną. Wakacje im się należą po tym wszystkim.
- To prawda…
- Okay, zbieram się. Nie zapomnij o niczym. Przyjadę o siódmej rano, bo o jedenastej mamy samolot.
- Dobrze.
- Na razie – żegnam się i razem z Philippem wychodzimy, zabierając ze sobą walizki z moimi rzeczami.

__________
Niebawem kończymy... Zostało 5 do końca :)
Przypominam, że na Irinie Ross również ukazał się nowy rozdział.

7 marca 2013

Rozdział czternasty


Kiedy sobie myślę, że mam opuścić swoje ukochane Niemcy, moje Leverkusen, i pojechać do dalekich Stanów Zjednoczonych, do zatłoczonego, głośnego i brudnego Nowego Jorku, to coś mnie ściska w żołądku. Sam nie wiem co robić. Jeszcze nie rozmawiałem na ten temat z nikim. Jedynie Simone coś przebąkuje, że to strasznie daleko. Chciałbym pograć przez chociażby te dwa lata, dla piłkarza to długo. A jeśli ktoś ma ochotę mnie zatrudnić, i to za całkiem niezłą kasę, to dlaczego miałbym nie skorzystać?
Idę ulicą i skręcam w niewielką alejkę, która doprowadza mnie do osiedla na którym mieszka Scarlett. Mam wrażenie, że ona mi najlepiej doradzi, co zrobić z tym fantem. Bardzo sobie cenię jej porady, więc mam nadzieję, że tym razem będzie podobnie.
Wchodzę do niewielkiego, uporządkowanego mieszkania i siadam na kanapie. Scarlett zabawia mnie krótką pogawędką na błahe tematy. Udaję, że słucham. Po chwili dziewczyna podaje kawę i siada naprzeciwko. Wciąż kontynuuje swój monolog. Od czasu do czasu kiwam głową ze zrozumieniem i przytakuję krótkimi aha i rozumiem.
- Panie Ballack, co panu? – mówi w końcu, dostrzegając moją minę.
Opadam na oparcie kanapy i odrzucam głowę do tyłu. Spoglądam smutnym wzrokiem na sufit. Zupełnie jakbym szukał odpowiedzi w tej białej farbie.
- Chyba wyjeżdżam.
- Na długo?
- Dwa lata.
- Co? Dokąd?
- Nie wiem. Przyszedłem, abyś ty mi to powiedziała – mówię i spoglądam na nią. – Chiny, Katar czy Stany?
- Michael, ja nic z tego nie rozumiem.
- Dostałem propozycję od klubu z Chin, Kataru i USA. Nie wiem, co wybrać. Czy w ogóle coś wybierać… Bardzo chciałbym dalej grać, skoro mam ku temu możliwość. Wiesz, że piłka nożna to dla mnie całe życie i zrobię wszystko, aby opóźnić zakończenie kariery. Jednak nie mogę wyjechać na koniec świata i zapomnieć o wszystkim, co zostawiam tutaj. Nie mogę zapomnieć o rodzinie, Philippie czy tobie. Nie mogę też zabrać ich ze sobą, bo dzieci mają tu szkołę, przyjaciół, Simone ma swój biznes. Philipp ma swoje życie i nie mogę zmusić go do zmiany, to byłoby zbyt egoistyczne z mojej strony. A ty…
- Co ja?
- Ty jesteś tutaj, masz pracę, rodzinę, przyjaciół…
- Oj, panie Ballack – mówi i zajmuje miejsce obok mnie. Czuję jej dłoń na swoim kolanie. Uśmiecha się zalotnie, trzepoce rzęsami. Nachyla się i szepce mi do ucha. – Naprawdę uważasz, że to wszystko jest ważniejsze od ciebie?
- Scarlett, ja mam żonę. – Nie chcę tego, ale mimo wszystko delikatnie się od niej odsuwam. Czuję, że gdybym tego nie zrobił, to sytuacja zabrnęłaby za daleko. A tego nie chcę.
- Żonę… A czy ona poświęci swój biznes dla ciebie? Zrezygnuje z przyjaciółek i kochanka?
- Nie wiem. Nie liczę na to, ale mimo wszystko mam nadzieję.
