3 maja 2013

Rozdział dwudziesty


Scarlett nie ma. Wszyscy się cieszą z tego powodu, a chłopcy najbardziej.
Ja jestem trochę przybity. Emocje opadły, złość się ulotniła, a w moim domu i sercu powstała pustka, którą chciałbym zapełnić. Chyba nie potrafię być sam. Nie teraz, kiedy wiem jak to jest kochać. Aż głupio się przyznawać do własnej naiwności, ale naprawdę kochałem swoje kobiety. Mam już swoje lata, więc to normalne, że chcę mieć bratnią duszę. Za rok kończę karierę, moi synowie z wiekiem zaczną coraz częściej przebywać poza domem. Zostanę sam jak palec. Nie jestem już najmłodszy, uroda także przemija. Chcę wykorzystać swoją szansę, póki ją mam, ale nie zapowiada się na rychłe zmiany. Nie chcę się zakochiwać ani angażować, ale inaczej chyba nie potrafię. Nie umiem być z kimś i nie darzyć go żadnymi uczuciami. To nie ja.
Mój przyjaciel i zarazem jedyna życzliwa mi osoba w tym wielkim świecie, Thierry, okazuje się być niezwykle pomocny. Proponuje, że zabierze moje i swoje dzieci na wycieczkę za miasto, a potem zorganizuje grilla we własnym ogrodzie. Wieczorem obejrzą film, pograją w Fifę i pójdą spać. A rano odwiezie ich po śniadaniu. Jestem mu za to niezwykle wdzięczny.
Pozyskany czas staram się wykorzystać na ostateczne porządki. Rzeczy, które zostawiła Scarlett pakuję i wynoszę do garażu. Może się po nie zgłosi. Jeśli nie… Cóż, i tak były kupione za moje pieniądze, więc zrobię z nimi co mi się podoba. Prawdopodobnie wylądują na śmietniku. Szkoda, bo to całkiem ładne szmatki, ale niestety nie mam dorastającej córki.
Wieczorem rozpalam w kominku i biorę zdjęcia, które wczoraj odłożyłem na półkę. Z rozrzewnieniem przeglądam je jeszcze raz. Aż dziw bierze jak wiele dla mnie znaczyły jeszcze dwa dni temu. Teraz to tylko nic nie warte śmiecie, które zaślepiały mi oczy. Naiwniak ze mnie.
Każdemu zdjęciu przyglądam się bardzo badawczo. Przypominam sobie sytuacje, w jakich zostały wykonane. Były to bardzo miłe chwile. Jednak dziś to już tyko wspomnienia. Raz po raz wrzucam do ognia zdjęcie. Z minuty na minutę mam ich coraz mniej, niszczę przeszłość, niszczę wspomnienia…
- Proszę. – Nade mną staje Monica i wręcza mi wrzący kubek. – Gorąca czekolada.
- Chyba mam deja vu – mówię, przypominając sobie, że niedawno także uraczyła mnie tym napojem.
- Mogę? – pyta, wskazując na wolną pufę obok mnie. Lekko kiwam głową, bo chyba nie chcę być sam. Początkowo sądziłem, że tak będzie mi lepiej, jednak jestem zbyt słaby, aby sobie poradzić ze wszystkim w pojedynkę.
- Przeżyłaś kiedyś zawód miłosny?
- Niejeden – prycha.
- A dwa pod rząd?
- Kiepska sprawa.
- Żebyś wiedziała. W swoim życiu miałem tylko dwie kobiety, które naprawdę kochałem. I obydwie okazały się być parszywymi, chciwymi i żałosnymi dziw… Wiesz co mam na myśli?
- Domyślam się – odpowiada z nieśmiałym uśmiechem.
- Zawsze sądziłem, że pieniądze w życiu pomagają, że ułatwiają wiele spraw. W gruncie rzeczy tak właśnie jest. Mówi się, że kasa szczęścia nie daje. Że miłości i zdrowia za nie się nie kupić. Ale jak ktoś jest chory i potrzebuje drogiej operacji albo specjalistycznych leków, to pieniądze są niezbędne do przeżycia. Więc jednak zdrowie można sobie kupić.
- W pewnym sensie tak… A co z miłością?
- Właśnie. Z miłością to jest przechlapana sprawa – mówię i wrzucam do kominka zdjęcie, które zrobiłem Scarlett na korcie tenisowym. – Obydwie kobiety, o których ci wspominałem, były ze mną dla pieniędzy. Wykorzystały mnie. Miały facetów na boku.
- Matko! Poważnie?
- Taki już mój los… Nie jestem wystarczająco dobry, aby zatrzymać ukochaną przy swoim boku.
- To nieprawda. Jest pan bardzo dobrym człowiekiem.
- Nie mów do mnie tak oficjalnie. Źle mi się to kojarzy.
Zapada cisza. Wrzucam do ognia kolejne zdjęcia, popijam czekoladę, która chyba rzeczywiście ma magiczne właściwości, bo jakoś lżej na sercu mi się robi. Monica rozmarzonym wzrokiem patrzy na tańczące iskry oraz uśmiechnięte twarze Scarlett, które powoli tracą swoje właściwości. Stają się ciemniejsze, mniejsze, aż w końcu znikają, nie pozostawiając po sobie żadnego śladu.
- Dobrze, że chociaż dzieci mam przy sobie – mówię. – Jakby żona mi je zabrała, to byłbym całkiem sam. Chyba bym umarł.
- Jesteś wspaniałym ojcem.
- Bzdura.
- Proszę mi wierzyć. Bardzo często rozmawiam o tobie z chłopcami. Każdy z nich chwali cię pod niebiosa. Zwłaszcza Jordi, który świata poza tobą nie widzi. Tata to, tata tamto… Bardzo cię kochają.
- Ja ich też. Jestem wdzięczny za nich losowi.
- Bardzo przeżywają twoje porażki. Widzą twoją smutną minę, smutne oczy. Chcą pomóc, ale nie wiedzą jak.
- Nikt mi teraz nie może pomóc. Przeżywam kryzys. Wątpię w siebie i mam poważne problemy z zaakceptowaniem mojego własnego ego. Nic mi się nie udaje. Nic…
- Mam inne zdanie na ten temat. Udało ci się wrócić do piłki, mimo iż nie było łatwo.
- Skąd wiesz?
- Przeczytałam w Internecie. Poza tym synowie ci się udali.
- To jedyna rzecz. Powiedz mi, Monico. Co takiego jest we mnie złego, że tak źle mi się powodzi w miłości?
- Nie wiem – mówi, wzruszając ramionami. – Nie mam pojęcia, bo ja nie widzę w tobie żadnych złych wad. Walczysz o swoje, o dobro swoich dzieci, które są dla ciebie najważniejsze. To piękna cecha. Sprawiasz, że przy tobie kobieta czuje się bezpiecznie, jest adorowana i wielbiona, czuje się wyjątkowo. Nie tłamsisz jej. Wręcz przeciwnie! Wspierasz w dążeniu do celu, popychasz ją do wielkich rzeczy, ale oczekujesz od niej tego samego. To naturalne, bo chciałbyś jej dorównać. Mogłoby się wydawać, że masz ciężki i trudny charakter. Jednak myśli tak tylko ten, kto cię naprawdę nie zna.
- Jesteś psychologiem? – pytam zaskoczony. Jej wypowiedź zrobiła na mnie spore wrażenie, bo sam nie wiedziałem o sobie tych rzeczy. I ciężko mi uwierzyć, że mówi to Monica, czyli osoba praktycznie mi obca.
- Nie – odpowiada, śmiejąc się. – Widzę co się dzieje. Dużo słucham i wyciągam wnioski.
- Czasami mnie przerażasz, ale lubię cię. Jednak wydaje mi się, że nie wygląda to tak idyllicznie jak ci się wydaje. Bardzo naciągane jest to twoje zdanie o mnie.
- Nie wydaje mi się. Wiem, co mówię.
- Ta… No i koniec – mówię i wrzucam do ognia ostatnie zdjęcie. Dopijam czekoladę, biorę głęboki wdech i wstaję z miejsca. Jest już bardzo późno, jednak wcale nie chce mi się spać. Boję się nocy. Nie ma chłopców, a ja nie chcę zostać w tym wielkim i przerażającym domu sam. – Monica? Mogę cię o coś prosić?
- Oczywiście.
- Zostaniesz dzisiaj na noc? Nie zrozum mnie źle. Po prostu jestem bardzo zagubiony i chcę czuć, że ktoś jest obok mnie. Normalnie wziąłbym do łóżka synów, ale ich nie ma.
- Mam spać w twoim łóżku? – pyta przerażona.
To jej przerażenie mówi samo za siebie. Jestem beznadziejny.
- Nie – odpowiadam z uśmiechem. – Sądziłem, że rozłożymy te kanapy – dodaję. – Jedna będzie dla mnie, druga dla ciebie. Wszystko na legalu. Mam dosyć kobiet. Bez urazy.
- Dobrze. Ale pierwsza zajmuję łazienkę – mówi ze śmiechem.
- Łazienek ci u nas dostatek – wtóruję jej i zabieram się za rozkładanie łóżek.

