27 stycznia 2013

Rozdział dziesiąty


Nigdy nie sądziłem, że w moim życiu dojdzie do takiej sytuacji, w której będę zmuszony prosić żonę o rozwód. A jednak! Stało się i nie jest to miłe doświadczenie. Kochałem ją. Byliśmy razem tacy szczęśliwy, szczególnie przed ślubem. Mamy trójkę wspaniałych synów, którym należy się coś dobrego od życia. Są jeszcze tacy mali. Przed nimi trudny okres, ale nikt nie obiecywał, że życie to przyjemność. Żal mi ich, ale to jedyny sposób, aby uratować ich dzieciństwo. Ograniczyć kłótnie i awantury, ograniczyć nieprzyjemne sytuacje, wzajemne pretensje.
Ostatnio wiele o tym myślę. Nie wiem jak na tą sytuację będzie patrzeć sąd. To skomplikowane. Chcę, aby dzieci zostały ze mną, ale nie wiem, czy mam jakąś szansę. Simone miała kochanka i to chyba wystarczający powód, aby ograniczyć jej prawda. Ale z drugiej strony ja też mam kogoś na boku. I jedyną osobą, która może to potwierdzić jest Renate. A ona pewnie będzie chciała za wszelką cenę zachować dzieci przy córce.
Zrobi się z tego masło maślane i pranie brudów przed sądem. Masakra…
Co by jednak nie było, nie zamierzam zostawiać Simone i dzieci z niczym. Większość majątku jest moja, ale przecież nie będę jej żałować pieniędzy. Jakby była wobec mnie fair, to podziękowałaby za moją hojność, ale wiem, że w dzisiejszym świecie takie rzeczy się nie zdarzają. Teraz wszyscy zapominają o łączących ich niegdyś uczuciach, wspomnieniach… Eh, dlaczego akurat mnie to spotyka? Mało mam problemów? Mało?
- Jesteś dla niej za dobry – stwierdza Scarlett, a Philipp jej przytakuje. – Ona zdradzała cię przez kilkanaście miesięcy. Nie zważała na twoje pragnienia, potrzebny. Miała cię gdzieś. A teraz ty chcesz jej oddać połowę swojego majątku?
- Nie chodzi o nią, ale o dzieci. Wiadomo, że jak zostaną ze mną to oddam jej mniej, ale muszę się liczyć z tym, że sądy niechętnie przyznają prawda ojcom.
- Zaraz się okażę, że była z tobą dla kasy – rzuca mój przyjaciel, wymieniając porozumiewawcze spojrzenie ze Scarlett.
- Nie, to niemożliwe!
- Ale sam mówisz, że jak wspominasz o tym, że wszystko jej zabierzesz, to Simone niemalże płacze.
- Tak, ale mam nadzieję, że jednak chodzi jej o mnie, a nie moje pieniądze.
- Naiwniak – prycha przyjaciel.
- Zrobisz jak uważasz, Michael. Ale moim zdaniem to zła decyzja. Ta kobieta już wystarczająco dorobiła się na twojej sławie. Dzięki tobie ma sklepy z biżuterią, dzięki twoim kontaktom dobrze jej idzie. Czego jeszcze może chcieć? Chyba dobrze zarabia na tych błyskotkach.
- Niestety kobiety przy rozwodzie są rozgoryczone – mówi Philipp. – Moja żona była taka sama. Wszystko chciała mi zabrać. Ale się nie dałem. No i przede wszystkim nie mieliśmy dzieci.
- Myślę, że mógłbym zostawić Simone dom. W końcu dzieci muszą gdzieś mieszkać. A poza tym nie chcę niepotrzebnie wprowadzać tak drastycznych zmian. Ale moi przyjaciele mają rację. Dam jej dom, kasę podzielę na pół, dzieci zostaną przy niej, a przecież to Simone jest winna temu wszystkiemu. Nie może być tak, że jeszcze zyska na naszym rozwodzie.
- Wreszcie mądrze gadasz – mówi Philipp.
- Muszę to przemyśleć. Nie gadajmy o tym, bo już mi głowa pęka.
Sam nie wiem, co robić. Nie wiem, czego chcę.
Wracam do domu ze strapioną miną. Ciągle myślę o rozwodzie, o dzieciach, o tym jak wyglądać będzie ich życie, kiedy ja i Simone przestaniemy być małżeństwem. Nie potrafię sobie wyobrazić ich uczuć. Będą załamani, smutni, Jordi pewnie będzie o wszystko obwiniać siebie samego. Jest malutki, ale bardzo mądry.
- Cześć – rzucam, kiedy wchodzę do domu. Widzę Simone pastwiącą się nad komputerem, który prawdopodobnie nie chce słuchać jej poleceń. To zupełnie jak ja.
Zmierzam ku schodom, jednak Simone mnie zatrzymuje.
- Michael! Możemy chwilę porozmawiać?
Niechętnie, ale zgadzam się, bo nie mogę patrzeć na jej strapioną minę. Wiem, że także bardzo przeżywa tą sytuację. Nie lubię sprawiać przykrości innym ludziom, a tym bardziej ludziom, których kocham… Kochałem.
Podchodzę bliżej i zajmuję miejsce na fotelu. Spoglądam jej w oczy, jednak nie widzę nic prócz smutku i nadziei. Przełyka ślinę i zaczyna mówić.
- Chodzi o to, że… Bardzo dużo myślałam na temat naszego rozwodu, tego co mówiłeś… – bierze głęboki wdech. – Nie chcę się rozstawać.
Nie wierzę w to, co mówi. Przecież obydwoje tego chcemy. Nasze małżeństwo nie ma sensu, prawda?
- Nie możemy spróbować wszystkiego naprawić? Chociażby dla dobra dzieci. Bardzo to przeżyją.
- Wiem, Simone. Ale ja nie wyobrażam sobie naszego życia dalej.
Chyba…
- Zrobiłam wiele głupstw, wiem, że cię zawiodłam i zraniłam. Sama nie wiem co mi strzeliło do głowy. Głupia byłam. Jesteś dla mnie taki dobry, pomocny, zawsze mogę na ciebie liczyć. Nie wiem czego szukałam u Gustava.
- A jednak…
- Tak, nie będę cię oszukiwać. Miałam romans z Gustavem, ale teraz bardzo tego żałuję. Rozmawiałam z nim dzisiaj i zamknęłam tą sprawę raz na zawsze. Nie chcę do tego wracać. Dla dobra naszych dzieci chcę skupić się na naszym małżeństwie. Przecież się kochamy, prawda? Michael, proszę cię. Nie rób mi tego.
- Simone, ja już rozmawiałem z prawnikiem.
