To musiało się tak skończyć.
Dostałem powołanie na mecz przeciwko Kolonii, ale od początku było jasne, że
wyląduję na trybunach. Nie wiem, co by musiało się stać, abym mógł ponownie
pojawić się na boisku. W tym momencie urządzała mnie chyba tylko kontuzja
czołowego gracza, w którego miejsce mógłbym wskoczyć. Niestety pomocnicy w
Leverkusen nie są podatni na kontuzje. Na moje nieszczęście…
- Tato, dlaczego nie grasz? – pyta
Jordi, kiedy siedzimy w loży i oglądamy wspólnie mecz mojej drużyny. Brakuje mi
już wymówek. Nie mogę mu powiedzieć, że ma ojca nieudacznika, za starego na grę
w piłkę.
- Tak czasami się zdarza –
odpowiadam, obejmując go ramieniem i spoglądając na pozostałych synów, którzy
są na tyle duzi, że rozumieją, co się dzieje. Nawet nie chcę myśleć jak
wyglądam w ich oczach. Powinni być dumni ze swojego znanego ojca, z piłkarza, a
tymczasem zdarza się nawet, że koledzy w szkole sobie z nich żartują. Boli mnie
to, ale nic nie mogę poradzić.
- Bardzo lubię oglądać z tobą
mecze, ale chciałbym, abyś zagrał.
- Ja też bym chciał… Spójrz na
boisko, są tam piłkarze, którzy są młodsi ode mnie, szybsi, sprawniejsi. Ja już
miałem swoją kolej, osiągnąłem wiele sukcesów, wygrałem kilka tytułów. Teraz
ich kolej. Teraz czas na młodzież – tłumaczę z ciężkim sercem. – Może niebawem
przyjdziemy na mecz i zobaczymy tam twoich braci.
- Naprawdę? – pyta, patrząc na
swoje starsze rodzeństwo. – Myślisz, że zobaczymy kiedyś jak Louis stoi w
bramce Beyeru, a Emilio strzela gola drużynie przeciwnej?
- Jestem o tym przekonany –
odpowiadam z pokrzepiającym uśmiechem. Bardzo chciałbym zobaczyć swoich synów
grających w drużynie, która niegdyś była dla mnie tak ważna. Nadal jest, bo mam
ogromny sentyment do tego klubu, i jeśli dane będzie mi zostać trenerem, to mam
nadzieję, że będzie to właśnie Leverkusen.
Cóż… Ostatnio nie wiedzie się
dobrze w szeregach Bayeru… Drużyna przegrała drugi mecz z rzędu i podniosło to
duży alarm wśród kibiców, działaczy i sponsorów. Zapowiadają się zmiany, ale
jeszcze nikt nie wie na czym miałyby one polegać. Pewnie zacznie się od zmiany
trenera.
Po skończonym pojedynku jadę z
synami na lody do naszej ulubionej cukierni „Zucker”, a zaraz potem wracamy do
domu na kolację zorganizowaną przez Simone. Na podjeździe roi się od drogich,
eleganckich samochodów. Zdaje mi się, że przyjechali wszyscy zaproszeni goście.
Nie mam ochoty na żadne ceregiele i odstawanie szopki przed innymi. Dlaczego
mam udawać, że jest dobrze, skoro tak nie jest? Mimo wszystko wchodzę do domu z
przyklejonym, sztucznym uśmiechem i witam się ze wszystkimi znajomymi. Części ludzi
nawet nie znam, ale nie przeszkadza mi to. Wiem, że chwilę posiedzę i zaraz
zmyję się na górę, a pretekstem będą dzieci i ich zadania domowe, które
odrobiliśmy już wczoraj.
- Czekałem na ciebie. – Za plecami
słyszę cienki głos mojego najlepszego przyjaciela, Philippa Schwarza. Witam się
z nim przyjacielskim uściskiem dłoni i bladym uśmiechem. Przed nim nie muszę
niczego udawać. Wie jaka jest sytuacja. – Simone mówiła, że jesteś na meczu.
- Tak, byłem z chłopakami. Miałem
nadzieję, że zagram, ale znów to samo – mówię, biorąc od krzątającej się,
młodej kelnerki szklankę z whisky. – Mam już tego wszystkiego dość. Robię, co
mogę, staram się bardziej niż kiedykolwiek, a wciąż mi nie wychodzi. Czy
naprawdę jestem aż tak beznadziejny?