Dwa lata w Stanach Zjednoczonych mijają jak z bicza strzelił. Wiele się w tym czasie wydarzyło. Zapominam o złych rzeczach i cieszę się, co mam tu i teraz. A mam sporo, bo wraz ze swoją drużyną sięgam po mistrzostwo ligi. Pierwszy sezon zakończyłem na trzecim miejscu, ale drugi jest moim ostatnim i zarazem najlepszym. Nie sądziłem, że w swojej karierze coś jeszcze wygram, a tu proszę! Odchodzę w blasku fleszy i jupiterów, odchodzę zadowolony i spełniony, odchodzę z tarczą, a nie na niej. I wiem, że w Europie niewiele osób to doceni, ale mnie to satysfakcjonuje.
Przez te ostatnie dwadzieścia cztery miesiące poznałem wielu fajnych ludzi. Thierry Henry jest moim przyjacielem. Kto by pomyślał? Niegdyś był wrogiem, bo swego czasu obydwaj graliśmy w lidze angielskiej, on w Arsenalu, ja w Chelsea, a teraz jest jedną z najbliższych mi osób w Nowym Jorku.
Jeśli zaś chodzi o moje relacje z Monicą… Muszę przyznać, że stała się dla mnie bliska. Lubię, kiedy jest w domu, bo zawsze mogę porozmawiać z kimś życzliwym i inteligentnym. Jest stosunkowo młoda, ale życie jej nie rozpieszczało i myślę, że to główny powód naszych dobrych relacji. Ja także dużo przeszedłem. Dzielimy się naszymi przeżyciami, dużo dyskutujemy. Jest świetną kobietą, dzieci ją lubią i często namawiam ją na wspólne spacery.
Są takie wieczory, kiedy sporo o niej myślę. Staram się określić uczucia, którymi ją darzę. Sądzę, że to nie jest miłość, bo to za duże słowo. Zresztą staram się mieć swoje uczucia na wodzy, bo nie chcę po raz kolejny sparzyć. Jednak bardzo ją lubię, dobrze się znamy i przykro będzie mi bez niej w Leverkusen. Aczkolwiek rozważam zaproponowanie jej przeprowadzki. Monica ma rewelacyjny kontakt z dziećmi, znakomicie wpasowała się w strukturę naszej rodziny. Nieoficjalnie, ale mógłbym ją nazwać szyją, którą kręci głową rodziny – czyli mną. Bardzo liczę się z jej zdaniem. Nie jest mi obojętna, dlatego odwlekam moment wyjazdu do Niemiec.
Jednak wakacje się kończą, a dzieci od września muszą wracać do szkoły. Ja także mam nowe zobowiązania, bowiem dostałem propozycję pracy przy reprezentacji Niemiec. Będę współpracować z menagerem drużyny Oliverem Bierhoffem. Nie znam dokładnie swoich nowych obowiązków, ale cieszę się na zbliżającą współpracę. W dodatku postanawiam zapisać się na kursy trenerskie. Chyba byłbym dobrym trenerem z tym moim nietuzinkowym charakterkiem. Zobaczymy jak mi pójdzie. Na pewno nie będę narzekać na nudę, bo wciąż jestem bardzo rozpoznawalny w Niemczech. Dziennikarstwo sportowe, komentowanie meczy, prowadzenie programów – to wszystko stoi przede mną otworem. Jakby to powiedziała Simone… – mam możliwości!
- Spakowany? – pyta Monica, stawiając przede mną espresso.
- Nie do końca. Wciąż brakuje mi motywacji. Wiesz może gdzie mam ją znaleźć?
- Może twoje dzieci zadziałają ci na ambicję, bo prawie są gotowe do powrotu do domu.
- Stęsknili się za matką, babcią, kolegami… W zasadzie to cieszę się na powrót. Też stęskniłem się za moimi ukochanymi rzeczami; za stadionem, za Bundesligą, domem, no i moim przyjacielem, Philippem.
- Szybko zleciało, prawda? Szkoda, że wyjeżdżacie. Zdążyłam się przyzwyczaić. Chyba muszę zacząć rozglądać się za nowym zajęciem – mówi i popija kawę. – Ostatnio przeglądałam ogłoszenia i znalazłam kilka rodzin, które chętnie przyjęłyby pomoc gosposi. Nie najgorsze mam CV, nie? Myślę, że jak dodam, że pracowałam u Michaela Ballacka, to dodatkowo podniesie moje notowania – śmieje się.
- Z pewnością – wtóruję jej. – Tylko co będzie jak zapytają cię kim jestem?
- Nie mów tak. Wszyscy cię znają.
- Monica, a nie myślałaś o przeprowadzce?
- Co masz na myśli?
- No wiesz… Chłopcy bardzo cię pokochali, ja także bardzo cię lubię. Nie chciałabyś z nami zostać?
- Mam jechać do Niemiec? Nie, to nie wchodzi w rachubę. Nie znam waszego języka. Nie poradzę sobie na zakupach, w urzędach, szkole chłopców. Nie mogłabym w pełni wykonywać swoich obowiązków. Niby sprząta się tak samo, bo do czego mi język potrzebny, ale sam widzisz, że załatwiam większość waszych spraw. Znam jedynie hiszpański i angielski. Bardzo dziękuję za tą propozycję, to wiele dla mnie znaczy, ale jestem zmuszona odmówić.
- Źle mnie zrozumiałaś.
- To znaczy?
- Nie proponuję ci pracy. Nie chcę, abyś wciąż była naszą gospodynią. Chcę, abyś pojechała z nami do Niemiec jako bardzo bliska nam osoba, jako nasza przyjaciółka. Moja przyjaciółka.
- Oh… – Na jej twarzy zauważam zdziwienie. Chyba nie spodziewała się takiej propozycji. – Naprawdę?
- Tak. Nie przejmuj się językiem. Nie będziesz już naszą gospodynią. Chcę, abyś zamieszkała z nami jako członek rodziny. Zatrudnimy kogoś do pomocy, kogoś kto będzie znać, i niemiecki, i angielski. Zrobię wszystko, aby ułatwić ci aklimatyzację w Leverkusen. Ja, chłopcy i wszyscy nasi przyjaciele będą do twojej dyspozycji.
- To bardzo miłe z twojej strony, Michael. Aż nie wiem co powiedzieć. To wszystko jest bardzo miłe i brzmi bajecznie, ale chyba nie mogę z wami tam pojechać. Już nie chodzi o sam język i te wszystkie zmiany, które by na mnie czekały. Obawiam się, że twoje uczucia względem mnie są trochę na wyrost. Ja nie chcę cię zawieść jako kobieta. Chyba nie nadaję się na partnerkę dla sławnego, bogatego sportowca. Wychowałam się w biedzie, szanuję każdy grosz. Nie chcę, abyś pomyślał, że jadę z tobą tylko dla pieniędzy… Jestem daleka od tego.
- Wiem.
- Nie, Michael. Posłuchaj mnie. Bardzo ci dziękuję za tą propozycję. Ty i chłopcy jesteście dla mnie bardzo ważni, pokochałam was, staliście się dla mnie jedyną rodziną. Bardzo będę za wami tęsknić, ale…
- Nie odmawiaj, proszę… Przeszedłem już w życiu niejedno zawirowanie. Niejedna kobieta mnie zraniła, bo ważniejsze ode mnie były moje pieniądze. Jednak nie znałem ich dobrze. Nasze zawiązki zaczynały się szybko, po kilku miesiącach lub tygodniach znajomości. Ciebie znam już dwa lata. Jesteś inna niż one. Wiem, że lubisz mnie za to jaki jestem, a nie jakie mam konto. Zresztą! Nie chcę rozmawiać teraz o pieniądzach. Nie chcę przekonać cię do siebie, bo wiem, że mnie lubisz. Chcę cię przekonać do wyjazdu. Daj nam szansę.
- Sama nie wiem… To bardzo duże wydarzenie. Już raz zaczynałam wszystko od nowa. Tutaj, w Nowym Jorku. A teraz się wyprowadzić do Europy? Boże, ja tam nigdy nie byłam! Nawet o tym nie śniłam. Europa to dla mnie zupełnie inny świat.
- Pomogę ci. Możesz na mnie liczyć.
- A co ja tam będę robić? Nie chcę bezczynnie siedzieć wam na głowie.
- Możesz robić cokolwiek! Coś wymyślimy, znajdziemy rozwiązanie. Scarlett – poza tym, że mnie bardzo zraniła - nauczyła mnie bardzo ważnej rzeczy. Nie wolno oglądać się wstecz, nie można myśleć, że coś się nie uda. Trzeba myśleć optymistycznie, patrzeć do przodu, na nowe perspektywy, okazje. Życie jest pełne niespodzianek. I jest stanowczo za krótkie, aby się zamartwiać. Nie masz nic do stracenia. Nie masz tu rodziny, przyjaciół, a pracę można znaleźć wszędzie.
Zapada cisza. Wyczekująco spoglądam na Monicę. Widzę, że bije się z myślami. Nie chcę jej do niczego zmuszać, ale zrobię wszystko, aby pojechała ze mną do Leverkusen. Zależy mi na niej. Już dwa razy na swojej drodze spotkałem kobiety, o których myślałem – ta jedyna do końca życia. I dwa razy się zawiodłem. Teraz tak nie myślę. Monica to cudowna kobieta, ale nie zakładam nic na pewno. Znamy się dwa lata, może zaiskrzy bardziej, a może nie. Pociesza mnie fakt, że zawsze będziemy dobrymi przyjaciółmi, a to już sporo dla mnie znaczy. Będę miał przy swoim boku osobę, która będzie we mnie wierzyć, choćby nie wiem co. To najważniejsze.
- Tak pięknie prosisz – mówi – że chyba nie mam wyjścia. Zgadzam się.
Jej słowa to miód na moje uszy. Jestem bardzo szczęśliwy, ale hamuję swoją ekspresję, bo nie chcę jej przestraszyć. Chwytam ją za rękę i mówię:
- Bardzo się cieszę… Bardzo.
Mam nadzieję, że wreszcie będzie dobrze. Że wreszcie rozpocznę w Niemczech ten nowy rozdział własnego życia, który potrwa znacznie dłużej niż dotychczasowe. Nie zapeszam. Żyję chwilą!

__________
Końcówka dająca nadzieję na lepsze jutro :) 

Kończąc chciałam tylko powiedzieć, że nie był to popularny blog, bo wejść i komentarzy było mało, ale kończąc to opowiadanie mam poczucie dobrze wykonanej roboty. Uważam, że było to moje najlepsze "dzieło" i mam nadzieję, że zapadnie Wam w pamięci na długo :) 