Brunetka spogląda na mnie swoimi kocimi oczami. Powoli w jej oczodołach zbierają się słone krople łez, które po chwili wychodzą na światło dzienne. Nie potrafi ukryć swoich uczuć. Bardzo mnie to dziwi, bo do tej pory wychodziło jej to perfekcyjnie. Serce mi się kraje, bo Simone nigdy nie była dobrą aktorką i nie sądzę, aby te łzy były fałszywe.
Podchodzę bliżej i próbuję ją objąć. Wychodzi mi to dość nieudolnie, bo dawno nie miałem z nią kontaktu fizycznego. Nie chcę mówić, że czuję jakbym trzymał w ramionach obcą osobę – bo to nieprawda, ale jest coś co sprawia, że czuję niechęć. Może to fakt, że jeszcze nie tak dawno to Gustav był na moim miejscu.
- Nie płacz, Simone. – Żona wbija się w moje ramiona i szlocha, bełkocząc coś pod nosem. Nie jestem w stanie jej zrozumieć, dlatego przytakuję i staram się ją uspokoić.
- Ja nie chcę tak żyć, Michael. Jestem beznadzieją żoną. Tak bardzo cię skrzywdziłam – mówi, spoglądając mi w oczy. – Czy ty mi to kiedyś wybaczysz?
- Wybaczę – odpowiadam i tym razem nie kłamię. Potrafiłem skłamać patrząc w oczy Renate, Philippowi, a nawet Scarlett, ale Simone nie mogę. Dlaczego?
- Spróbujmy jeszcze raz. Obiecuję, że się poprawię. Będę perfekcyjną żoną. Zajmę się dziećmi i tobą, poprowadzę dom. Ograniczę godziny pracy i spotkania z przyjaciółkami. Porozmawiam z mamą, aby więcej na ciebie nie naskakiwała. Zrobię wszystko, ale wróć do domu. Nie mogę spać, kiedy myślę, że się szlajasz po hotelach.
Biję się z myślami, bo nie wiem, czy jest sens. Ale byłbym głupcem, gdybym chociaż nie spróbował. Nie liczy się moje szczęście, liczą się dzieci. Wytrzymałem cztery lata, wytrzymam drugie tyle. Tylko co ze Scarlett?
Nic jej nie obiecywałem. Ona wie, że rodzina jest dla mnie najważniejsza, jednak razem świetnie się bawimy. Lubimy swoje towarzystwo, ona daje mi radość, motywację. Dzięki niej się staram. Czy Simone będzie potrafiła mi ją zastąpić? Czy równie skutecznie będzie umiała mnie zachęcić do pracy, rozbawić, wesprzeć? Nie wydaje mi się, bo Simone to zupełnie inny typ człowieka. Scarlett jest dziewczęca, ale wytworna, ma energię, wewnętrzne słońce, uśmiech. One są jak dwa odmienne żywioły. Simone jest jak stateczna ziemia, a Scarlett to ogień, istny wulkan energii!
Jestem skołatany, nie wiem, co robić…
- Michael, obiecuję, że będę się starać.
- Wierzę.
- Dasz mi jeszcze jedną szansę?
- Tak, Simone – mówię, chociaż nie jestem pewny, czy tego chcę.
Nic nie szkodzi mi spróbować. Przecież pojednanie może nam wyjść na dobre. Jak mamy znów być kochającą się rodziną, to ja jestem jak najbardziej „za”. Martwi mnie tylko Scarlett. Zależy mi na niej. A skoro zgodziłem się pojednać z żoną, to nie mogą od razu jej zdradzić z moją boginią seksu. Byłoby to wielce niestosowne. Chyba nawet sam bym się z tym źle czuł.
Podjąłem decyzję i nie mogę jej teraz cofnąć.
- Bardzo ci dziękuję – mówi i daje mi całusa w usta. Bardzo szybkiego i przelotnego, w zasadzie mógłbym go w ogóle nie poczuć, ale dawno nie całowałem się z Simone, dlatego robi to na mnie duże ważenie. – Zawsze wiedziałam, że jesteś mądrym facetem. Jestem prawdziwą szczęściarą, że spotkałam cię na swojej drodze. Dziękuję, Michael – mówi i wtula się w moje ramiona.
Odwzajemniam gest, tym razem czuję się już bardziej komfortowo. Całuję ją w czubek głowy i gładzę po włosach, szepcząc do ucha słowa pocieszenia.

Wchodzę do przytulnej knajpki na Fährstraße, znajdującej się z dala od mojego domu, stadionu, mieszkania Scarlett i innych miejsc, w których przeważnie można mnie spotkać. Zajmuję miejsce przy kwadratowym stoliku w kącie i czekam na moją blondwłosą piękność, przeglądając menu.
Sam nie wiem, co jej powiem. Zastanawiałem się nad tym przez całą noc, nie mogąc zmrużyć oka. Wiele jej zawdzięczam i nie chcę jej stracić. Czuję, że bez niej znów popadnę w małżeńską monotonię. Nie mówię o zdradzie, pocałunkach i tym podobnych sprawach. Ja chcę móc po prostu z nią porozmawiać, jak przyjaciel z przyjaciółką, wbrew powiedzeniu, że przyjaźń damsko – męska nie istnieje.
Scarlett wchodzi do restauracji. Ma na sobie wysokie obcasy, krótkie białe szorty i koszulę wsadzoną za pasek. Jej włosy falują na wietrze, usta podkreśla (jak zawsze) krwistoczerwona szminka, a na nosie lśnią jej okulary przeciwsłoneczne, które zdejmuje wchodząc do lokalu. Wita mnie tak serdecznym i rozbrajającym uśmiechem, że z goryczą przełykam ślinę. Staram się odwzajemnić jej gest, ale na mojej twarzy pojawia się znów grymas, którego nie znoszę.
- Dzień dobry, panie Ballack – rzuca i całuje mnie w policzek, zostawiając na nim ślad po szmince, który natychmiast ścieram.
- Cześć.
- Co zamówiłeś?
- Jeszcze nic. Czekałem na ciebie.
Scarlett skina na kelnera i zamawia u niego dwie szklanki wody z miętą, które mają nas odświeżyć w ten cholernie słoneczny dzień.
- Skąd to nagłe spotkanie? Myślałam, że spotkamy się wieczorem – mówi, patrząc mi w oczy.
- Wieczorem nie mogę.
- Stało się coś? Masz bardzo dziwną minę.
- Pogodziłem się z Simone – mówię i czekam na reakcję Scarlett, jednak ona nie daje po sobie nic poznać. Ciągle na mnie patrzy, ale jej oczy jakby „zgasły”. – Najważniejsza jest dla nas rodzina. Postanowiliśmy spróbować wszystko naprawić dla dobra naszych dzieci.