Z ciężkim westchnięciem siadam na
białej kanapie w salonie. Philipp zajmuje miejsce obok mnie. Zazdroszczę mu, że
nie musi borykać się z takimi problemami jak ja. Znam go od kilku lat, i poza
długim i męczącym rozwodem, wszystko mu wychodzi. Ma własną firmę transportową,
ma pod sobą grupkę ludzi, ma pieniądze i szacunek. Nie ma dzieci, a wszystkim
dzieli się ze swoją młodą partnerką Ivone, która kręci się gdzieś w moim domu.
- Zobacz, jest Giggs, Inzaghi,
Klose. Oni wszyscy są po trzydziestce, a grają. Mają miejsce w składzie i nie
myślą o zakończeniu kariery. Dlaczego ja tak nie mogę?
- Zauważ, że dopóki Miroslav grał
w Niemczech, to też nie narzekał na nadmiar minut.
- Sugerujesz, że powinienem
wyjechać?
- Może.
- Ale ja kocham Niemcy.
- Rozumiem, ale sam wiesz jaka
jest piłka. Nie możesz przez całe życie siedzieć w jednym miejscu, bo to ci nic
nie da. Nie jesteś jak Giggs. Nie możesz przez 22 lata grać w jednym klubie, na
najwyższym poziomie. Nie te geny – mówi, upijając ze swojej szklanki łyk
złocistego trunku. – Rozejrzyj się za czymś nowym.
- Mógłbym i może nawet chciałbym
tego, ale mam rodzinę. Teraz liczą się przede wszystkim oni. Simone nie wyjdzie
ze mną do innego kraju. Nie teraz, kiedy firma się rozrasta. Nie teraz, kiedy
znalazła sobie kochanka – mówię, spoglądając na Gustava, który rozmawia z moją żoną
oraz kilkoma innymi osobami na tarasie w ogrodzie.
- Co za ironia losu! Ty, Simone i
on pod jednym dachem – śmieje się. – Komedia!
- Cieszę się, że się dobrze bawisz
– mówię, upijając łyk whisky. – Mi nie jest do śmiechu.
- Wiesz co – mówi Philipp,
nachylając się nade mną – sam powinieneś sobie znaleźć inną kobietę. Dlaczego
Simone ma się dobrze bawić w ramionach jakiegoś fagasa, a ty nie? Pomyśl o tym.
– Patrzę na niego spod przymrużonych powiek i dochodzę do wniosku, że w jego
słowach jest trochę prawdy. Pracując w Londynie, poznałem pewną kobietę,
śliczną Serbkę, o jasnych, przejrzystych oczach. Spotykaliśmy się i wówczas
problemy małżeńskie nie miały dla mnie znaczenia. Może to jest recepta na
wszelkie niepowodzenia?
- Wszystko wypadło całkiem nieźle,
prawda? – mówi Simone, wychodząc z łazienki. Leżę w łóżku i podziwiam jej
niezwykle zgrabne nogi, które prezentuje przede mną za pomocą swojej skąpej
piżamki. – Wiele osób było zaskoczonych, ale trzymają za mnie kciuki. Tak się
cieszę! – mówi, stając przede mną.
- Wiedziałem, że odniesiesz wielki
sukces.
- Mam to po tobie. Ty mnie
wszystkiego nauczyłeś. – Simone skrada się po łóżku i kładzie się niemalże na
mnie. Składa na moich ustach subtelny pocałunek. Jestem zaskoczony, bo dawno
nie było między nami takich czułości. – Wiem, że ostatnio bardzo cię
zaniedbałam – kontynuuje, nie przestając się uśmiechać i głaskać mnie po
piersi. – Ale obiecuję, że to naprawię. Ty i chłopcy jesteście dla mnie
najważniejsi. To dla was się tak staram.
- Wiem, Simone.
Zastanawiam się, dlaczego akurat
teraz mi to mówi. Obydwoje wiemy, że to wierutne kłamstwo, bo pierwszą i
prawdopodobnie ostatnią osobą, dla której popadła w pracoholizm jest Gustav, z
którym spędza w firmie tak wiele czasu.