Dziękuję za to, że tu byliście! <3 

26 kwietnia 2013

Rozdział dziewiętnasty


Jestem w Nowym Jorku już ponad cztery miesiące, a moje relacje ze Scarlett to istna sinusoida! Raz jest dobrze, czuję się niesamowicie, mam ochotę latać trzy metry nad ziemią, jestem szczęśliwy i nie chcę nic więcej. Zaraz potem opadam na dno z podkulonym ogonem, jestem zły – na nią, na siebie, na dzieci. Nic mnie nie cieszy, na treningach nie mogę się skupić i nie marzę o niczym innym jak o chwili spokoju, kanapie i piwie. Nie tak wyobrażałem sobie nasze wspólne życie.
Scarlett pochłonięta jest swoją nową pracą. Wielki świat chyba uderzył jej do głowy, bo od paru tygodni jej ulubionym zajęciem są zakupy i zabiegi upiększające. Ostatnio wspominała nawet o operacji plastycznej! Po co? Jest najpiękniejszą kobietą jaką w życiu widziałem, niczego jej nie brakuje. Nie mam pojęcia skąd ten pomysł…
Dzieci także nie wyglądają na zadowolone. Kiedy nie ma Scarlett w domu są radosne, głośne. Razem się bawimy, gramy w piłkę, śpiewamy karaoke, gotujemy… Jest wspaniale! Zawsze o tym marzyłem, ale do kompletu brakuje kobiety, która towarzyszyłaby nam w tych wszystkich wariacjach. Ale kiedy Scarlett wraca do domu dzieci uciekają do swoich pokoi, odgłosy domu znikają, jest cicho, głucho i nieprzyjemnie. Zamiast dziecięcego śmiechu słychać jedynie babską paplaninę, która niegdyś mnie interesowała, ale teraz nie ma to dla mnie większego znaczenia.
Często nie mogę spać i wówczas zastanawiam się, czy Scarlett rzeczywiście jest ze mną z miłości. Może zależało jej tylko na mojej kasie, na promocji własnej osoby. Nie chcę tak myśleć, bo mam inne wyobrażenie o mojej blondynce. Nie chcę się zawieść, dlatego unikam tego tematu, ale zdaję sobie sprawę, że przez to może ucierpieć wiele osób.
- Proszę. – Siedzę na tarasie, bo szukam odpoczynku po kolejnej sprzeczce ze Scarlett. Nad moją głową pojawia się Monica. Jestem zaskoczony, bo jest późno i myślałem, że już poszła do domu. – Gorąca czekolada jest najlepsza na frasunki.
- Dziękuję. Sądziłem, że już pojechałaś.
- Miałam taki zamiar, ale Jordi mnie zatrzymał. Chciał, abym przeczytała mu bajkę na „dobranoc”.
- Masz z nim dobry kontakt… Lepszy niż Scarlett.
- Spędzam z chłopcami więcej czasu. Jakby pani Scarlett zechciała ich lepiej poznać, to pewnie ich stosunki wyglądałby lepiej.
- Właśnie – mówię i upijam trochę czekolady. – Mmm… Pycha.
- Przepis mojej babci. Sekret polega na tym, aby odpowiednio wyważyć proporcje między czekoladą, a cukrem. Tajemniczym składnikiem jest wanilia, która nadaje charakterystyczny posmak.
- Bardzo dobre. Od razu lepiej się robi na sercu. Jest już bardzo późno, może odwiozę cię do domu, co?
- Nie trzeba. Poradzę sobie – odpowiada z uśmiechem. – Dobranoc, panie Ballack.
Dobranoc, panie Ballack… Jak ja dawno tego nie słyszałem. Scarlett od jakiegoś czasu nie używa tego zwrotu. Ciekawe dlaczego?
Nazajutrz jadę na trening i postanawiam wyrzucić z siebie wszystko poprzez ćwiczenia fizyczne. Jestem wyróżniającą się postacią w zespole, rozpiera mnie energia i czuję się o dziesięć lat młodszy. Dobrze mi to robi, bo lepiej jest wybiegać wszystkie smutki niż je zapijać. Aby całkowicie pozbyć się problemów idę jeszcze na siłownię. Idzie ze mną jeden z piłkarzy, znany na całym świecie francuski snajper Thierry Henry. Jesteśmy w podobnym wieku, mamy za sobą podobne problemy, dlatego od razu złapaliśmy dobry kontakt. Stał się dla mnie oparciem w Nowym Jorku, pokazał mi ciekawe miejsca wraz z jego rodziną często spotykamy się w restauracjach i kawiarniach. Dzięki niemu nie odczuwam braku Philippa, który został w Leverkusen.
- Dostałem podwójne zaproszenie na fajną imprezę promocyjną – mówi Thierry. – Moja żona nie może iść, bo jedzie do Europy, więc może pójdziemy razem. Zaprezentują sprzęt sportowy, więc teoretycznie powinno nas to zainteresować – dodaje z uśmiechem.
- W sumie fajny pomysł. Moja domowa siłowania wciąż jest niedokończona. Może znajdę tam coś dla siebie.
- Świetnie! W takim razie jesteśmy umówieni. Przyjadę po ciebie w czwartek o szóstej, może być?
- Jasne.
Cieszę się na to wyjście. Lubię spędzać czas w męskim gronie. W Leverkusen miałem tylko Philippa, bo koledzy z drużyny byli znacznie młodsi i woleli swoje towarzystwo. Tutaj jest kilku starszych piłkarzy i oni także mają być na tej imprezie, więc napawa mnie to radością. Jak będzie nudno to zaproponuję im wyjście na bilard lub kręgle, z piwem i fajną muzyką w tle. Iście męska impreza! Nie mogę się doczekać!
Thierry przyjeżdża punktualnie o szóstej. Żegnam się z dzieciakami, które zostają z Monicą. Jestem jej bardzo wdzięczny, że tak się poświęca. Jest samotną kobietą po trzydziestce, pochodzi z Meksyku. Lubi dzieci, dlatego tak chętnie spędza czas z moimi synami. Bardzo ją polubiłem, bo jest ciepła i przyjazna, nadaje się na matkę, jednak życie jej nie rozpieszczało i niestety nie ma własnego potomstwa. Cieszę się, że Jordi, Emilio i Louis dają jej choć odrobinę radości.
- A Scarlett nie jest zła, że cię porywam? – pyta z uśmiechem Francuz.
- Nie ma jej. Pracuje.
- Pracuje… – śmieje. – Oj, Michael, Michael… Nie wróży to nic dobrego.
- Przestań, dobra? Ufam jej.
- W porządku.
Impreza odbywa się w ekskluzywnym hotelu. Przyszło bardzo dużo gości. Rozpoznaję znanych ludzi z telewizji, aktorów, przeróżnych sportowców, krzątają się ludzie z branży, właściciele film, ważne szychy w garniturach oraz eleganckie kobiety w koktajlowych sukienkach. Scarlett by się tu nadawała. Ona lubi takie imprezy.
Razem z Thierrym przechadzam się po sali. Oglądamy sprzęt sportowy, wysłuchujemy nowinek, pytamy o ceny, a czasami nawet wypróbowujemy kilka urządzeń. Jest zabawnie i śmiesznie, zwłaszcza, kiedy jakaś rzecz wygląda jak statek kosmiczny i nie wiemy jak się do tego zabrać. Thierry robi mi zdjęcia aparatem komórkowym i grozi, że pokaże je całemu światu na swoim portalu społecznościowym. Ma mnie w garści i teraz zapewne będzie chciał, abym zrobił coś głupiego. Mamy po 36 lat, a zachowujemy się jak dzieciaki.
Idziemy po drinki. Siadamy przy barze i gadamy na temat zbliżającego się meczu. Tracimy kilka oczek do lidera, dlatego trzeba się spiąć i dogonić Anioły z Los Angeles. Śmiejemy się, że damy w kość Beckhamowi!
W ferworze tej niezwykle interesującej i zabawnej konwersacji dostrzegam znajomą sylwetkę. Wytężam wzrok, aby dobrze się przyjrzeć, ale im dłużej widzę tego faceta tym większej pewności nabieram. Chcę podejść, przywitać się, ale coś mi mówi, żeby tego nie robić. Jakaś magiczna siła przywiązała mnie do krzesła i nie chce puścić. Thierry wciąż do mnie mówi, jednak po chwili zaprzestaje i patrzy w stronę, w którą i ja spoglądam.
Wysoki dobrze zbudowany Christian, brat Scarlett, przechadza się po sali w dobrze skrojonym garniturze. Rozdaje uśmiechy starym, bogatym kobietom, które gustują w znacznie młodszych, przystojnych panach. Obrzydliwe.
Po chwili podchodzi do niego Scarlett. Nie spodziewałem się jej tutaj. Mówiła, że idzie do pracy, bo ma jakąś promocję. No tak! Przecież to jest impreza promocyjna, a ona pracuje w biurze reklamowym. Ciężki kamień spada mi z serca, bo już wiele niewłaściwych myśli przeszło mi przez głowę. Biorę głęboki wdech i z uśmiechem chcę pójść w ich stronę, jednak po chwili staję w bezruchu i niedowierzam. Scarlett zarzuca Christianowi ręce za kark i wbija się w jego usta. Co to ma być?! To obrzydliwe!