- Yhm… – wzdycha i opada na oparcie krzesła.
- Proszę, nie gniewaj się na mnie. Dobrze wiesz, że dzieci są dla mnie wszystkim. Zrobię dla nich wszystko, a skoro Simone widzi jakieś światełko w tunelu dla naszego małżeństwa, to ja muszę spróbować.
- Jasne. Rozumiem.
- Nic nie rozumiesz – mówię, lekko poirytowany. Scarlett ma zrezygnowaną minę, jakby właśnie straciła coś bardzo cennego. Nie byliśmy sobie obojętni, więc nie dziwi mnie, że żywiła do mnie jakieś uczucia. – Nie chcę cię stracić. Jesteś dla mnie równie ważna, co rodzina.
- Ale jak ty to sobie wyobrażasz? Chcesz mieć we mnie kochankę?
- Oczywiście, że nie! – przeczę. – Chcę tylko, abyśmy dalej mieli ze sobą kontakt. Nie tak osobisty i intymny jak wcześniej, ale jesteś dla mnie jak przyjaciółka…
- Jak przyjaciółka…
- Gdyby nie Simone i dzieci, to uwierz mi, że kochałbym cię jak wariat! W obecnej sytuacji nie mogę zaproponować ci nic więcej. Zależy mi na rodzinie.
- Powtarzasz się, Michael – mówi i wstaje od stołu. – Sęk w tym, że ja nie chcę być twoją przyjaciółką. Nie mogę stać z boku i patrzeć jak ty i Simone… Eh, nawet nie mogę o tym myśleć! Nie zgadzam się na taki układ, ale rozumiem, że już wybrałeś właściwą dla siebie drogę. Mam nadzieję, że się nie pomyliłeś. Życzę wam wszystkiego dobrego. Niewątpliwie zasługujesz na szczęście. Do widzenia, panie Ballack – dodaje i wychodzi.
Odprowadzam ją wzrokiem. Mam ochotę za nią wybiec, błagać o przebaczenie, przyznać się do błędu, ale nie robię tego. Wciąż siedzę na swoim miejscu ze spuszczoną głową. Ta sytuacja mnie dobija. Teraz będzie mi jeszcze ciężej zadbać o małżeństwo. Bez odpowiedniego wsparcia nie dam sobie rady ani z tym, ani z moją rehabilitacją, która przebiegała pomyślnie tylko dzięki Scarlett i jej wewnętrznemu słońcu.
Zostawiam pieniądze na stoliku i wychodzę z restauracji, nawet nie żegnając się z obsługą.
Idę w stronę domu, ale wcale nie mam ochoty do niego wracać. Niegdyś w takich sytuacjach bardzo pomagała mi piłka nożna. Szedłem na stadion, wyżywałem się na piłce. Biegałem i wyrzucałem z siebie negatywne emocje, ale teraz nie mogę tego robić. Mimo wszystko nie powstrzymuje mnie to. Zmieniam kierunek i obieram kurs na BayArenę.
Bez problemu dostaję się do środka, bo wszyscy mnie znają i – o dziwo! – wciąż szanują. Personel stadionu zawsze się ze mną liczył. Pracują tam od wielu lat, niektórzy pamiętają mnie jeszcze z początków kariery, zanim przeniosłem się do Monachium, a potem Londynu.
Nie idę na boisko, bo to mnie zabije. Zapach trawy, jej dotyk, to coś czego teraz brakuje mi najbardziej. Wiem, że kiedy na nią wejdę to rozkleję się niczym małe dziecko, więc jej unikam. Dlatego wchodzę na trybunę, na której zawsze siedzą najbardziej zagorzali kibice klubu. To z tej strony zawsze jest najgłośniej, stąd niejednokrotnie słyszałem własne nazwisko wykrzykiwane przez tysiące fanów. Siadam na jednym z krzesełek, zamykam oczy i napawam się tamtymi chwilami. Było tak pięknie. Mam wrażenie, jakby było to w poprzednim wcieleniu. Teraz to takie nierealne.
- Fajnie, co? – Podskakuję na dźwięk głosu trenera. – Też tutaj często przychodzę, aby pomyśleć. Pusty stadion idealnie się do tego nadaje. Lubię też pokrzyczeć. Głos roznosi się echem po wszystkich trybunach. A co ty tu robisz w ogóle? – pyta po chwili.
- Tak przyszedłem… Aby zabić czas.
- Myślałem, że to twoje pożegnanie.
- Pożegnanie? – pytam zaskoczony.
- Prezes z tobą nie rozmawiał? Przykro mi, ale klub nie przedłuży z tobą umowy. To koniec twojej przygody z Leverkusen.
Spodziewałem się tego, ale te słowa brzmią dla mnie niczym wyrok śmierci. Nie mogę w to uwierzyć, chce mi się płakać i wyć z rozpaczy. Wszystko się kończy, a ja tego nie chcę!
- Przykro mi, Ballack – mówi, poczym poklepuje mnie po ramieniu i odchodzi.
Nie ma to jak kopać leżącego.

__________
Jesteśmy na półmetku :) 
Mam nadzieję, że rozdział się podoba, aczkolwiek pewnie się zdziwicie obrotem spraw.

18 stycznia 2013

Rozdział dziewiąty


Kolejne dni mijają, a ja czuję się młody jak nigdy przedtem. Nawet jako osiemnastolatek nie tryskałem taką energią jak dziś. A wszystko dzięki Scarlett, która mnie odmładza, która o mnie dba. Za jej radą udałem się go fryzjera i przybrałem nieco nowocześniejszy image. Wymieniłem połowę swojej garderoby, kupując ciuchy kolorowe, modne, schludne, ale jednocześnie pasujące do mnie i podkreślające mój charakter i osobowość. Nie snuję się już ulicami ze smętną miną. Spotykam się z Philippem i nie marudzę mu jakie to moje życie jest niesprawiedliwe, jak bardzo Simone mnie rani, jak przykro mi jest z powodu kończącego się małżeństwa i bólu jaki za moment wyrządzę swoim dzieciom.
Jestem inny. Nowy.
Z uśmiechem wstaję z łóżka, z przyjemnością wypijam espresso na tarasie ogrodu, wygłupiam się z dziećmi i rozmawiam z nimi tak jak niegdyś. Nawet dla Renate jestem przyjemniejszy i wydaje mi się, że ona także nieco zmieniła o mnie zdanie. Chociaż nie jestem pewien, czy to nie przykrywka przed powrotem Simone. Nigdy nie wiadomo, kiedy Renate zada niespodziewany cios, cios w plecy jak to miewa w zwyczaju.