- Rób co chcesz – mówi i wraca na swoje poprzednie miejsce. – Wiesz jednak, że ja pojadę za tobą wszędzie. Za bardzo mi zależy, aby pozwolić ci wyjechać beze mnie.
- Mimo iż nie łączy nas nic więcej poza przyjaźnią?
- Oficjalnie. Obydwoje dobrze wiemy, że łączy nas o wiele więcej. Jestem przekonana, że Simone nie pojedzie z tobą. Jeśli będziesz potrzebować towarzystwa, zadzwoń.
- Będziesz na mnie czekać?
- Zawsze.
- Ale Scarlett, to niepoważne! Jesteś młoda, a ja to stary dziad. Nie marnuj sobie życia na mnie.
- Marnowałam swoje życie przez 25 lat. Teraz jest czas, kiedy wreszcie robię coś, co chcę.
Staram się wyperswadować jej ten pomysł z głowy. Jest szalony!
Nie spodziewałem się, że jej uczucia względem mnie są aż tak mocne.
Używam wszelkich argumentów, jednak do Scarlett nic nie dociera. Dochodzi do pierwszej poważnej kłótni między nami i jest mi z tego powodu cholernie przykro. Znów coś psuję. Obydwoje krzyczymy, machamy rękami. Wyrzucamy sobie wszystko; ja najczęściej mówię, że jest za młoda i nieodpowiedzialna, że niszczy sobie życie, że powinna znaleźć sobie kogoś w swoim wieku i z nim układać przyszłość. Ona krzyczy, że jestem starym prykiem, który widzi tylko czubek własnego nosa. Że nie doceniam jej i tego, co dla mnie robi, że nie odwzajemniam jej uczuć, że jestem niedobry i nieczuły.
Chyba w naszych słowach jest trochę prawdy…
Nim wychodzę, godzimy się, bo bardzo się kochamy. Nie potrafię się na nią gniewać. Doceniam jej szczerość i zaangażowanie. Wiem, że to jedyna szczera osoba w moim towarzystwie, która mnie docenia i popiera. Żałuję tej kłótni, ale jeśli miał to być jedyny sposób, abyśmy wreszcie zdali sobie sprawę ze swoich uczuć – to jestem jak najbardziej „za”.
Mało brakowało, a zdradziłbym Simone po raz kolejny. Jednak nie robię tego, bo mimo wszystko mi na niej zależy. Na niej i naszej rodzinie, naszej przyszłości, wspólnym szczęściu.
Kocham je obie. U Simone mam bezpieczną przystań, a będąc ze Scarlett wypływam na szerokie, nieznane wody. Jedna jest łagodna, a druga to wulkan energii. Z tą pierwszą rozumiem się niemalże bez słów, a z drugą rozmowy to ostatnia rzecz, o której myślę. Obydwie mnie podniecają i pociągają, z nimi obiema mam ochotę spędzać całe dnie, obydwóm coś zawdzięczam. Ale nie potrafię zrezygnować chociaż z jednej z nich.
Wracam do domu. Simone krząta się po salonie, dzwoni, zapisuje notatki. Pracuje. Renate robi w kuchni kolację. Louis i Emilio siedzą w jadalni i odrabiają zadania, a Jordi gania za piłką w ogrodzie. Witam się z nimi krótko i idę do sypialni, w której się zawsze zaszywam, kiedy coś mnie dręczy. Zasuwam zasłony, zdejmuję marynarkę i kładę się na łóżko. Spoglądam w sufit i myślę o tym wszystkim.
Już nie tylko mój transfer siedzi mi w głowie, ale także dwie kobiety, które kocham.
Sam nie wiem ile czasu spędzam w tym pokoju. Mam wrażenie, że zaledwie pięć minut, ale zdegustowana mina Simone mówi mi, że więcej.
- Nawet nie zszedłeś na kolację – mówi z wyrzutem i znika na sekundę w łazience. – Jordi na ciebie czekał, bo chciał ci opowiedzieć swój dzień, ale nie raczyłaś się pojawić nawet na chwilę. Trzeba było powiedzieć, że nie jesteś głodny, posiedzieć z nim przez moment i wrócić tu.
- Przepraszam. Chyba zasnąłem – kłamię, bo świadomość, że zmarnowałem dwie godziny na bezczynne leżenie na łóżku, lekko mnie przeraża. – Zaraz do niego pójdę. Pogadam i poczytam bajkę.