- O cholera – wycedza Thierry i klepie mnie po ramieniu.
- To niemożliwe… To jej brat!
- Brat?
- No tak. Poznałem go jakiś czas temu w Niemczech. Nie wiedziałam, że przyjechał do Stanów. Nic mi nie powiedziała.
- Jesteś pewien, że to rodzeństwo? Wydaje mi się, że brat i siostra tak się nie zachowują.
- Niedobrze mi. Muszę stąd wyjść.
Znów to samo! Znów zostałem wykorzystany przez kobietę, którą kocham. To jakieś fatum!
Wychodzę z hotelu i szukam jakieś taksówki. Wsiadam do pierwszego lepszego samochodu i rozkazuję wieść się do domu. W biegu jeszcze rzucam do Thierrego, że spotkamy się jutro na treningu. Niech się nie martwi. Teraz muszę wracać, bo nie wytrzymam tego psychicznie.
Wysiadam i staję przed domem. Na górze światłą są pogaszone, chłopcy śpią. W oczach zbierają mi się słone krople łez. Tyle czasu byłem oszukiwany, tyle czasu poświęciłem kobiecie, która przysłaniała mi cały świat, która była najważniejsza, która miała być to jedyną do końca życia.
Wydobywam się siebie przerażający ryk, który od razu sprawia, że z domu wybiera przerażona Monica.
- Pan Ballack? Wszystko w porządku?
- Nie – mówię przez łzy i wchodzę do środka. W salonie stoją moje zdjęcia z Scarlett. Jednym ruchem zbieram je wszystkie i rzucam na podłogę. Wszystkie jej rzeczy lądują na ziemi i nie obchodzi mnie, że się popsują, rozbiją, czy Bóg wie co jeszcze! Nie chcę tego tutaj. I jej też nie chcę. – Monico, mam prośbę. Czy możesz wziąć te walizki – mówię i wyciągam ze schowka różowe torby – i zapakować w nie wszystkie ubrania Scarlett? Ona wyprowadza się stąd.
- Ale co się stało?
- To nie ma znaczenia. Po prostu to zrób.
- Dobrze – mówi i zabiera walizki na górę, a ja kontynuuję demolkę własnego domu.
Kiedy mam poczucie dobrze wykonanej „pracy”, kiedy widzę porozrzucane na podłodze rzeczy, odsyłam Monicę do domu. Gaszę światła i siadam na kanapie. Czekam na moją „ukochaną”, której teraz z całego serca nienawidzę. Nie potrafię zrozumieć, dlaczego mi to zrobiła. Wiedząc, że mam za sobą rozstanie z Simone, że mam za sobą wiele miłosnych perypetii i porażek… Nie rozumiem jak można z taką premedytacją wykorzystać człowieka, którego się kocha. No tak, ale trzeba kochać, a Scarlett widocznie nie darzyła mnie tym uczuciem.
Jest późna noc, a mimo to nie zraża mnie to do czekania. Będę to robić choćby do rana, bo adrenalina buzująca w moich żyłach nie pozwala mi na sen. Chcę się jej pozbyć z mojego życia. Nie potrzebuję więcej fałszywców i nędzników. Scarlett nie zasługuje na nic dobrego z mojej strony. Wiele mi dała, bo dzięki niej zmieniłem podejście do wielu spraw, jednak nie potrafię jej już za to dziękować. Było, minęło. Skoczyło się. Kłamstwo ma krótkie nogi i dzięki Bogu wydało się to teraz, a nie np. po ślubie, który cicho planowałem.
Głupi ja. Naiwny ja.
Scarlett wreszcie się zjawia. Spoglądam na zegarek. 3:26. Po jej wejściu czuję zapach alkoholu roznoszący się po całym holu i salonie. Czuję wstręt i obrzydzenie.
Zapalam lampkę, Scarlett aż podskakuje ze strachu.
- Michael! Nie rób tak więcej – mówi z uśmiechem. – Co ty tu robisz? Czekałeś na mnie?
- W pewnym sensie.
- Matko Święta! A co się tu stało? – pyta, rozglądając się po pokoju. Rzeczywiście narobiłem tu niezłego bałaganu. – Było włamanie? O nie, nasze zdjęcia… Wszystko zniszczone. Dzwoniłeś na policję?
- Nie było powodu. Ja to zrobiłem.
- Ty? – pyta zdziwiona i podnosi z ziemi jedną z fotografii. – Dlaczego? Oszalałeś? Nie poznaję cię.
- Dobrze się bawiłaś?
- Co cię napadło? Wszystko zniszczyłeś! Wszystkie moje rzeczy! Jesteś nienormalny! O co ci chodzi, Michael?
- Tam są twoje walizki – mówię, kiwając głową na różowe torby. – Mam nadzieję, że będziesz z nimi bawić się równie dobrze, co z własnym bratem.
- Co?
- Dobrze się bawiłaś robiąc ze mnie barana?! – Wstaję i podchodzę bliżej blondynki. – Dobrze wydawało ci się moje pieniądze, żerowało na mojej pozycji? Osiągnęłaś swoje cele, wypromowałaś się? Ciesz się tym, bo to koniec. Oddaj kartę kredytową.
- O co ci chodzi?
- Przestań udawać głupią. Christian to nie twój brat tylko kochanek. Widziałem was dzisiaj. Oddaj kartę, zabieraj swoje rzeczy i wynoś się z mojego domu i życia. Nie każ mi podnosić głosu, bo chłopcy śpią. Nie chcę robić rabanu w środku nocy. Jesteś podła i brzydzę się tobą. Nie chcę cię znać.
- Nie jest tak jak myślisz, Michael.
- A wiesz co jest najgorsze? Że ja ci naprawdę zaufałem. Naprawdę sądziłem, że zasługuję na miłość i szczęście. Że jestem wart takiej kobiety jak ty. Utwierdzałaś mnie w tym przekonaniu, a potem z premedytacją okłamywałaś. Kochałem cię, a teraz czuję jedynie wstręt.
Zapada cisza. Scarlett patrzy na mnie, ale nic nie mówi. Chyba wszystko jest już jasne, chyba zrozumiała. Ja mam dosyć. Skończyłem z tym. Nie nadaję się do związków. Nie powinienem kochać żadnej kobiety, a one mnie, bo to się po prostu źle kończy. Za dużo przeszedłem w przeciągu ostatniego roku. Z piekła do nieba. Mam dosyć.
Wciąż przyglądam się Scarlett, która ciągle stoi w tym samym miejscu. Nie wiem po co to robi. Może kalkuluje wszystkie moje słowa. Ale co niezrozumiałego jest w tym, że nie chcę jej widzieć? To sygnał, że ma opuścić ten dom i nigdy więcej się w nim nie pojawiać. To proste. Dostrzegam, że w jej oczach pojawiają się łzy, a we mnie się powoli gotuje. Dopiero teraz czuję w sobie nienawiść. Jeszcze chwila, a wybuchnę.
- Przepraszam…
- Wynocha! – wrzeszczę.
Scarlett zabiera swoje walizki i ze spuszczoną głową opuszcza mój dom. Mam cichą nadzieję, że już jej nie zobaczę.
Nie zasnę, więc nalewam wódki do szklanki i siadam na kanapie. Ronię kilka słonych, gorzkich łez. Ponoć kobietom to pomaga. Może ze mną będzie podobnie…
Po chwili zdaję sobie sprawę, że jestem ojcem. Moje dzieci śpią na górze. Rano wstaną i będą wystraszone, kiedy zobaczą ten potworny bałagan. Włączam cichą, klasyczną muzykę i bez zastanowienia chwytam za zmiotkę, szmatę, zbieram wszystko i wyrzucam do śmieci. Jedynie zdjęcia zostawiam, ale odkładam je na najwyższą półkę. Przyjdzie czas i na nie. Jutro.
- Tato… – Przede mną staje Jordi w niebieskiej pidżamie i z misiem w rączce. Jest zaspany i ma nietęgą minę.
- Co się stało? Czemu nie śpisz?
- Miałem koszmar.
- Chodź do mnie. – Biorę Jordiego w objęcia. Uspokajam go, ale on robi ze mną to samo. – Śpimy razem? Jak za starych, dobrych czasów…
Mały kiwa głową. Biorę go na ręce i zanoszę do mojej sypialni. Kładziemy się razem do łóżka i zasypiamy. Obydwaj potrzebujemy teraz spokoju. Ale przede wszystkim potrzebujemy teraz siebie nawzajem. Mam moich chłopaków i muszę być dla nich twardy. Muszę być silny, aby być dla nich wzorem do naśladowania. Nie mogę ich więcej narażać na nieodpowiedzialne kobiety, które myślą tylko o sobie. Simone myślała o sobie i Gustavie, Scarlett myślała o sobie i Christianie, ja myślałem o nich dwóch, ale nigdy nie zapomniałem o moich chłopcach. I nie zapomnę. Są dla mnie najważniejsi, bo jako jedyni mnie nigdy nie zawiodą. Nie wystawią na próbę moich uczuć, nie wykorzystają, nie zrobią ze mnie barana. Zawsze będę dla nich ważny, a może i najważniejszy.
   Chciałbym za czterdzieści lat usiąść w fotelu i powiedzieć, że wychowałem synów na prawych i dzielnych mężczyzn, którzy potrafią zadbać o siebie, swoje partnerki i moich wnuków. Chciałbym, aby opowiadając o mnie nie czuli wstydu, wstrętu czy zażenowania. Chciałbym być ich chlubą, powodem do dumy. Chciałbym być ich przyjacielem, ojcem, wzorem i superbohaterem.