Rozpoczynam rehabilitację i idzie mi całkiem dobrze. Z pewnością i uśmiechem wkraczam w mury stadionu BayAreny, gdzie mieści się główna siedziba lekarzy. Jest miło i przyjemnie. Razem z moim doktorem śmiejemy się i żartujemy. Mam chęci i zapał jaki rzadko spotyka się nawet u młodych piłkarzy. Z przyjemnością poddaję się kolejnym zabiegom i ćwiczeniom. Raduję się jak dziecko, kiedy lekarz mówi, że zwiększymy obciążenie i przez piętnaście minut będę musiał dać z siebie naprawdę wszystko. I daję!
Po sesji jestem zmęczony i wyczerpany, ale bije ze mnie taka duma, taka radość, że koledzy twierdzą, że mnie nie poznają. Widzą we mnie zupełnie nowego człowieka.
- Kim jesteś i co zrobiłeś z Ballackiem? – pyta trener, kiedy tylko mija mnie na korytarzu.
Uśmiecham się i mam poczucie dobrze wykonanej roboty.
Wracam do domu. Wewnątrz roznosi się radosny śmiech chłopców, którzy zawzięcie o czymś opowiadają.
- Jestem! – krzyczę.
Zgodnie z codziennym zwyczajem, zza rogu wybiega Jordi i wpada mi w ramiona.
- Tato, tato! Mama wróciła!
- Jak to wróciła?
Spokojnym krokiem idę w stronę salonu, z którego dobiegają do mnie krzyki synów. Tak nagły powrót Simone nieco miesza moje plany względem Scarlett. Żona miała wrócić dopiero za tydzień. Byłem na to mentalnie przygotowany, a tymczasem ona robi mi taką „niespodziankę”.
Wchodzę do salonu i staram się wykrztusić z siebie szczery uśmiech. Chyba mi się udaje, bo Simone z radością podrywa się z kanapy i rzuca mi się na szyję.
- Michael! Ale się za wami stęskniłam – mówi, całując mnie w policzek.
Warte podkreślenia są jej słowa. Stęskniłam się za WAMI. Nie za mną. Nie za moimi pocałunkami.
- Siadaj i opowiadaj jak się czujesz – mówi i wraca na swoje miejsce. – Zmieniłeś coś? Wyglądasz inaczej. Nowa fryzura! Ładnie ci i wyglądasz zdecydowanie młodziej.
- Dzięki.
- A jak rehabilitacja?
- W porządku. Idzie mi coraz lepiej.
- To świetnie – uśmiecha się. – To znaczy, że się jeszcze do czegoś przydasz. Siadajcie, mam dla was prezenty.
Simone otwiera swoją wielką walizkę, z której wyjmuje przeróżne prezenty zapakowane w kolorowy papier i torebki. Rozdaje je niczym Święty Mikołaj, z uśmiechem i błyskiem w oku. Z radością patrzy na rozradowane twarze synów, którzy są podekscytowani i zachwyceni nowymi zabawkami. Jest miło, w powietrzu unosi się aura świąt, mimo iż jest środek kwietnia.
- A to dla ciebie – mówi i wręcza mi niewielką paczuszkę olejoną niebieską tasiemką.
Nie jestem zdziwiony, bo pomijając nasze problemy, kłótnie i awantury, to jesteśmy normalnym małżeństwem, które składa sobie życzenia urodzinowe, kupuje prezenty na święta i przywozi pamiątki z podróży. Osoba trzecia nie powiedziałaby, że w naszym związku nie ma miłości. Jesteśmy oschli, mniej wylewni niż inni, ale odnosimy się do siebie normalnie. Przecież na świecie żyją różni ludzie. Jedni są spontaniczni, a drudzy nie.
Odwiązuję wstążkę i wyjmuję z pudełka wodę kolońską.
- Mam nadzieję, że ci się spodoba – powiedziała. – Kiedy poczułam ten zapach od razu uznałam, że do ciebie pasuje. Ładny, prawda?
Wącham nakrętkę i stwierdzam, że prezent jest trafiony.
- Wiedziałam! – mówi, klaszcząc w dłonie. – Gustav był pewien, że będziesz zadowolony. Macie bardzo podobny gust.
No i czar prysł.
- W domu wszystko w porządku? – pyta. Spoglądam na Renate, ona na mnie i zgodnie przyznajemy, że nie ma żadnych problemów.
- To świetnie. Idę wziąć prysznic i trochę odpocząć, bo jestem strasznie zmęczona.
Idę do ogrodu i sięgam po telefon. Rozglądam się, czy nikogo nie ma w pobliżu i wybieram numer do Scarlett.
- Dzień dobry, panie Ballack – słyszę w słuchawce. Uśmiecham się do siebie, bo melodyjny głos blondynki dobrze mi się kojarzy.
- Simone wróciła.
- Już? Miało jej nie być jeszcze przez tydzień.
- Wiem. Przepraszam, ale muszę odwołać nasze wieczorne spotkanie.
- Jasne – rzecze smutno. – Rozumiem.
- Bardzo cię przepraszam. Sto razy bardziej wolałbym spędzić ten czas z tobą, ale nie będzie to fajnie wyglądać. Jakoś ci to wynagrodzę.
- Nie przejmuj się, Michael. Zobaczymy się innym razem.
- Dzięki. Pa.
Powrót Simone bardzo zmienia atmosferę w domu. Dzieci i Renate się cieszą, nie odstępują jej na krok. Chcą jej przygotowywać posiłki, podawać herbaty, kawy. Wszyscy się śmieją, miło spędzają czas, tylko nie ja. Jestem smutny, zły, zawiedziony… Moje małżeństwo ewidentnie nie przynosi mi już żadnych radości. Czuję się zmęczony, zaszczuty, zamknięty. Simone mnie ogranicza, nie daje mi możliwości, o których tyle gada.
Muszę znaleźć jakieś wyjście z tej chorej sytuacji, bo czuję, że dłużej tak nie pociągnę.
Zapada zmrok. Siadamy do wspólnej kolacji całą rodziną. Panuje miła – moim zdaniem sztuczna – atmosfera. Czuję się jak w cyrku. Simone opowiada o wycieczce do Paryża z najmniejszymi szczegółami. Jestem jej wdzięczny, że chociaż omija romantyczne kolacyjki, spacerki i namiętne noce spędzone w ramionach Gustava. Zamiast tego raczy nas niesamowitymi wystawami sklepowymi, przepysznym jedzeniem, cudownymi widokami i zabytkami stolicy Francji. Co chwilę wyraża nadzieję, że wybierzemy się tam całą rodziną, bo koniecznie musimy to wszystko zobaczyć.