- A może chciałbyś pojechać ze mną
do Paryża? – pyta, nie zaprzestając czułych pocałunków. Odpowiadam jej tym
samym, bo jestem tylko facetem. Lubię przytulani i seks, tęsknię za bliskością
swojej żony. Aczkolwiek propozycja wspólnego wyjazdu bardzo mnie zaskoczyła. –
Mama zajęłaby się chłopcami. Wziąłbyś sobie wolne w klubie na dwa tygodnie, i
tak nie grasz, więc co to za różnica, czy będziesz tu, czy we Francji.
Spędzilibyśmy cudowny czas, tylko we dwoje, w mieście miłości. Co ty na to? –
pyta, przegryzając dolną wargę. Niewiele brakuje do tego, abym się zgodził, ale
wiem, że nie mogę sobie pozwolić na taki wyjazd w środku sezonu. Byłoby to
nieprofesjonalne. Muszę być tutaj, na miejscu. Nie zależnie od tego, czy gram,
czy nie. Dopóki klub nie zmusi mnie do wzięcia przymusowego urlopu, nie mogę
wyjechać.
- Brzmi interesująco, ale może po
sezonie. Teraz nie mogę, wiesz jakie są realia.
- Nie rozumiem. I tak nie grasz –
mówi. Denerwuje się. Zupełnie jakby naprawdę zależało jej na naszym wspólnym
wyjeździe. Schodzi ze mnie i kładzie się plackiem na miejscu, które zawsze
zajmuje podczas snu. Wygładza kołdrę, poprawia włosy i opada na poduszkę,
patrząc w sufit.
- Mam zobowiązania. Nie mogę tak
po prostu wyjechać – tłumaczę, żałując, że nasze intymne chwile już się
skończyły. Odwracam się na drugi bok, widząc, że Simone nie ma już ochoty na
rozmowę.
- Michael? – Chwila ciszy. – Czy
ty mnie jeszcze kochasz?
Hm… Dobre pytanie. Odpowiadam, że
tak, aby nie robić jej przykrości, ale nie jestem pewien swojej odpowiedzi. Na
pewno ją kochałem. Kiedyś kochałem Simone do szaleństwa, nie widziałem świata
poza nią, a kiedy dała mi aż trzech synów, to miałem ochotę nosić ją na rękach
do końca życia. Teraz wiele się zmieniło. Nie ma już żaru, nie ma namiętności,
szaleńczego uczucia, które nas połączyło. Jest monotonia, rutyna i mam
wrażenie, że przyzwyczajenie także zadomowiło się w naszych sercach i umysłach.
Dlatego Simone znalazła pocieszenie w ramionach innego. On daje jej to, czego
ja nie. Nie mam jej tego za złe, ale myślę, że jakbyśmy spróbowali wszystko
naprawić, to udałoby się nam. Takie mam przeczucie. Więc dlaczego jej tego nie
zaproponuję? Tak, to kolejne, bardzo dobre pytanie.
- Ah, zapomniałem ci powiedzieć. –
Przerywam nocną ciszę. – Ostatnio w szkole Jodiego spotkałem panią Kraft.
Zaprosiła nas do siebie na urodziny Thomasa. Przyjęcie jest w przyszłą
niedzielę.
- Nie mogę. Mam spotkanie.
- W niedzielę? To nieetyczne.
- Ktoś musi pracować na ten dom,
Michael – mówi podniesionym tonem głosu i odwraca się do mnie tyłem.
Spotkanie… Tak, dobre sobie.
Pewnie Gustav zabiera ją na obiad, do kina lub oferuje niezapomniane chwile w
swoim łóżku. Niech sobie idzie. Ja też będę się świetnie bawić. Na przyjęciu
urodzinowym siedmioletniego chłopca, ot co!
Muszę przyznać, że cały kolejny
tydzień minął mi dość szybko i jakoś tak… przyjemnie? Treningi sprawiały mi
radość, a to nie zdarzało się ostatnio zbyt często. Nawet z kolegami się
dogaduję. Zazwyczaj trenowałem samotnie, a teraz biegam w towarzystwie dwóch, a
nawet trzech, młodszych kolegów. Nie wychodzę ostatni z szatni. Wychodzę jako
jeden z pierwszych, razem z innymi. Żegnam się z nimi, życzę miłego dnia i z
uśmiechem na ustach wracam do domu. Nie wiem, co się zmieniło. Nie odczuwam
żadnych znaczących zmian. Czyżby wszystko miało zacząć się układać?