___________
Michael zawsze miał pod górkę. 

Za tydzień ostatni rozdział. 

19 kwietnia 2013

Rozdział osiemnasty


Biorąc z Simone rozwód i wyprowadzając się z Niemiec nigdy nie przypuszczałbym, że moje życie może wyglądać tak wspaniale jak teraz. Mieszkam w Nowym Jorku z moimi synami, przy boku mam cudowną kobietę, trenuję w dobrym klubie, z fajnymi chłopakami, z konkretnym trenerem. Mam za sobą dwa mecze – oba w podstawowym składzie i zanotowałem jedną asystę. Kibice mnie lubią, bo spotkam się z ogromną sympatią z ich strony. Proszą o zdjęcia, autografy, chwalą i komplementują. Czuję się jak młody bóg, choć wcale taki młody nie jestem.
Nie tak wyobrażałem sobie ostatnie lata mojej kariery. Zamiast Leverkusen mam Nowy Jork, zamiast Simone jest Scarlett, zamiast czterech lat gry dostałem tylko dwa, ale i tak się z tego cieszę. Lepszy rydz niż nic. I tak jestem z siebie niesamowicie dumny, bo pokonałem ciężką kontuzję, która niejednego by załamała. Nie zrezygnowałem, walczyłem o siebie, o swoje marzenia. Miałem ambicję i dokonałem wielkiej rzeczy.
Dziś czuję się fantastycznie!
Wchodzę do domu z zadowoloną miną. Zastanawiam się nad planami na popołudnie. Chcę zabrać Scarlett i chłopców gdzieś na miasto. Może park, może restauracja… Większość miejsc już zwiedziłem z synami, była Statua Wolności, Wall Street, Chinatown, stadion Yankeesów… Chcę pokazać to samo Scarlett, ale muszę załatwić opiekę dla synów, bo marzy mi się romantyczny, wieczorny spacer z moją blondyneczką.
W domu panuje cisza, ale im bliżej kuchni jestem, tym bardziej donośna staje się dla mnie rozmowa tam prowadzona. Widzę Louisa i Emilio siedzących przy stole, z zaczerwionymi oczyma, przygnębionych i smutnych. Naprzeciwko nich siedzi Monica, która stara się im coś wytłumaczyć. Kiedy tylko mnie zauważa wstaje od stołu i podchodzi. Cichym i bardzo spokojnym głosem mówi:
- Chłopcy mają dzisiaj ciężki dzień.
- Ale co się stało?
- Pana przyjaciółka była dzisiaj dla nich niemiła. Byłam świadkiem całego zajścia i proszę mi wierzyć, ale pani Scarlett była bardzo nieprzyjemna.
- Dlaczego? Co się tu dzieje? – mówię i podchodzę do chłopców, aby ich przytulić.
- Kiedy skończyliśmy lekcje chcieliśmy się trochę pobawić. Poszliśmy więc do ogrodu, aby pograć w piłkę. Scarlett siedziała na tarasie i pracowała; rozmawiała przez telefon i korzystała z komputera – rzecze Louis.
- A potem zaczęła na nas krzyczeć, że jesteśmy za głośno. Kazała nam być cicho, bo ona nie może się skupić.
- Więc odeszliśmy dalej, tak, aby jej nie przeszkadzać. Potem przyszedł Jordi i domagał się gry. Zaczął ryczeć, bo chciał grać, a Emilio mu nie pozwolił.
- Wtedy Scarlett zaczęła się wydzierać i szarpać Jordiego. Powiedziała, że zachowuje się karygodnie, bo marze się jak baba. Zaciągnęła go do domu i powiedziała, że jak nie umie się zachowywać, to w ogóle nie będzie się bawić. Jordi pobiegł do swojego pokoju i do tej pory z niego nie wyszedł.
- Co? Wszystko z nim w porządku? – pytam zdenerwowany.
- Tak, tak – odpowiada Monica. – Byłam u niego kilka razy. Początkowo płakał, jednak potem się uspokoił. Zrobiłam mu koktajl i włączyłam bajkę.
- A potem – kontynuuje Louis – niechcący za mocno kopnąłem piłkę i ona poleciała prosto na Scarlett. Upadł jej telefon i się popsuł, a w dodatku wylałem na jej kostium kawę. Była fioletowa ze złości, darła się, krzyczała. Mówiła, że powie ci o wszystkim i dostaniemy karę. Była wstrętna – zapłakał.
- Tato, dostaniemy karę? To naprawdę było niechcący.
- Spokojnie. Nie dostaniecie żadnej kary. Tylko musicie uważać na przyszłość. Scarlett ma nową pracę i musi się w niej wykazać. Jak następnym razem wam powie, że pracujcie to uszanujcie to i pobawcie się w domu, w swoich pokojach albo w salonie.
- A jak będzie ładna pogoda?
- Możecie grzecznie ją poprosić, aby przeniosła się do środka. Jesteśmy teraz wszyscy razem i musimy się szanować, nauczyć się współżyć.
- Nie lubię jej – mówi Louis.
- Ja też.
- I Jordi pewnie też jej nie lubi.
- Chłopcy, spokojnie. Porozmawiam z nią dzisiaj. A tak właściwie to gdzie jest Scarlett?
- Wyszła – odpowiada Monica. – Nie powiedziała ani słowa.
- Nie przejmujcie się – mówię do chłopców. – Idźcie się pobawić. Nic się nie stało.
Czekam aż Louis i Emilio opuszczą kuchnię, aż Monica znajdzie sobie zajęcie w ogrodzie, i dzwonię do Scarlett. Nie jestem zadowolony z jej zachowania. Jasne, chłopcy także mogli zachować się lepiej, ale to są dzieci. Potrzebują ruchu i zabawy. Powinna to zrozumieć. I nawet jak się zdenerwowała – czemu się nie dziwię – to mogła przyjąć to spokojniej. Tym bardziej, że teraz wspólnie pracujemy nad ułożeniem ich wzajemnych relacji.
Po dwóch sygnałach wreszcie odbiera. Jej głos brzmi miło i wyczuwam lekki uśmiech na jej ustach.
- Słucham, panie Ballack.
- Cześć. Gdzie jesteś? Wróciłem do domu, a ciebie nie ma.
- Musiałam coś załatwić.
- Co takiego?
- Musiałam kupić nowy telefon i oddać kostium do pralni – mówi poirytowana.
- To było niechcący.
- A więc już wiesz… Doniosły na mnie?
- Atmosfera w domu była koszmarna. Od razu zauważyłem, że coś nie gra. Co ci strzeliło do głowy, Scarlett?
- Zdenerwowałam się. Każdemu się zdarza. Miałam ważne zadanie do wykonania, a oni mi przeszkadzali. Zwracałam im uwagę, ale nie słuchali.
- Nie chcę, aby to tak wyglądało. Wróć do domu, porozmawiamy o tym na spokojnie.
- Będę za godzinę. Muszę jeszcze jechać na Wall Street zawieść dokumenty.
- Dobrze, czekam na ciebie. Pomyślałem, że wieczorem wyjdziemy gdzieś na miasto. Dawno nigdzie nie byliśmy. Teraz nie musimy się ukrywać, tak jak w Niemczech.
- Dobry pomysł. Nie mogę się doczekać. Pa!
- Czekam.
Ciężko jest pogodzić to wszystko. Chłopcy teraz pałają niechęcią do Scarlett, ona starała się przekonać do nich, ale wszystko legło w gruzach. Nie ułatwiają mi zadania.
- Monico, czy możesz zostać dzisiaj nieco dłużej? – pytam. – Chciałbym wieczorem wyjść ze Scarlett na kolację, a boję się zostawić dzieci same. Obiecuję, że wrócimy jak najszybciej.
- W porządku. Nigdzie mi się nie śpieszy.
- Oczywiście będzie to miało odzwierciedlenie w premii.
- Nie ma problemu.
- Dziękuję.
Postanawiam pójść do Jordiego.
- Cześć – mówię, wchodząc do środka. – Co robisz?
- Oglądam „Kubusia Puchatka”.
- Mogę się przyłączyć? – Jordi robi dla mnie miejsce. Kładę się na łóżku, a on obok mnie. Zagnieżdża się pod moim ramieniem. Po chwili bardzo mocno się do mnie przytula i szlochając mówi:
- Przepraszam, tato.
- Nic się nie stało, Jordi.
- Nie chciałem zdenerwować Scarlett.
- Wiem, synku. Nie denerwuj się, okay? Wszyscy w tej sytuacji zachowali się źle. Żałuję, że mnie nie było. Na pewno wyglądałoby to inaczej – mówię i całuję go w główkę. – Obiecaj, że nie będziesz się już smucić.
- Obiecuję. A obejrzymy później drugą część „Kubusia…”?
- Wiesz, dzisiaj idę ze Scarlett na kolację. Chcę z nią o tym jeszcze porozmawiać. Jutro obejrzymy, okay?
- Dobra.
Całuję go w czółko i opuszczam pokój. Idę do siebie, aby wszystko przemyśleć. Muszę ułożyć sobie w głowie plan naszej dzisiejszej rozmowy. Nie chcę, aby w domu zdarzały się takie sytuacje. Zwłaszcza pod moją nieobecność, bo wówczas dzieci są bezbronne, a w obliczu Scarlett zawsze będą „te gorsze”. Ona musi zrozumieć, że liczę się z moimi chłopakami i ich dobro jest dla mnie najważniejsze. Chciałbym, aby się polubili, bo w przeciwnym razie przyjdzie nam wieść straszny żywot, ale przecież równie dobrze może pojawić się między nimi nić porozumienia, przyjaźni. Byłoby naprawdę miło. Miałbym poczucie dobrze wykonanego zadania, a poza tym lepiej jest wracać do domu, w którym czeka kochająca się rodzinka.
Jak zwykle sprawy zaczęły się komplikować, ale mam nadzieję, że to chwilowe.
Kiedy słyszę jak pod dom podjeżdża taksówka postanawiam zejść na dół i przywitać się ze Scarlett. Jak zwykle wyglądała oszałamiająco. Zastanawiam się jak ona to robi. Daje mi buziaka i pokazuje nowy telefon, który kupiła.
- Ładny, ładny… Napijemy się herbaty przed wyjściem?
- Chętnie.
Siadamy przy kuchennym stole. Z kubkami ciepłego naparu w dłoniach przystępujemy do rozmowy na tematy codziennie: praca, treningi, plany na nadchodzące dni… Nie chcę od razu zaczynać z grubej rury. Ten temat chcę poruszyć później, w miejscu publicznym, aby uniknąć ewentualnych awantur. Jednak Scarlett ma inne podejście do tej sprawy.
- Co ci powiedzieli? – pyta.
- A czy to ważne?
- Owszem, bo usłyszałeś ich wersję wydarzeń i zakładasz, że nie kłamią.
- To dzieci.
- No i co z tego? Tym bardziej nie powinieneś im ufać.
- Znam ich od urodzenia. Wiem jacy są.
- Wydaje mi się, że nie wiesz wszystkiego – mówi, upijając łyk herbaty. Spoglądam na nią pytająco i proszę o kontynuowanie tej myśli. – Są złośliwi. Robią wszystko, aby wyprowadzić mnie z równowagi, zdenerwować, a potem donosić jaka to zła ja nie jestem. – Wywraca oczyma.
- Na pewno tak nie jest. Louis, Emilio i Jordi nigdy by się tak nie zachowali. Chcieli pograć w piłkę i niechcący uderzyli w ciebie. Przecież nie zrobili tego celowo.
- A skąd wiesz? Widziałeś to? Nie! Dlaczego wierzysz im, a nie mnie?
- Scarlett…
- No tak, bo to moja wina! Bo to ja grałam w piłkę, bo to ja darłam się na cały ogród… Wiesz, Michael? Myślałam, że jesteś inny. Ale jak każdy ojciec jesteś zaślepiony swoimi dzieciakami i złego słowa nie dasz na nie powiedzieć. A ja mam rację i wiem, co mówię. Oni mnie nienawidzą i nie chcą mnie tutaj.
- To dzieci…
- Są podstępne i złośliwe. Wredne małe bachorki, które tylko szukają co by tu zmajstrować, aby wywalić mnie z tego domu. Michael – mówi przyciszonym głosem i robi maślane oczka. – Ja bardzo chciałabym ich polubić, ale nie da się tego zrobić w kilka dni. Oni nie widzą we mnie autorytetu, nie wiedzą kim naprawdę dla ciebie jestem, dlatego traktują mnie w ten sposób. Uważają mnie za zagrożenie dla Simone. Wyjaśnij im, że ich matka to już przeszłość. Teraz ja jestem panią domu.
- To nie jest takie łatwe. Wciąż jest za wcześnie.
- A kiedy będzie ten właściwy moment? Jak przyłapią nas na seksie?! Ja chcę dla nich dobrze, ale nie zdziałam wiele, kiedy oni nie będą słuchać moich poleceń.
- Porozmawiam z nimi.
- Kiedy?
- Niedługo.
- Znów to samo! Mam tego dosyć. Od początku wiedziałam, że te dzieci będą stały nam na drodze do szczęścia – krzyczy, wymachując rękoma. – Ich przyjazd tu zniszczył wszystkie plany, które miałam względem ciebie. Bo zupełnie inny jesteś ze mną, a inny z nimi! Nie wytrzymam życia na dwa fronty, Michael!
- A co mam zrobić? To są moi synowie i są dla mnie najważniejsi. – Nie wytrzymuję i także podnoszę głos. Nie lubię tego robić, ale czasami mam wrażenie, że do Scarlett nic nie dociera po dobroci. – Jestem teraz za nich odpowiedzialny, mają tylko mnie. Będę dbać o nich najlepiej jak potrafię. I jeśli mi powiedzą, że jesteś względem nich zła, niesprawiedliwa i złośliwa, to bardzo poważnie rozważę nasz związek.
- Naprawdę? – prycha. – Świetnie, więc może od razu to zakończmy, co? Zdaje się, że niepotrzebnie za tobą przyjeżdżałam. Mogłam już dawno ułożyć sobie życie z kimś innym. Byłabym teraz w innym miejscu. Nie musiałabym użerać się z trójką złośliwych dzieciaków i tobą do kompletu.
- Zdaje się, że tak byłoby lepiej – rzucam, jednak od razu żałuję swoich słów. Przecież ja tak nie myślę. Słowa wypowiedziane w gniewie, w złości, nie mają nic wspólnego z rzeczywistością. Chcę cofnąć czas, jednak nie mogę. I nie mogę naprawić swoich błędów, bo Scarlett wychodzi z domu, trzaskając drzwiami.
Zrezygnowany opadam na krzesło i chowam twarz w dłonie. Karcę siebie w myślach. Nienawidzę swojego długiego jęzora. Zawsze mówię coś, czego potem żałuję.
Po chwili słyszę jak Scarlett wraca. Staje przede mną i mówi:
- Dobra, poniosło mnie. Przesadziłam i przepraszam.
- Ja też przepraszam. – Wstaję i przytulam się do niej mocno.
- Nie powinniśmy się kłócić przez twoje dzieci. One miały nas scalić, pamiętasz?
- Tak, ale nie wiem co robić, aby tak się stało.
- Porozmawiajmy z nimi. Najlepiej jutro.
- Myślisz, że to dobry pomysł?
- Najlepszy jaki teraz przychodzi mi do głowy. Kochamy się, Michael. Chcemy być rodziną, więc zachowujmy się jak rodzina. W niej rozmową rozwiązuje się wszelkie problemy, prawda?
- Tak.
- Sam widzisz.
- Dobrze, w takim razie jutro z nimi pogadamy.
- Świetnie – mówi i całuje mnie. – Przeszła mi ochota na wyjście. Zostańmy w domu.
- Naprawdę? Poprosiłem Monicę, aby została z chłopcami.
- Odeślij ją. Urządźmy sobie seans filmowy. Z chłopakami. Zrobimy popcorn i lemoniadę. Włączymy jakiś film animowany dla dzieci. Nie przepadam za takimi ekranizacjami, ale czegoż to się nie robi, aby zadowolić synów swojego faceta – mówi i znów mnie całuje. – Fajny pomysł?
- Genialny! Ty jesteś genialna.
- Zdarza mi się – odpowiada z uśmiechem.

__________
Jeszcze dwa rozdziały i koniec. Macie przeczucia jak to się zakończy? :) 

Krótka notka także TUTAJ.