A prawda jest taka, że ostatnia wycieczka na którą wybraliśmy się całą piątką, to nasza podróż poślubna na Maledywy. Od tamtej pory wakacje to, albo wyjazdy Simone z dziećmi, albo moje wyjazdy z dziećmi. Nigdy razem – zawsze osobno.
Nie raz, ani nie dwa, chciałem to zmienić. W końcu chłopcom należy się normalne dzieciństwo. Ale jak ja miałem wolne, to Simone wykręcała się pracą i wyjazdami służbowymi. Kiedy ona miała urlop, ja musiałem wracać do treningów i jechać z drużyną na obóz przygotowawczy. No i tak nam minęły te cztery lata…
- Może w tym roku pojedziemy, co wy na to? Mam namiary na dobry hotel, jest tam wiele atrakcji na dzieci. Znam trochę miasto i mogłabym zostać waszym przewodnikiem – śmieje się Simone, upijając czerwonego wina. – Od kiedy masz urlop, Michael?
- Druga połowa maja jest już wolna.
- To świetnie! Możemy sobie urządzić naprawdę długie wakacje.
- Sam nie wiem… – mówię i ciężko wzdycham. Simone patrzy na mnie pytającym wzrokiem i oczekuje wyjaśnień. – Miałem poważne złamanie i muszę dużo pracować, aby wrócić do formy.
- A ty znowu swoje! – Simone rozkłada ręce. Z gracją wyciera sobie usta serwetką i odnosi talerz do zlewu. – Chłopcy zjedliście? Idźcie do siebie. Zaraz do was przyjdę i poczytam wam na „dobranoc”.
Louis, Emilio i Jordi żegnają się ze mną buziakami w policzek, Renate zbiera po nich naczynia i znika w kuchni. Ja nie ruszam się ze swojego miejsca, za to Simone chodzi po jadalni jak dziki kot zamknięty w klatce.
- Jeszcze ci nie przeszło?! – mówi. – Ile trzeba ci powtarzać, że to koniec? Jesteś za stary, Michael! Daj sobie spokój, póki masz jakieś resztki godności. Znajdź sobie inne zajęcie, zapisz się na kurs trenerski. Rób cokolwiek, ale przestań myśleć o tej cholernej piłce!
- Nie mogę, Simone. To całe moje życie.
- Ty i te twoje sentymentalne bzdury – prycha. – Sport jest dla młodych ludzi, a nie takich starych dziadów jak ty. Złamałeś nogę i to poważnie. Naprawdę myślisz, że jeszcze kiedyś zagrasz na przyzwoitym poziomie? Będzie coraz gorzej! A i teraz nie jest kolorowo. Zrezygnuj póki ludzie pamiętają twój ostatni mecz. Nie pozwól na to, abyś zakończył karierę znoszony z boiska na noszach. Zrozum, chcę cię uchronić przed kompletną kompromitacją.
- Wielkie dzięki, ale nie musisz tego dla mnie robić. Wiem, że mogę grać.
- Zachowujesz się jak dziecko, wiesz?
- Za to ty zachowujesz się bardzo dorośle! – mówię i wstaję od stołu. – Jesteś moją żoną. Powinnaś mnie wspierać i motywować. Powinnaś mi dodawać skrzydeł, a nie je podcinać. Chcę mieć w tobie oparcie i przystań, w której mogę ładować baterię. Nie potrzebuję wiedźmy zrzędzącej mi nad głową, bo to do niczego nie doprowadzi.
- Ja jestem wiedźmą? – Simone robi dwa kroki w moją stronę i staje tak blisko, że czuję jej oddech na krtani. – Wydałam na świat trójkę twoich dzieci! Należy mi się szacunek!
- Szacunek mówisz? A za zdradzanie męża z asystentem też należy ci się szacunek?
Simone robi się purpurowa i wymierza mi siarczystego policzka.
- Prawda boli, nie? – mówię, patrząc na nią spod byka. Przecieram policzek dłonią i odwracając się na pięcie, wychodzę z domu.
Po trzydziestu minutach stoję pod drzwiami mieszkania Scarlett. Jestem zdenerwowany i roztrzęsiony. Mam nadzieję, że u niej odnajdę spokój.
- Michael? A co ty tutaj robisz? – pyta zaskoczona i zaprasza mnie do środka. – Miałeś być z Simone.
- Nie denerwuj mnie. I nie przywołuj jej imienia przy mnie.
- Co się stało?
- Pokłóciliśmy się. Znowu zaczęła te swoje wywody, że jestem za stary, że się do niczego nie nadaję, że powinienem zrezygnować z piłki… Nie mogę tego słuchać!
- Podła wiedźma!
- To samo jej powiedziałem – śmieję się. – A na końcu wygarnąłem jej Gustava, tak jak mi radziłaś.
- I co?
- Wściekła się i dała mi w twarz.
- A to zdzira! Nic ci nie jest?
- Nie… Mogę u ciebie zostać? Przepraszam, że tak ci się zwalam na głowę, ale nie chcę być teraz sam.
- Jasne, co za pytanie! Siadaj i czuj się jak u siebie. Zaparzę ci herbaty i przygotuję kąpiel.
- Dzięki, kochana jesteś.
Moja domowa sytuacja nie jest ciekawa. Kolejna kłótnia nie wróży nic dobrego. Chyba już żadne z nas nie ma nadziei, że ta się uratować ten związek. Jesteśmy dwoma oddzielnymi jednostkami, które żyją własnym życiem. Im prędzej porozmawiamy o rozwodzie i do niego doprowadzimy tym lepiej. Nie tylko dla nas, ale także dla dzieci, które pewnie przeżywają naszą awanturę. Mam nadzieję, że żadne z nich nie słyszało tego, co do siebie krzyczeliśmy. Są mali i wielu rzeczy nie rozumieją. Ciężko będzie im wytłumaczyć, że mama i tata już się nie kochają.
Nazajutrz budzę z poczuciem lęku. Cieszę, że po przebudzeniu widzę delikatną i uśmiechniętą twarz Scarlett, ale przeraża mnie powrót do domu. Nie chcę stawać twarzą w twarz z Simone. Chyba nie jestem na to gotowy. Ale jestem mężczyzną, tak? Muszę tam iść, choćby dla synów.
Żegnam się ze Scarlett, której dziękuję za gościnę.
- Wpadaj kiedy masz ochotę. Będę czekać, panie Ballack – mówi z uśmiechem i wbija się w moje usta.
Jadę jak na ścięcie. Oczami wyobraźni widzę już Simone stojącą na progu z założonymi na piersi rękoma.