- Za późno. – Simone wyłania się z łazienki, przebrana w koszulę nocną. – Położyłam ich już spać. W szkole były zawody i wrócili skonani.
- Naprawdę?
- Tak, Michael. I miałeś tam dzisiaj być.
Cholera jasna! Na śmierć zapomniałem! Kilka dni temu chłopcy mówili mi, że szkoła organizuje dzień sportowy dla wszystkich uczniów z okazji zakończenia roku szkolnego. Ale ze mnie debil!
- Przepraszam…
- Nie mnie powinieneś przepraszać, tylko ich. Naprawdę im zależało. Wiesz, że są z ciebie dumni i zawsze rozpiera ich radość, kiedy mogą pokazać cię kolegom. Zawiodłeś ich na całej linii.
- Postaram się im to jakoś wynagrodzić.
- Oby skutecznie, Michael – mówi i odwraca się na drugi bok.
Nigdy sobie tego nie wybaczę. Tym bardziej jeśli okaże się, że przez mój transfer dzieciaki będą musiały zmienić szkołę od przyszłego roku. To była ostatnia taka impreza i mnie na niej zabrakło…
Ciągle o tym myślę. Mija z piętnaście minut nim postanawiam się podnieść i wziąć prysznic. Przyda mi się takie oczyszczenie po tym cholernie ciężkim dniu. Moje dzieci konkurowały w szkolnych zawodach, kiedy ja spędzałem dzień ze Scarlett. Nie wierzę…
- Michael! – Simone wyskakuje z łóżka jak oparzona. Zapala lampkę i staje przede mną bardzo pewna siebie, silna i zdeterminowana. Z jej twarzy bije złość i wściekłość, w oczach widzę nutkę rezygnacji, ale mimo wszystko sprawia wrażenie twardej i wiedzącej czego chce kobiety. Jestem zdziwiony tym widokiem, gdyż byłem przekonany, że już śpi. Oddychała miarowo, leżała nieruchomo i nic nie zwiastowało takiego wybuchu gniewu. – Ja już dłużej tak nie mogę!
- Simone, co się stało? O co chodzi?
- Dłużej już tego nie wytrzymam, rozumiesz? To wszystko mnie przytłacza. Nie mam już siły.
- O czym mówisz?
- Przez cały ten czas starałam się być potulną i dobrą żoną, robiłam wszystko, aby zadowolić ciebie, dzieci i moją matkę. Naprawdę tego chciałam. Zależało mi, abyśmy znów stali się kochającą rodziną. Ograniczałam pracę, przyjaciółki, zerwałam z Gustavem. Dbałam o was, gotowałam, sprzątałam, sprawiałam wam radość… Ale nie mogę dłużej!
- Simone, dobrze się czujesz? Uspokój się.
- Nie, Michael! Czuję, że jeśli teraz ci tego nie powiem, to już nigdy się nie odważę. Ja nie chcę tak żyć, rozumiesz? Ja jestem pracoholiczką. To daje mi radość, sprawia przyjemność. Muszę pracować, aby żyć. Nigdy nie będę tradycyjną gospodynią domową. Nie nadaję się do tego!
- Dobrze, w porządku. Trzeba było mi o tym powiedzieć. Wszystko byśmy załatwili.
- Ty nic nie rozumiesz! Michael, ja nie mogę być dłużej twoją żoną. Ograniczasz mnie, odbierasz energię, sprawiasz, że życie przestaje mieć sens, staje się szare i nijakie! Nie jesteśmy tacy sami, już do siebie nie pasujemy. Ja potrzebuję przestrzeni i możliwości, a ty jesteś typowym domatorem. Nienawidzę tego! Nie masz przed sobą żadnych perspektyw.
- Ale jak to? Przecież mieliśmy wyjechać, zacząć życie w nowym miejscu…
- Nie chcę tego! Nie wyjadę z tobą do żadnych Chin, Stanów czy Kataru. Nie i kropka!
- Dobrze, możemy to załatwić w jakiś inny sposób.