8 kwietnia 2013

Rozdział siedemnasty


Miesiąc później jestem już w Stanach Zjednoczonych. Bardzo dużo się zmieniło przez te ostatnie tygodnie…
Zbliżyłem się do synów, którym spodobał się wyjazd do innego kraju. Podchodzą do tego z dużym entuzjazmem i zaangażowaniem. Cieszą się na nowych kolegów, nowy dom i swoje nowe pokoje, które sami sobie urządzą. Podziwiam ich odwagę. Ja wciąż mam wiele wątpliwości, ale przyznam, że kiedy widzę ich uśmiechnięte twarze – wszystko wydaje się łatwiejsze. Cierpią z powodu braku matki, często o niej wspominają: „mamie spodobałaby się ta lampa”, kupmy pączki z lukrem, mama je bardzo lubiła”, „tato, najpierw kładzie się szynkę, a później ser, mama tak robiła!”. Uczę się wszystkiego na nowo, bo do tej pory miałem spore wsparcie przy wychowywaniu dzieci. Teraz wszystko zaczyna się od początku.
Rozwód z Simone odbył się w pokojowych stosunkach. Postanowiliśmy, że pieniądze z naszego wspólnego konta przelejemy na fundusz dla dzieci, aby w przyszłości miały coś na start. Dom postanowiliśmy wynająć, bo przecież nie wyjechałem do Stanów na zawsze. Kiedyś wrócę do Niemiec i chcę mieć tam jakiś azyl. W Nowym Jorku zabawię góra dwa lata, więc nie tak długo. Warto myśleć o przyszłości – zwłaszcza w mojej sytuacji, kiedy wszystko jest niepewne.
Simone przekazała mi opiekę nad synami, a sama pojechała w podróż z Gustavem. Przyznam, że ciężko było mi to zrozumieć, bo wydawało mi się, że miłość matczyna i instynkt macierzyński to naturalne kobiece odruchy. Widocznie Simone nie jest tak dobrą matką jak początkowo myślałem. Jednak powoli zdaję sobie sprawę, że wychowywanie dzieci to bardzo trudna sprawa i można się zmęczyć. Skoro ma to jej w jakiś sposób pomóc – niech tak będzie. Najważniejsze, że dzieci są ze mną i uszczęśliwiają mnie każdego kolejnego dnia.
Jeśli zaś chodzi o Scarlett to sytuacja jest nieco bardziej skomplikowana. Póki co nie przyjechała do Nowego Jorku. Załatwia osobiste sprawy w Leverkusen, a poza tym ustaliliśmy, że dojedzie do nas, kiedy wraz z synami urządzę się w nowym domu. Muszę przyznać, że Scarlett ma dobry gust i rzetelnie przyłożyła się do zadania, które jej zleciłem. Kupiła przepiękny dom, w którym każdy ma kąt dla siebie. Jest dużo przestrzeni, światła i ogród, który razem z chłopakami od razu postanowiliśmy wypróbować. Ustawiliśmy bramki, rozsypaliśmy piłki i zaczęliśmy grać.
Wszystkie sprawy organizacyjne dotyczące naszego życia załatwiam szybko i sprawie. Chłopcy mają domowego nauczyciela, zatrudniam pomoc domową, ogrodnika… Nie muszę się już o nic martwić. Pozostaje poznanie nowego klubu, jego struktury, trenera i nowych kolegów z drużyny.
Transfery i przeprowadzki to normalna część życia każdego sportowca, jednak czuję ścisk w żołądku, kiedy myślę o tym co mnie czeka. Mam wiele obaw. Jestem już starszym i doświadczonym zawodnikiem, mam trudny charakter i na pewno szybko się o tym przekonają. Mam problemy z podporządkowaniem się, ale wiem, że muszę to zrobić, bo dobre pierwsze wrażenie jest ważne. Od początku buduję swoją renomę, swój status, więc nie mogę na wstępie rozstawiać ich po kątach. Postanawiam, że będę się zachowywać normalnie, z pokorą, ale z pewnością siebie.
Wchodzę na stadion, do skrzydła biurowego. Od razu witają mnie działacze, w tym prezes Marc De Grandpre oraz trener Hans Backe. Są mili i uprzejmi, zapraszają mnie do biura. Siadamy, pijemy kawę, rozmawiamy. Panowie opowiadają mi o klubie, sposobie pracy, zawodnikach. Charakteryzują dla mnie ligę, inne drużyny oraz przedstawiają jakie cele stawia sobie mój nowy klub Red Bulls New York.
Muszę przyznać, że całkiem nieźle to wygląda.
- Gotowy na oficjalną prezentację? – pyta prezes. – Nie denerwuj się, Michael. Nie ma powodu.
- Nie mogę się doczekać – mówię z ekscytacją. Prawdą jest, że chciałbym już wrócić do gry. Mam za sobą rehabilitację, jeszcze w Niemczech brałem udział w kilku treningach. Czuję się dobrze i zdrowo, jednak wciąż mam obawy odnośnie mojego kolana. Muszę jeszcze trochę popracować, aby odzyskać całkowity komfort gry.
Prezes zabiera mnie do specjalnego pomieszczenia, gdzie czeka na mnie fryzjerka oraz stylistka, dzięki której prezentuję się nienagannie przed dziennikarzami. Później wychodzimy przed prasę i kamery, siadamy za stołem, odpowiadamy na gradobicie pytań. Robimy sobie kilka fotek, uśmiechamy się, cieszymy i po około trzydziestu minutach kończymy tą szopkę.
Zadowolony z siebie wracam do domu.
- I jak było? Jak było? – wypytują chłopcy.
- W porządku. Zabiorę was na stadion jutro albo pojutrze. Sami się przekonacie.
- Masz nową koszulkę?
- Mam – odpowiadam i wyciągam z torby biało-czerwony trykot. Louis od razu za niego chwyta i zakłada na siebie. – Super!
- Mogę ją wziąć?
- Możesz.
- Ej, a ja?! Tato, powiedz mu coś! – awanturuje się Emilio.
- Spokojnie. Niebawem będą w sprzedaży, to kupię wam wszystkim. A co wy robiliście cały dzień?
- Graliśmy w piłkę w ogrodzie – odpowiada najstarszy. – Obroniłem trzy karne!
- Wow! Świetnie!
- A mi nie pozwolili grać – rzecze nadąsany Jordi. – Tato, oni ciągle mówią, że jestem za mały. A przecież urosłem już prawie dwa centymetry!
- Dlaczego tacy jesteście? Louis, jesteście starsi, ale musicie się bawić z Jordim.
- Ale on jest dzieciuchem! O wszystko się czepia; że za mocno kopiemy, że za wysoko, za szybko…
- Jak pogracie z nim przez pół godziny, to nic wam się nie stanie. Jemu się szybko znudzi.
- No dobra…
- Dzięki, tato – mówi z uśmiechem najmłodszy. – A pani Monica – dodaje, mając na myśli naszą gospodynię – zabrała nas dzisiaj do parku. Wiesz jaki on jest duży?! Powiedziała, że cały dzień byśmy musieli po nim chodzić, aby wszystko obejrzeć! Pokazała nam plac zabaw i cukiernię, gdzie są pyszne lody. Pójdziemy tam?
- Oczywiście.
- Louis, powiedz tacie kto tu był.
- Ta pani, która była kiedyś u nas w domu. Taka wysoka blondynka.
- Scarlett?
- Chyba tak. Ale pani Monica jej nie wpuściła, bo powiedziała, że jej nie zna.
- Naprawdę? Cholera! – mówię i opróżniam kieszenie w poszukiwaniu telefonu. Jestem zaskoczony tak nagłym przyjazdem Scarlett. Nie tak się umawialiśmy. Zastanawiam się, czy coś się stało. Może ma kłopoty, a może znów odezwały się do niej te typy spod ciemnej gwiazdy. Jestem przerażony.
Wybieram numer, słyszę sygnał. Pierwszy, drugi, piąty… Dzwonię jeszcze raz i znów nic. Martwię się o nią. Przyjechała niezapowiedziana, nawet słówkiem nie pisnęła. Nie odbiera telefonu. Jest sama w obcym kraju, nikogo tu nie zna, nie wie gdzie pójść. Może się zgubiła i teraz nie wie, co zrobić. Rozładował się jej telefon, a może ją okradli! Nie od dziś wiadomo, że Nowy Jork to niebezpieczne miasto. Matko Święta! Mam złe przeczucie.
- Mówiła coś jeszcze? – dopytuję synów.
- Chyba nie… Mówiła, że cię zna, ale pani Monica była nieugięta. Nie uprzedzałeś, że spodziewasz się gości.
- Nie wiedziałem, że przyjedzie. Nic sobie nie przypominacie? Może podała jakiś adres albo telefon… Cokolwiek.
- Hm…
- Powiedziała, że przyjdzie wieczorem! – mówi Jordi. – Pamiętam, że tak powiedziała.
- Naprawdę?
- Tak. Powiedziała to i uśmiechnęła się do mnie. Zostawiła walizki. Są tu. – Jordi podbiega do niewielkiego wgłębienia w ścianie, które improwizuje szafę na płaszcze. Wewnątrz są dwie różowe walizki pełne ubrań. – Pani Monica nie chciała się na to zgodzić, ale powiedziałem jej, że pani Scarlett jest twoją znajomą.
- Całe szczęście. Mądry z ciebie chłopczyk – mówię i daję mu buziaka w główkę. – Mam nadzieję, że nic jej się nie stało. Spróbuję jeszcze raz zadzwonić.
- Tato, a pogramy w piłkę? – pyta Louis, stając przede mną z okrągłym przedmiotem pod pachą.
- Nie teraz. Jestem zajęty.
Odwraca się na pięcie i z naburmuszoną miną wychodzi do ogrodu.
Staram się zachowywać normalnie przez kolejne godziny, jednak wciąż bardzo się denerwuję. Martwię się o nią, bo jest kompletnie sama w tym wielkim mieście. Nie rozumiem, dlaczego ma wyłączony telefon. Pewnie się rozładował lub coś w tym stylu. Zawsze tak jest. Złośliwość rzeczy martwych.
Zaczyna padać deszcz. Z kubkiem gorącego kakao oraz kocem narzuconym na ramiona stoję w oknie i wypatruję Scarlett. W myślach niczym mantrę powtarzam pytanie: gdzie jesteś? gdzie jesteś, Scarlett? Robi się coraz ciemniej i coraz zimnej. Nie podoba mi się. Jej telefon wciąż nie odpowiada, nie wiadomo co się z nią dzieje. Rozważam zgłoszenie tego na policję, ale czekam aż dzieci zasną, bo nie chcę wprowadzać nerwowości w ich sen.
Nagle widzę jak zza zakrętu wyjeżdża żółta taksówka. Samochód zatrzymuje się pod moim domem i wychodzi z niego Scarlett. Ma na sobie wysokie szpilki, krótką spódnicę i czarny żakiet. Kamień spada mi z serca! Z ulgą wybiegam z domu i narzucam na jej ramiona koc. Płacę taksówkarzowi i szybkim krokiem zabieram dziewczynę do środka.
- Co się z tobą działo? Wiesz jak się martwiłem – warczę. – Nie rób tak więcej!
- Byłam tutaj, ale ta kobieta nie chciała mnie wpuścić.
- Nie mówiłaś, że przyjeżdżasz.
- Chciałam zrobić ci niespodziankę. Chciałam cię przywitać w kusej bieliźnie, romantycznymi świecami, winem i truskawkami z bitą śmietaną. A ona mi wszystko popsuła, mimo iż twój najmłodszy syn mówił jej, że mnie zna. Kogo ty zatrudniłeś, Michael?! To jakaś prostaczka! 
- Uprzedziłbym ją, jakbym wiedział.
- Wówczas nie byłoby niespodzianki.
Patrzę na nią i nie wierzę, że zrobiła to tylko dlatego, aby mnie zaskoczyć. Uśmiecham się i składam namiętny pocałunek na jej ustach.
- Naprawdę chciałaś zrobić dla mnie taką niespodziankę?
- Yhym – mruczy, przegryzając wargę.
- Co prawda nie mam świec ani truskawek, ale mam wino i wygodne łóżko…
- Brzmi interesująco…
- A bielizna nie będzie ci potrzeba – mówię i chwytając ją za pośladki podrzucam do góry. Scarlett opala nogami mój pas. Całujemy się namiętnie i bardzo zachłannie. Nie widzieliśmy się przez pięć tygodni, stęskniliśmy się za swoim dotykiem, zapachem…
Wolnym krokiem pokonuję schody, aby dostać się do sypialni, w której się zamykamy na całą noc. Cieszymy się sobą i miło spędzamy czas aż do białego rana.