Trochę się mylę, bo nikt na mnie nie czeka. Simone siedzi w jadali, piję kawę i przegląda dokumenty. Renate zajmuje się sobą, ale nie jest zadowolona z zaistniałej sytuacji. Trudno się dziwić – kto by był…
- Cześć – mówię, wchodząc do jadalni. Nalewam wody do szklanki i siadam naprzeciwko Simone. Ona szybko chce uciec, ale jej na to nie pozwalam. – Dzieci w szkole?
- A gdzie mają być twoim zdaniem?
- Tylko pytam. Musimy pogadać.
- Mamy o czym?
- Simone, nie układa się. Zobacz jak wygląda nasze życie. Ciągłe pretensje, kłótnie, awantury… Dzieci na tym cierpią.
- To wróć do domu. Gdzie byłeś przez całą noc?
- A jakie to ma znaczenie? Mnie nie było przez jedną noc. A ciebie przez kilka tygodni.
- Przestań mi wmawiać jakiś romans z Gustavem!
- Oh, daj spokój! Ja, ty, nawet twoja matka wiemy, że z nim sypiasz. Simone, to się już wydało. Nie byliście zbyt ostrożni. Zdarza się.
- Daj mi spokój – mówi i podnosi się z krzesła.
- Chcę rozwodu – wołam za nią.
Simone staje jak wryta. Jej oczy przypominają pięciozłotówki, usta ma szeroko otwarte. Nie może wydobyć z siebie chociaż słówka, mimo iż wiem, że chciałaby mi teraz wszystko wykrzyczeć w twarz. Rozwód od dawna wisiał w powietrzu, ale żadne z nas nie miało odwagi o nim napomknąć. Wreszcie się zdecydowałem. Być może dzięki Scarlett, która uświadomiła mi kilka ważnych kwestii. Jednak nie robię tego dla niej. Wiem, że to dopiero początek naszej znajomości i głupotą byłaby rezygnacja z ciepłego, przytulnego gniazdka, które uwiłem sobie z Simone.
- Proszę? – pyta z niedowierzaniem. – Czy ty siebie słyszysz? A co będzie z naszymi dziećmi?
- Jakoś przeżyją. Takie rzeczy się zdarzają. Porozmawiam z nimi, wytłumaczę co trzeba.
- Jesteś niepoważny! – prycha. – Złamiesz im życie!
- Ja?
Simon bierze głęboki wdech.
- Michael, przemyśl to jeszcze. Nie uważam, aby była to dobra decyzja.
- Bo co? Bo zabiorę swoją kasę i ciebie zostawię z tymi marnymi sklepikami z błyskotkami?
Patrzy mi prosto w oczy. Mam wrażenie jakby ciskała z nich piorunami. Boję się, ale mimo wszystko nie uciekam wzrokiem.
Simone odwraca się na pięcie i znika na górnym piętrze domu.

5 stycznia 2013

Rozdział ósmy


Scarlett zostaje na noc, co bardzo mnie cieszy. Początkowo jest to tylko wieczorne spotkanie – wspólna kolacja, seans filmowy, czerwone wino i truskawki w czekoladzie. Jest miło i przyjemnie, bo chcę zapomnieć o smutnych przeżyciach z ostatnich dni. Scarlett bardzo mi to ułatwia. Jest niezastąpiona jeśli chodzi o pocieszenie i motywowanie. Najlepszy motywator na świecie.
Ale kiedy kończy nam się jedzenie, a film dociera do happy endu, zdaję sobie sprawę, że nie chcę się z nią żegnać. Dobrze czuję się w jej towarzystwie i nie zamierzam tego ukrywać. Nie myślę o Simone, o dzieciach, Renate. Nie myślę o moim klubie, o piłce i przyszłości. Liczy się tylko tu i teraz. A teraźniejszość maluje mi się w bardzo kolorowych barwach.
- Jesteś zmęczona? – pytam, wyłączając telewizor. Dziewczyna kiwa przecząco głową i zadziornie się przy tym uśmiecha. Jej oczy błyszczą, policzki różowieją, a ja wiem, że po głowie krążą jej kosmate myśli. Uwielbiam ten jej młodzieńczy entuzjazm. Jest taka słoneczna, tak niesamowicie pozytywna, tryska energią, którą mogłaby zasilić małe miasteczko. I mimo swojego dziewczęcego uroku, nie zatraca klasy, wytrawności i elegancji.
Wstaję i chwytam ją za rękę. W ostatniej chwili Scarlett dosięga jeszcze truskawek i wino, i w podskokach podąża za mną w stronę sypialni.
- Ładnie – mówi, kiedy otwieram przed nią drzwi do pokoju. – Sypiasz tu z Simone?
- Dobrze to ujęłaś – sypiam – bo nie mogę liczyć na nic więcej.
- Nawet w tych sprawach cię ogranicza?
Niechętnie i z lekkim zawstydzeniem przytakuję.
- Mój ty biedaku…
Scarlett podchodzi bliżej i zarzuca mi dłonie na kark. Wbija swoje wydane usta w moje i składa namiętny pocałunek. Po chwili rozpina guziki mojej koszuli i zabiera się za pasek spodni. Czuję rosnącą ekscytację i podniecenie. Od tak dawna nie miałem w rękach kobiety… Zaczynam się gubić, co Scarlett przyjmuje pobłażliwym śmiechem. Popycha mnie na łóżko. Odczuwam lekki ból w nodze, ale nie ma to teraz znaczenia. Zaczyna się droczyć. Powoli rozsuwa zamek swojej sukienki, rozpuszcza długie włosy, przegryza wargę. Snuje się niczym kotka. Bardzo podoba mi się ten widok, ale mam dosyć tych gierek. Chcę ją mieć przy sobie, i to natychmiast.
Jest rozpalona niczym węgiel w kotle. Jest gotowa, co oznajmia bardzo głośnymi pomrukami. Wchodzę w nią pewnym ruchem. Scarlett wygina się w łuk i porusza się zgodnie z moim rytmem. Jesteśmy jednością, a ja pragnę, aby tak zostało na zawsze.
Słyszę jak wymawia moje imię, jak błaga o więcej. Nie jestem w stanie jej się oprzeć. Seks dawno nie sprawiał mi tyle przyjemności.
Zmęczony, i z lekkim bólem w nodze, opadam na pościel. Próbuję wyregulować oddech, ochłonąć, ale przy tak ognistej kobiecie to trudne zadanie. Na moim torsie pojawiają się jej dłonie, szukające „drogi do rozkoszy”. Uśmiecham się i zamykam oczy, bo moje wyobrażenia, które snułem podczas naszych spotkań, właśnie się spełniły.
- Wina? – pyta.