Wiadomo, że jest za wcześnie na
tak daleko idące wnioski. Jak to się mówi, jedna jaskółka wiosny nie czyni, ale
może to jakiś znak? Zdesperowany człowiek szuka pocieszenia w każdej
drobnostce. Bardzo chciałbym, aby było dobrze. Bardzo chciałbym, aby coś się
zmieniło, odmieniło. Zależy mi na tym, bo czuję… nie, ja to wiem, wiem, że mogę
dać z siebie więcej.
Jest czwartkowe popołudnie.
Trening powoli dobiega końca, a ja nie myślę o niczym innym, jak o białej
kartce wiszącej przy recepcji. Zastanawia mnie, czy znajdę się na liście
powołanych. Rozmawiałem w tym tygodniu z trenerem. Powiedział, że nic do mnie
nie ma, że mnie lubi i szanuje, ale nie sprostam wymogom, które stawia
współczesna piłka. Fakty są takie, że dzisiejsze drużyny są bardzo młode.
Zazwyczaj średnia ich wieku nie przekracza dwudziestu czterech lat. W samym
Leverkusen jest kilku nastolatków, młodych chłopaków, którzy nie skończyli
jeszcze dwudziestki. Ciężko jest mi odnaleźć się w takim towarzystwie, ale mimo
wszystko się staram, bo mi zależy.
Idę w stronę wyjścia. Mija mnie
Andre Schürrle, Stefan Kießling i Lars Bender, którzy nawet nie patrzą na
listę, bo udział w meczu mają niemalże zagwarantowany. Chciałbym mieć ich
spokój i pewność gry. Ja z ciężkim sercem podchodzę do tablicy. Szoruję palcem
w dół, szukając swojego nazwiska, a znajduję jedynie imiona swoich kolegów.
Wreszcie jest, czarno na białym, na samym końcu.
- Michael Ballack – czytam i myślę
o tym, jak pięknie to brzmi.
Drugie powołanie z rzędu. To
jeszcze nic nie oznacza, bo znów mogę wylądować na trybunie, ale kto wie…
Wszystko się może zdarzyć. Może usiądę na ławce. Nie muszę grać, ale ławka to
już krok bliżej. W kolejnym meczu może dostanę pięć minut, później piętnaście,
dwadzieścia, może jedną połowę, a może cały mecz. Z radośni nie mogę przestać
się uśmiechać, ale szybko sprowadzam się na ziemię, bo wiem jak będzie boleć
upadek, kiedy się rozczaruję.
Do domu wracam bardzo szczęśliwy.
Ku mojemu zaskoczeniu zastaję w nim Simone, która w zwyczaju ma wracanie
późnymi wieczorami. Jednak nie psuje to mojego nastoju, a wręcz przeciwnie.
Dobrze jest mieć przy sobie wszystkich bliskich, nawet jeśli nie są mi do końca
wierni.
Przy obiedzie dzielę się tą
radosną nowiną z domownikami. Dzieciaki podzielają moją radość. Zgodnie
twierdzą, że tym razem mi się uda. Wierzą we mnie, a to wiele dla mnie znaczy.
- Wielkie mi „halo” – mówi Renate,
moja teściowa, i wywraca oczami. Ona nic nie rozumie. Nie rozumie piłki nożnej,
nie rozumie mnie, a mimo wszystko nie przeszkadza jej to we wtrącaniu się do
mojego życia i moich spraw.
- Mama ma rację – przytakuje
Simone. – Cieszysz się jak dziecko, które dostało cukierka. Samo powołanie
jeszcze nic nie znaczy. Módl się, aby jutro zasiąść na ławce.
- Dlaczego na ławce? Tata jutro
zagra! – wtrąca się Jordi, wesoło wymachując rączkami. Uśmiecham się do niego i
puszczam oczko, bo po raz kolejny przekonuję się o tym, że najbardziej mogę
liczyć na własne dzieci.
- To nie takie proste, kochanie –
konturuje brunetka. – Tata jest już za stary na latanie za piłką. Im szybciej
to zrozumie, tym lepiej dla niego i dla nas. – Patrzy mi w oczy. Jest bardzo
pewna siebie. Ciska piorunami, a ja nie mam pojęcia, dlaczego. Co zrobiłem, że
tak na mnie naskakuje? Czy nie powinna się cieszyć i mnie wspierać? Ja zawsze
to robię, kiedy Simone do czegoś dąży, kiedy jej się powodzi. Nie rozumiem. Nie
rozumiem.