Budzę się rano i jestem nieziemsko szczęśliwy. Zastanawiam się czy wydarzenia dnia wczorajszego to prawda. Bo niemożliwe, że trafiła mi się taka cudowna dziewczyna jak Scarlett. Jest boska, nie tylko w nocy, ale także za dnia, kiedy obdarza wszystkich uśmiechem, kiedy pewnym krokiem przemierza ulice kompletnie obcego miasta, kiedy rano otwiera oczy i swoim seksownym głosem, z rozbrajającym uśmiechem, wita mnie słowami:
- Dzień dobry, panie Ballack.
- Jestem szczęściarzem – odpowiadam, patrząc jej w oczy.
Scarlett nachyla się nade mną i daje mi pierwszego całusa tego dnia.
- Powinniśmy się ubrać.
- Dlaczego? Przecież jest tak miło – mówi i wplata palce w moje włosy. Znów ma na mnie ochotę, jednak nie możemy sobie pozwolić na powtórkę z rozrywki.
- Jest ósma. Zaraz moje dzieci tu wparują – wypalam, pomiędzy kolejnymi pocałunkami.
Scarlett osuwa się na plecy i z niedowierzaniem opuszcza nasze gorące jeszcze łoże. Idzie do łazienki, w której się ubiera, poczym wychodzi z sypialni, mówiąc:
- Spotkamy się przy śniadaniu.
Zapewne poszła do wolnej sypialni, która teoretycznie będzie jej. Jest za wcześnie, aby zdradzać chłopcom prawdę. Za kilka tygodni powiem im, że Scarlett nie jest mi obojętna. Ale póki co musi zostać ciocią, która zamieszka z nami, bo znalazła nieopodal pracę. Co akurat rzeczywiście jest prawdą, bo gdy Scarlett myśli, Scarlett działa, i jeszcze przed wylotem z Niemiec załatwiła sobie przez Internet staż w pobliskim biurze reklamowym.
Już mam wychodzić z łóżka, kiedy drzwi się uchylają i wbiegają Jordi oraz Emilio. Zanosząc się śmiechem wskakują na mnie i całą trójką gilgoczemy się, żartujemy… Po kilku minutach odsyłam ich do łazienek i oznajmiam, że śniadanie będzie za piętnaście minut.
Jestem zdenerwowany, bo nie wiem jak zareagują na Scarlett. To miła dziewczyna, ale jest uprzedzona do dzieci. Chciałbym to zmienić, bo marzę o powiększeniu rodziny. Jestem przekonany, że byłaby świetną matką, ale jeszcze daleka droga przed nami. To nie ten etap znajomości.
- Przestańcie bawić się jedzeniem – mówię. Jesteśmy już w kuchni. Chłopcy siedzą przy stole, a ja dokładam na talerz dodatkową porcję naleśników. Wypatruję Scarlett, której wciąż nie ma. Mam nadzieję, że nie obraziła się na mnie. Nic złego nie zrobiłem, takie mamy zwyczaje rodzinne, mam dzieci – nie zmienię tego. Nie powinienem czuć się winny, ale z jakiegoś powodu tak właśnie jest.
Przysiadam się do stołu. Straciłem cierpliwość, dlatego postanawiam sam z nimi porozmawiać.
- Słuchajcie chłopaki, czas na męską pogawędkę – mówię. – Wczoraj, kiedy już spaliście, przyszła do nas Scarlett. To ta pani, której nie wpuściła Monica. Została u nas na noc, zajęła gościnną sypialnię. Chcę, abyście wiedzieli, że Scarlett będzie z nami mieszkać Jest moją dobrą znajomą, jest jak przyjaciółka, dlatego zaproponowałem jej pomoc. Mam nadzieję, że nie będzie wam to przeszkadzać. Dom jest duży, starczy miejsca dla wszystkich.
- Jest miła? – zapytał Jordi.
- Bardzo.
- A umie robić naleśniki?
- Chyba…
- Mam nadzieję, że tak. Sorry, tato, ale te twoje są niejadalne – mówi i wypluwa na talerz zawartość ust.
- Co ty mówisz? – Biorę kęs placka, którego właśnie usmażyłem, jednak zachowuję się tak samo jak Jordi. – Nie jedźcie tego – mówię i zabieram im talerze sprzed twarzy. Zaraz potem ustawiam miski, podaję płatki i mleko. Nie umiem nawet usmażyć naleśników…
- Dzień dobry. – Nagle do kuchni wchodzi Scarlett w białych, długich spodniach i zwiewnej koszulce w kwiatki. Zebrane z tyłu włosy odsłaniają jej kości policzkowe i promienny uśmiech.
- Dzień dobry – odpowiadamy chórem. – Już im o wszystkim powiedziałem.
- Naprawdę?
- Tak – mówi Jordi i podskakuje z miejsca. Podchodzi do Scarlett i mocno ściska ją w pasie. Jest zaskoczona i zdezorientowana, jednak sili się na miły uśmiech. Stara się odwzajemnić gest, jednak wychodzi jej to równie koślawo jak mnie, kiedy chciałem okazać czułość byłej żonie. – Cieszę się, że zostaniesz z nami.
- Ja też, mały. Ja też…

26 marca 2013

Rozdział szesnasty


Ten dzień zaczął się tragicznie, a jego tragiczność wciąż mnie nawiedza. Potworny kac po całonocnej libacji, bóle w całym ciele, mętlik w głowie – nie ma temu końca! Rozmowa z Simone, rozwód, dzieci… Przyszedł czas na Scarlett.
Stoję z walizkami u progu jej drzwi i próbuję się dodzwonić. Słyszę w środku grający telewizor, szmery i ogólne poruszenie, jednak nikt mi nie otwiera. Zaczynam się martwić, że coś jej się stało. Może upadła pod prysznicem i jest nieprzytomna. Może przewróciła się na mokrej podłodze w kuchni i uderzyła się głową o kant stołu… W domu zdarza się najwięcej wypadków, dlatego chcę jak najszybciej wejść do środka i sprawdzić, czy wszystko z nią w porządku. Żałuję, że nie wziąłem zapasowych kluczy, kiedy była ku temu sposobność.
Pukam i pukam, aż wreszcie staje przede mną z anielskim uśmiechem.
- Co ty wyrabiasz? – warczę. – Walę do drzwi, a ty nic. Przestraszyłaś mnie.
- Przepraszam – mówi ze skruszoną miną i wpuszcza mnie do środka. – Byłam na balkonie i nie słyszałam.
- Palisz? – pytam, kiedy na stole zauważam paczkę papierosów. Dochodzi do mnie szum wody spod prysznica i zaczynam nabierać podejrzeń. Spoglądam pytająco na Scarlett, która od niechcenia nasypuje kawy do mojego ulubionego kubka. – Kto tam jest?
- Kochanek.
- Co? – Mam wrażenie, że zaraz dostanę szału! Najpierw Simone, a teraz ona oznajmia, że mnie zdradza?! To jakiś żart, tak? – myślę i rozglądam się wokoło w poszukiwaniu ukrytych kamer.
- Żartowałam – mówi z uśmiechem. – O co pan mnie posądza, panie Ballack. To Christian. I to też jego – dodaje, sięgając po papierosy, które natychmiast odkłada na półkę.
Kamień spada mi z serca na myśl o jej bracie. Przysięgam, że jeśli byłoby to prawdą, to skończyłbym ze swoim marnym żywotem. Za dużo jak dla mnie…
- Co ci tu sprowadza o tak wczesnej porze? Myślałam, że masz rehabilitację.
- Odwołałem. Nawet nie masz pojęcia co się dzieje – mówię i siadam na kanapie. Scarlett podaje mi kubek z kawą i zajmuje miejsce obok.
- Opowiadaj.
- Rozwodzę się.
- Co?
- To cholernie długa historia. Nie chce mi się o tym gadać. Fakty są takie, że Simone niebawem przestanie być moją żoną, a ja wyjeżdżam do Stanów.
- Twoje życie jest szalone – śmieje się. – Wszystko zmienia się jak w kalejdoskopie!
- Wiem i przeraża mnie to. Wolę ustatkowany tryb życia.
- Nie martw się. Jestem pewna, że te zmiany wyjdą ci na dobre. Simone wreszcie przestanie się czepiać. Będziesz wolny – mówi i daje mi całusa. – I cieszę się, że zdecydowałeś się na wyjazd. Zaczniesz wszystko od nowa, w nowym miejscu, z nowymi ludźmi… Ze mną – dodaje i uśmiecha się najpiękniej jak to tylko ona potrafi.
Odwzajemniam serdeczność, ale trudno mi myśleć pozytywnie po tym wszystkim. Niby się cieszę, bo nie ma sensu tkwić w czymś bez przyszłości. Nasze małżeństwo już dawno przestało być typowym związkiem. Jednak nie mogę pogodzić się z tym, że Simone ciągle przede mną grała. Przez ostatnie tygodnie udawała miłość i bardzo mnie to boli. Nie sądziłem, że jest do tego zdolna.
- Cześć! – Do salonu wchodzi Christian z białym ręcznikiem owiniętym wokół bioder. Uśmiecha się i podaje mi rękę. Witamy się i wymieniamy serdeczności, ale wolałbym być teraz ze Scarlett sam. – Jak leci?
- Jakoś marnie – odpowiadam z zadziwiającą szczerością. Nie lubię dzielić się problemami z obcymi. Chociaż Christian za pewno za jakiś czas stanie się moją rodziną. Myślę o jego siostrze bardzo poważnie, dlatego zależy mi, aby nasze relacje były przynajmniej dobre.
- Widzę jakieś sercowe problemy… Nie przejmuj się, Michael. Kobiety już takie są. Bez urazy – dodaje, spoglądając na siostrę i puszczając jej oczko. Blondynka wystawia mu język i wygania do łazienki, aby się nie przeziębił.
- Mamy wolną rękę – cieszy się dziewczyna. – Kiedy wyjeżdżamy?
- Póki co jadę z dzieciakami na trzy tygodnie do Polski. Obiecałem im Euro.
- Naprawdę? Kurczę, będę strasznie za tobą tęsknić.
- Ja za tobą też. Mam nadzieję, że szybko zleci. Dzięki temu będę mógł zapomnieć o kłopotach. Zrelaksuję się i wrócę do ciebie z nową energią.
- Mam nadzieję – mówi i znów mnie całuje. – Mam coś przygotować do wyjazdu? Coś załatwić?
- Wiesz co… Reza zajmuje się wszystkimi moimi sprawami, ale w zasadzie ty też to możesz zrobić. W końcu wyjeżdżamy razem, prawda? – pytam z nadzieją. Mam nadzieję, że się nie rozmyśliła i nadal chce ze mną jechać, mimo iż jeszcze nie zna drobnego szczegółu.
Scarlett z uśmiechem kiwa głową.
- Okay, to masz – mówię i podaję jej wizytówkę mojego agenta. – Zadzwoń do niego i niech ci poda nazwy dzielnic mieszkalnych w Nowym Jorku. Poszperaj w Internecie, pooglądaj domy i wybierz najlepszy. Niech będzie duży i przestronny, z ogrodem i basenem. Najlepiej w jakieś ładnej, zielonej i przede wszystkim bezpiecznej dzielnicy.
- Chcesz mieć dom? One są już niemodne. Nie lepiej kupić jakiś apartament w centrum? Mielibyśmy przepiękny widok na całe miasto! Zawsze marzyłam o szklanej ścianie przez którą byłoby wszystko widać! Mogłabym przechadzać nago po naszym mieszkanku, kochać się z tobą w świetle księżyca i nikt by nas nie podejrzał. Michael, to fantastyczny pomył! – mówi i klaszcze w dłonie. – Proszę, kupmy apartament!
- Nie zapędzaj się.
- Nie podoba ci się?
- Bardzo mi się podoba – odpowiadam i całuję ją w czubek nosa. – Ale moje dzieci jadą z nami.
- Proszę?!
- Simone wyjeżdża, jej matka też. Sama się zrzekła opieki, rozumiesz? Sądziłem, że przyjdzie mi walczyć o synów, a tymczasem oni jadą ze mną. Super, nie? Już wszystko sobie wymyśliłem! Będziemy razem chodzić na mecze koszykówki, spacerować po Central Parku, urządzać sobie wycieczki i spędzać wieczory w klimatycznych restauracjach. Nikt mnie tam nie zna, więc będę mógł robić wszystko to, na co tutaj nie mam czasu lub sposobności. Będą mi towarzyszyć synowie oraz moja ukochana kobietka – mówię i znów ją całuję. – Chyba lepiej się to skończyć nie mogło.
- Świetnie…
- Masz. – Wręczam jej kartę kredytową i wszelkie upoważnienia. – Znajdź dom i kup go dla nas. Pamiętaj, że chłopcy potrzebuję osobnych pokoi. Przydałoby się jeszcze miejsce na małą siłownię dla mnie. A dla siebie możesz wybrać pokój na garderobę.
- Michael, naprawdę chcesz zabrać dzieci? Mieliśmy tam rozpocząć nowy etap naszego życia. Sądziłam, że będziemy tylko we dwójkę.
- Kochanie, ja wiem, że nie przepadasz na dziećmi, ale moi synowi są naprawdę mądrzy i spokojni. Zobaczysz, że szybko złapiesz z nimi wspólny język. Będzie fajnie.
- Nie jestem przekonana…
- A ja przeciwnie. Jesteś cudowna, oni też. Zrobię wszystko, abyśmy stworzyli wspaniałą rodzinę.
Widzę, że Scarlett nie jest zachwycona tym pomysłem. Jak można aż tak bardzo nie lubić dzieci? Zrozumiałbym, gdyby moi synowie byli maluchami, których trzeba karmić i zmieniać im pieluchy. Nikt nie lubi się bawić tymi „śmierdzącymi” sprawami, zresztą nawet bym jej do tego nie zmuszał. Ale Louis, Emilio i Jordi to prawie dorośli mężczyźni i sami potrafią się sobą zająć. Od małego razem z Simone uczyliśmy ich kultury, odpowiedzialności, samodzielności… Poradzą sobie, kiedy ja będę na treningach. Scarlett musiałaby tylko im pokazać co i jak i przypilnować, aby nie robili nic głupiego. Odpowiedzialność odpowiedzialnością, ale mimo wszystko to wciąż dzieci.