Kiwam twierdząco głową. Poprawiam poduszki i wygodnie się układam. Scarlett robi dokładnie to samo, znajdując sobie idealne miejsce tuż przy moim boku. Z pościeli wysuwają się jej długie, zgrabne nogi, które po chwili lądują na moich kolanach. Wygląda jak bogini wyłaniająca się z morskich fal, którymi w tym wypadku jest śnieżnobiała pościel. Simone nigdy nie wygląda tak dobrze po seksie.
- Scarlett, a ile ty w ogóle masz lat?
- Nie chcesz wiedzieć.
- Ale jesteś pełnoletnia? – Blondynka uśmiecha się zalotnie i kiwa głową. – To mi wystarczy.
- Mam dwadzieścia pięć – odpowiada i wkłada do ust truskawkę.
- Dwadzieścia pięć? Wybacz, ale wyglądasz na starszą.
- Przez makijaż. Nie rozstaję się z czerwoną szminką, a ona dodaje mi powagi i elegancji.
- Wiesz, że jestem starszy od ciebie o 11 lat? Nie brzydzi cię to?
- Żartujesz? A gdzie ja bym znalazła faceta w swoim wieku tak idealnego jak ty? – pyta retorycznie i z uśmiechem wkłada mi truskawkę do ust. – Jak poznałeś Simone?
- Na jakieś imprezie w Monachium. Nie pamiętam dokładnie – kłamię, bo doskonale pamiętam tamten dzień. Pamiętam w co była ubrana, pamiętam zapach jej perfum oraz wszystko, co mówiła. Byłem oczarowany, dlatego zawróciła mi w głowie. – Ale to było lata temu. Minęło trochę czasu nim oficjalnie zaczęliśmy ze sobą chodzić. Później pojawiły się dzieci, przenieśliśmy się do Londynu, po dwóch latach wzięliśmy ślub i w zeszłym roku wróciliśmy do Niemiec.
- To jesteście młodym małżeństwem…
- Tak, w lipcu stuknęły nam cztery lata.
- I już jest tak źle?
- To długa historia… A ty?
- Pytasz o moje poprzednie związki? Hm… W zasadzie nie ma o czym mówić. W liceum spotykałam się z takim jedynym, ale to była tylko młodzieńcza miłość. Nic poważnego. Na studiach poznałam chłopaka, z którym byłam przez cztery lata, ale okazał się być niedojrzałym głupkiem. Wydaje mi się, że teraz nie mogłabym być z kimś w moim wieku, bo pociągają mnie dojrzali i odpowiedzialni faceci. Szukam kogoś na stałe i tylko prawdziwy mężczyzna może sprostać moim oczekiwaniom.
- Podoba mi się twoja filozofia życia. Nie masz ograniczeń, jesteś wolna i beztroska.
- Nie mam się czym przejmować.
- Zazdroszczę.
- A ty czym się przejmujesz?
- Zdrowiem, karierą, dziećmi, żoną, która mnie zdradza…
- Proszę? Simone ma kochanka? – Smutno przytakuję. – Poważnie? Michael, jak ty możesz sobie na to pozwolić? – Scarlett siada przede mną i z dużym niezadowoleniem spogląda mi w oczy. – Jesteś dorosłym, poważnym mężczyzną. Jesteś głową rodziny, panem tego domu, jak możesz pozwalać, aby żona przyprawiała ci rogi?
- A co mam zrobić? Tak już jest, to część mojego życia.
- Michael, ogarnij się! Simone wszystko tobie zawdzięcza; swoją karierę, szacunek, kontakty. Ty jesteś ojcem jej sukcesu, a ona tak ci się odpłaca? Postaw się, powiedz co czujesz, powiedz, że nie podoba ci się to. Niech wie, że to ty tu rządzisz. Weź sprawy w swoje ręce i postaw sprawę jasno. Michael, ty nie zasługujesz na takie traktowanie!
- Scarlett, to skomplikowana sytuacja, której nie chcę pogarszać. Tu nie chodzi tylko o mnie i o nią. Tu chodzi o nasze dzieci, które są dla mnie najważniejsze. Nie skrzywdzę ich tylko dlatego, że ich matka jest niewierna.
- Wolisz znosić takie upokorzenie?
- Udaję przed nimi głupka. Jedynie Renate wie, że się połapałem, ale ona nie zamierza z tym nic zrobić. Chyba.
- Nawet nie zdawałam sobie sprawy jak nieszczęśliwym człowiekiem jesteś. Nie miałam pojęcia, że Simone jest zdolna do zdrady.
- Do dzisiaj wydawało mi się, że jestem inny niż ona. Lepszy. Ale jak widać bardzo się myliłem – mówię i spoglądam na Scarlett, która od momentu poznania prawdy jest bardzo oburzona. Ona chyba naprawdę myśli, że jestem fajnym facetem. Na tyle fajnym, że nie zasługuję na tak podłe traktowanie przez żonę.
- Jesteś, Michael.
- Twoja obecność w moim łóżku najlepiej obrazuje, że jednak nie.
- Żałujesz? – pyta i wyczekująco patrzy mi w oczy. Nie wiem, co odpowiedzieć. Chcę skłamać, ale niejednokrotnie się już przekonałem, że to do niczego nie prowadzi. Wiem, że ją urażę i być może zrażę do siebie, ale taki już jestem. Szorstki w obejściu.
- Tak – odpowiadam. Nie parzę na nią, ale słyszę jak przełyka gorzki smak porażki. Jest zawiedziona mną, tą nocą. Wszystkim.
- Pójdę już. – Scarlett wyskakuje z łóżka i zbiera swoje rzeczy. Ani przez chwilę nie raczy mnie swoją uwagą. Jest obojętna i zimna jak lód. W niczym nie przypomina ognistej kobiety, którą była jeszcze godzinę temu.
Proponuję, że zamówię taksówkę, jednak ona szybko dziękuję za pomoc i żegna się krótkim „do zobaczenia”.
Ja to jednak jestem beznadziejny. Nawet kochanki nie potrafię utrzymać przy swoim boku. Wszystko się chrzani. Nie mam już na to siły. Mam ochotę rzucić wszystko w cholerę, spakować się i wyjechać w siną dal tak, aby nikt mnie nie znalazł.
Nazajutrz wracają Renate oraz dzieciaki. Cieszę się, bo mogę choć na chwilę zapomnieć o tym, co robi Simone, co powiedział mi lekarz, jak skrzywdziłem Scarlett, która przecież tak bardzo mnie wspierała, motywowała i zachęcała do walki. Jest mi głupio, że tak ją wczoraj potraktowałem. Lubię ją, dobrze się czuję w jej towarzystwie, świetnie się bawimy – nie tylko w sypialni, ale w ogóle. Dlaczego więc nie potrafię zadbać o to, na czym mi zależy?