- Nie chcę. Ja już nie chcę ratować naszego małżeństwa, bo ja cię nie kocham. Przez te ostatnie tygodnie zrozumiałam, że nie ma między nami pasji, nie ma żądzy, namiętności. Całując cię nie czułam motylków, seks był koszmarem. Już tego nie chcę, nie mam siły – łka. Z jej policzków wolno spływają pojedyncze krople łez i jest to dla mnie niezwykle dziwny widok, gdyż Simone bardzo rzadko płacze. – Bardzo się starałam to zmienić. Chciałam dać z siebie wszystko dla ciebie i dzieci, ale to koniec… Nie mogę żyć z człowiekiem, którego nie kocham. I martwię się, Michael, że ja już nawet ciebie nie lubię. Zdałam sobie sprawę, że to Gustav jest mężczyzną mojego teraźniejszego życia. Jest inteligentny i kreatywny, lubi podróże, wieczorne wyjścia, spędza czas ze znajomymi, chodzi do klubów…
- Dobra, daruj sobie te pochwały. Zrozumiałem.
- Przepraszam cię, Michael. Bardzo. Sądziłam, że jak damy sobie drugą szansę, to nasze uczucia z przeszłości wrócą, że znów będzie tak jak na początku. Ale przeliczyłam się. Wiem, że dałam ci nadzieję. Wiem, że będziesz teraz bardzo cierpieć. Nie chciałam cię krzywdzić i nadal tego nie chcę, dlatego zdecydowałam się na tą rozmowę. Dalsze zwodzenie cię na nos i moja katorga, nie mają sensu – mówi i milknie.
Simone wyczekująco na mnie spogląda, jednak ja nie do końca pojmuję co się tutaj dzieje. Rano było tak dobrze, rozmawialiśmy i śmialiśmy się przy śniadaniu, całowaliśmy się, flirtowaliśmy. Nic nie zwiastowało takiego wieczoru. Koszmarnego wieczoru.
Kalkuluję w głowie jej słowa. Szkoda tylko, że ja postrzegałem to zupełnie inaczej. Naprawdę sądziłem, że udało nam się naprawić relacje, że jesteśmy na tej właściwiej drodze do wiecznego szczęścia. Cieszyłem się, że mam pełną rodzinę, która się kocha, wspiera, szanuje. Ale jak się okazuje – nic z tego.
Zawsze sądziłem, że Simone to kiepska aktorka, ale za tą rolę dobrej żonki, zdecydowanie należy się jej Oscar.
- Powiedz coś – prosi błagalnym tonem. Waham się, bo nie mam jej nic miłego do powiedzenia.
- Wiesz co? Nie wiedziałem, że bycie ze mną to taka katorga! – rzucam i wychodzę z sypialni z trzaskiem drzwi. Zaraz potem opuszczam dom, wsiadam do samochodu i jadę przed siebie.
Mam dwie opcje: Scarlett i Philipp. Wybieram tego drugiego, bo nie chcę teraz rozklejać się przy kobiecie i wysłuchiwać, że miała rację. Miała i powinienem od razu jej słuchać. Już przy moim rozstaniu z Simone mówiła, że moja żonka to niezłe ziółko i abym miał ją na oku. Za bardzo zaufałem i teraz mam tego opłakane skutki.
Przemierzając ulice Leverkusen, decyduję się na telefon. Wybieram numer mojego agenta. Wiem, że jest późno, ale nie chcę z tym dłużej czekać.
- Halo? – słyszę w słuchawce zaspany głos Rezy.
- Cześć, tu Michael. Sorry, że dzwonię tak późno. Spałeś?
- Zasypiałem. O co chodzi? Stało się coś?
- Chciałem ci tylko powiedzieć, że zdecydowałem się na transfer. Dogadaj się z Nowym Jorkiem.
- Co? Czemu tak nagle?
- Po prostu muszę stąd wyjechać najszybciej jak się da i możliwie najdalej. Mam dosyć Leverkusen.
- Jasne, rozumiem. Ale naprawdę wszystko w porządku? Martwię się.
- Tak, Reza. Wszystko jest w porządku. Nie wysłuchuj już żadnych ofert, zdecydowałem się na USA. Załatw to w miarę szybko, dobra?
- Jasne, zadzwonię tam jutro.
- Dzięki. Przepraszam, że cię obudziłem. Pozdrów żonę. Na razie! – mówię i odkładam słuchawkę.
Postanowione.

__________
Miałyście nosa do Simone :)