Po dwóch ciężkich dniach, które spędziłem w towarzystwie nadąsanej Scarlett i jej brata, wreszcie jestem w Gdańsku. Spełniam marzenie swojego syna i jest to najlepsze uczucie jakie do tej pory miałem przyjemność poczuć. Nic nie może równać się z widokiem rosnącej w nim ekscytacji, podniecenia, szczęścia i tremy. Przez całą podróż opowiadał nam jaki to Iker Casillas jest wspaniały. A dziś jego marzenie się ziści i stanie z Królewskim bramkarzem oko w oko.
Umówiliśmy się w ośrodku, w którym mieszkają Hiszpanie. Czekamy na niego w hotelowej restauracji. Ja popijam kawę i gawędzę z Jordim, Emilio i Louis kręcą się ze zdenerwowania i siedzą cicho jak myszy pod miotłą. Co jakiś czas przechodzi obok nas osoba ze sztabu bądź inni piłkarze, którzy witają się ze mną uśmiechem, a czasem podaniem ręki. Miło z ich strony.
Kiedy dostrzegam Ikera wstaję z miejsca i wychodzę mu naprzeciw. Jest niższy niż przypuszczałem, ale bardzo miły, co widać już po pierwszych sekundach spotkania.
- Wielkie dzięki – mówię łamanym hiszpańskim. – Dla mojego syna to wiele znaczy.
- Drobiazg.
Iker się przysiada, rozmawiamy, żartujemy, a moi dwaj starsi synowie nie odwracają od niego wzroku. Po kilku minutach się przyzwyczajają i zaczynają normalną pogawędkę. Iker jest życzliwy i bardzo serdeczny, bez mrugnięcia okiem podpisuje wszystko, co chłopcy mu podsuwają pod nos: notesy, zdjęcia, plakaty dla kolegów, koszulki, rękawice… Potem robią sobie szybkie zdjęcia, bo Ikera czas zaczyna gonić, a na koniec bramkarz wręcza moim chłopakom swoje oryginalne rękawice i koszulkę reprezentacji Hiszpanii. Żegna się przyjaznymi uściskami i wychodzi z szerokim uśmiechem.
Przez kolejne dni nie słyszę o niczym innym. Zdaje się, że sam wydałem na siebie wyrok tym spotkaniem. Chyba nie jestem już numerem jeden. Żartuję z nimi i udaję nadąsanie, jednak szybko przekonuję się, że Casillas jest najlepszym bramkarzem, a ja jestem najlepszym piłkarzem – wymyślą wszystko byle tylko nie zakręcić sobie kurka dającego pieniądze. Nie mam im tego za złe, oczywiście wiem, że to tylko żarty.
Po dwóch dniach zwiedzania nadmorskiego kurortu, wybieramy się do hotelu, w którym zameldowani są nasi rodacy. Tam atmosfera jest już zupełnie inna. Mimo iż nie rozstawałem się z reprezentacją Niemiec w przyjaznej atmosferze, dziś już nikt o tym nie pamięta. Chłopaki i trener witają się ze mną miło i życzą dobrej zabawy; zarówno podczas Euro jak i w Nowym Jorku.
Nazajutrz wsiadamy w samolot i lecimy na Ukrainę, aby obejrzeć Niemców w akcji. Z rozrzewnieniem spoglądam na płytę boiska, po której biegają coraz to młodsi chłopcy. Jednak trener ma pomysł na tą drużynę – i to nie byle jaki pomysł. Grają z werwą, polotem, kombinacyjnie, ale wciąż twardo. Na pierwszy rzut oka widać, że reprezentacja poprawiła się pod względem technicznym. Grają o wiele lepiej niż, kiedy ja byłem kapitanem tego teamu.
Przyglądam się młodemu Khedirze, który zajął moje miejsce na środku pomocy. Trafił mi się godny zastępca. Świadczą o tym jego umiejętności, pewność siebie, no i transfer do jednego z najlepszych klubów. Jasne, że wolałbym być na jego miejscu, ale dociera już do mnie fakt, że jestem za stary. Nie pasuję już do tego zespołu, chociaż jak spoglądam na Klose to kłuje mnie w sercu.
Później mogą uwagę przyciąga młody Thomas Muller, który dumnie nosi na plecach moją szczęśliwą trzynastkę. Zawsze uważałem, że to dobra liczba. Nie była pechowa – wręcz przeciwnie. Wszystko co dobre w życiu zawsze przynosiła mi trzynastka. Ten numer do końca życia będzie wyryty w moim sercu.
Na końcu spoglądam na Philippa Lahma, z którym swego czasu darłem koty o opaskę kapitańską. Sądziłem, że wrócę do reprezentacji, jednak tak się nie stało. Może to i dobrze. Philipp zawsze był dobrym chłopakiem, ma charyzmę i doświadczenie, więc nie dziwię się, że sprawuje tą funkcję.
Przyznam, że wspaniale spędzam czas w towarzystwie synów. Niestety zabrakło mojego najlepszego przyjaciela, któremu w ostatniej chwili wypadły jakieś problemy w firmie, ale i tak jest genialnie. Jeździmy i zwiedzamy wszystko, co się da. Zarówno Ukraina jak i Polska nie mają przed nami tajemnic. Można powiedzieć, że jesteśmy wszędzie.
Czasami udaje nam się dostać na inne mecze wielkich drużyn – Hiszpanów, Francuzów, Włochów. Chłopcy są zachwyceni, ja także, bo takiej dawki światowego footballu dawno nie mieliśmy. Każdy dzień kończy się dla nas potwornym bólem nóg, ogólnym zmęczeniem, głodem i pragnieniem. Kładziemy się na łóżka i do późnej nocy przeżywamy wszystko na nowo. Padamy jak muchy około północy i jeden na drugim śpimy do białego rana.
Niestety reprezentacji Niemiec nie powiodło się tak dobrze, jak wszyscy liczyli. Półfinał do dobry wynik, ale wymagano od nich zwycięstwa. Jest nam przykro, ale nie martwimy się długo. Cieszymy się, że pójdziemy na finał, w którym zobaczymy Hiszpanów i Włochów. Robimy zakłady; ja stawiam na Włochów, chłopcy na tych drugich. Obiecuję, że jak wygrają to zabiorę ich do Disneylandu; oni przyrzekają, że przez najbliższy tydzień będą robić mi śniadania.
Przegrywam, ale nie ma to najmniejszego znaczenia. Spotkanie z Myszką Miki, Kaczorem Donaldem i Królewną Śnieżką będzie dla mnie mega frajdą. Znów poczuję się jak dziecko. Oczami wyobraźni już wyobrażam sobie ten dzień i przyznam się, że nie mogę się doczekać. Chłopcy podobnie. Myślę, że będzie to idealny moment, aby Scarlett zaprzyjaźniła się z moimi synami. Takie wyjście na pewno nas wszystkich do siebie zbliży i pozwoli poznać się lepiej.
Będzie cudowanie!

__________
Nie lubię tego rozdziału, mimo iż jest o Euro, które dobrze wspominam :)