- Jak podróż? – pytam swojego najstarszego syna, który ze smakiem zajada się lodami.
- W porządku.
- Byliście grzeczni?
- Ja byłem! – wyrywa się najmłodszy Jordi. – Pomagałem babci i rozmawiałem z nią całą drogę, a Louis i Emilio spali.
Z uśmiechem spoglądam na Renate. Kobieta odwzajemnia uprzejmość i zajmuje miejsce wśród nas.
- Byli bardzo grzeczni – odpowiada. – A jak spotkanie z lekarzem?
- Wszystko w porządku – kłamię, bo nie chcę zdradzać prawdy przy dzieciach. Dowiedzą się wszystkiego w swoim czasie, ale na razie jest za wcześnie. Silę się na miły uśmiech. Zamiast niego wychodzi mi bliżej niezidentyfikowany grymas, ale wszyscy mnie ignorują i wracają do swoich zajęć.
Nagle po domu rozchodzi się dzwonek. Renate wyrywa się do drzwi, jednak zatrzymuję ją i mówię, że ruch dobrze mi zrobi. Ciągnę za klamkę i przed moimi oczyma staje Scarlett z bladym uśmiechem.
- Część – mówi. – Pogadamy?
Podbiega do mnie Jordi i łapie się mojej nogawki. Z uwagą przygląda się dziewczynie. Po chwili uśmiecha się do niej i czeka aż ona zrobi to samo. Blondynka puszcza do niego oczko i odwzajemnia uprzejmość.
Nie wiem czego Scarlett jeszcze u mnie szuka… Sądzę, że wystarczająco się zbłaźniłem. Ale wpuszczam ją do środka, bo gdybym tego nie zrobił, to bym żałował. Zapraszam ją go gabinetu, w którym zazwyczaj urzęduje Simone.
- Przepraszam – mówi, kiedy tylko zamykam za nami drzwi. – Zachowałam się dziecinnie. Nie wiem co ja sobie wyobrażałam!
- Nie przepraszaj. To ja powinienem…
- Nie, Michael. Mówiłeś szczerze i bardzo to doceniam. Po prostu nie przywykłam do tego, bo wszyscy faceci z którymi się spotykałam chcieli mnie wykorzystać. Poczułam się urażona, ale po raz pierwszy ktoś potraktował mnie tak poważnie. Gadam jak potłuczona, wiem. Ale nie umiem ci tego wytłumaczyć. Udowodniłeś mi tym, że ci zależy, bo nie chcesz zachowywać się jak żona, chcesz zadbać o dzieci i ich dobro. To piękne! Powinnam o tym wiedzieć zawczasu. Nie będę ci więcej zawracać głowy. Masz rodzinę, a ja nie chcę jej niszczyć.
- Scarlett – mówię i chwytam ją za rękę. – Nie chcę żebyś odeszła.
Blondynka wpatruje się we mnie swoimi błękitnymi oczami. Widzę w nich strach i smutek. Widzę, że właśnie traci coś na czym jej zależy. Traci mnie. A ja ją. I zastanawiam się, czy mogę pozwolić jej odejść. Co się ze mną stanie, kiedy jej promienny uśmiech nie będzie przyświecać mi dnia?
- Masz rodzinę – stwierdza.
- Prawda. Ale nie mam miłości.
- A Simone?
- Ona mnie nie kocha.
- Ale jak ty to sobie wyobrażasz?
- Nie wiem – odpowiadam i uśmiecham się. Podchodzę bliżej i kładę dłonie na jej biodrach. – Czy to ważne? Jakoś to będzie. Mamy siebie, a to najważniejsze.
- Źle robimy, Michael.
- Wiem. I pójdziemy za to do piekła. Ale skoro zostały mi dwa lata życia to chcę je wykorzystać w przyjemny sposób.
Dwa lata życia… To brzmi naprawdę przerażająco i być może dlatego Scarlett posyła mi znaczące spojrzenie. Zapewne będę żyć dużo dłużej, ale moje prawdziwe życie skończy się właśnie za dwa lata, bo wówczas będę musiał zrezygnować z piłki. Ona jest dla mnie jak powietrze, jest dla mnie wszystkim. Jak jej zabraknie to zniknie bardzo ważna część samego mnie. Będę rośliną wegetującą dzięki litości i pomocy osób trzecich, które zadbają o to bym coś zjadł, wyspał się, umył…
- Sama nie wiem. To stawia mnie w bardzo złym świetle.
- Przejmujesz się tym? Od kiedy?
Uśmiecha się zadziornie czym przyznaje mi rację. Scarlett nie należy do osób, które zastanawiają się nad swoimi czynami. Ona działa nim pomyśli. I dlatego tak bardzo ją lubię.
Zbliżam się i składam pocałunek na jej ustach. Zdradzam żonę. Nie czuję się z tym jakoś rewelacyjnie, ale jestem tylko człowiekiem i jak każdy popełniam błędy. Najważniejsze, abym potem się na nich uczył. Póki co będę korzystać z życia, bo los zsyła mi prawdziwego anioła. Dzięki Scarlett znów się uśmiechem, znów mam zapał, znów mi się – tak po prostu, po ludzku – chce.
- Chodź, poznasz moich synów.
Wychodzimy do ogrodu. Zachowujemy pozory i zgrywamy przyjaciół. Chłopcy z zaciekawieniem podchodzą do Scarlett, przedstawiają się i podają jej dłoń na przywitanie. Są grzeczni i mili, tak jak uczył ich tata. Louis i Emilio od razu wracają do gry w piłkę. Zastanawiam się, czy oni robią coś poza tym… Ale Jordi jest prawdziwie oczarowany moją nową koleżanką. Nie spuszcza z niej wzroku, zadaje mnóstwo pytań, pragnie kontaktu. Śmieję się w duchu, bo widzę zdziwioną i nieco przestraszoną twarz Scarlett. Pamiętam jak mi mówiła, że nie lubi dzieci. Mam nadzieję, że choć odrobinę zmieni zdanie, bo ja dzieci uwielbiam, a Jordi to moje prawdzie oczko w głowie.
Po kilku minutach żegnam się ze Scarlett, bo w ogrodzie pojawia się Renate i jest widocznie niezadowolona z obecności mojej kochanki. Wolę unikać konfliktów i niepotrzebnych zgrzytów, dlatego umawiam się na kolejną randkę z dala od domu.
- Wypad do kina? – proponuję. – Jutro o ósmej?
- Świetnie – odpowiada i skrada mi całusa tak, aby nikt nie widział.
Uśmiecham się i macham jej na pożegnanie.
Jest taka urocza…

__________
Wybaczcie mi te sceny miłosne, ale nigdy nie byłam dobra w ich pisaniu :)