Kolacja się kończy. Wysyłam dzieci
do łazienek, mówiąc, że zaraz do nich przyjdę, aby powiedzieć „dobranoc”.
Czekam aż Renate opuści kuchnię i zniknie w swoim pokoju. Czekam, aż zostanę z
Simone sam na sam. Muszę z nią pogadać. Na poważnie.
- Co cię ugryzło? – pytam, lekko
podniesionym głosem. Simone upija łyk wody, którą następnie odstawia do zlewu.
– Dlaczego mi to robisz, co? Dlaczego mnie wyśmiewasz i upokarzasz przy
dzieciach? Co zrobiłem, że tak mnie traktujesz?
- Poniosło mnie.
- Poniosło? Tylko dlatego
wystawiasz mnie na pośmiewisko i umniejszasz moje zasługi przy chłopakach?
Chcesz, aby przestali mnie szanować, aby przestali być ze mnie dumni? Świetnie,
rób to, ale nie w taki sposób, bo to nie fair!
- A co miałam ci powiedzie? –
krzyczy. – Że się cieszę, że jestem dumna z tego, że dostałeś marne powołanie?
Byłabym dumna jakbyś grał w każdym meczu. Uwierz mi, że byłabym zadowolona z
każdej twojej asysty, z każdego gola, z każdego ładnego zagrania. Byłabym z
ciebie dumna, gdybyś nie stracił opaski kapitana i był takim samym piłkarzem,
jak kiedyś. Ale nie jesteś, Michael. Twój czas już minął. Zrozum to wreszcie i
przestań się ośmieszać. Bo nie ja to robię, tylko ty sam się upokarzasz, wciąż
mając nadzieję, że wrócisz na swój poziom, że wciąż będziesz gwiazdą futbolu!
Jesteś za stary, Michael, na tą zabawę. Rozumiesz?
Jestem stary. Mam 36 lat i jestem
stary. To nieprawda! Wielu ludzi w moim wieku cieszy się życiem, podróżuje,
spełnia marzenia, pracuje, realizuje się. A ja, mając zaledwie trzydzieści
sześć lat, jestem za stary?
Prawda boli. A prawda wypowiedziana
z ust kobiety, którą się kocha (kochało), boli jeszcze bardziej.
Twardo patrzę w jej oczy. Próbuję
analizować jej słowa, ale nie mogę. Nie chcę.
- Przeproś ode mnie chłopców –
mówię łagodnie. – Muszę wyjść. – Chwytam za skórzaną kurtkę leżącą na kanapie i
wychodzę z domu, trzaskając drzwiami.
Dziś jest ten wieczór. Dziś muszę
się schlać jak świnia i zapomnieć o wszystkim. W biegu dzwonię do Philippa i
oznajmiam mu, że czekam w naszym ulubionym barze. Bez zawahania przyjmuje
zaproszenie, mówiąc, że będzie za dziesięć minut.
Dobrze, że chociaż na przyjaciół
mogę liczyć.
__________
Przepraszam za lekki poślizg, rozdział miał być w środę ;) Postaram się, aby następny był wcześniej.
Przypominam, że na Śmiech Dziecka oraz Życie zna odpowiedź również dostępne są nowe rozdziały.
Pozdrawiam!
Czytam to opowiadanie od początku, a gdy tylko przychodzi do napisania komentarza to brakuje mi słów. Ale jestem, czytam, czuję się oczarowana tą historią i mam nadzieję, że kiedyś uda mi się wreszcie napisać wiele miłych słów, które mam w głowie, a które ciężko mi przelać. :)
OdpowiedzUsuńNie lubię Simone, naprawdę. Powinna trochę kontrolować się przy synach, bo jej męża to boli. W ogóle co to za kobieta, która go zdradza a później gra kochającą żonę? Mam nadzieje, że Ballack się podniesie i zacznie więcej grać :)
OdpowiedzUsuńWkurza mnie Simone,doprowadza mnie do szału. Mam nadzieje ze zycie Ballacka ulegnie szybkiej poprawie:) Dawaj szybko nn:)
OdpowiedzUsuńpozdrwaiam Celu$ka
Nie wiem czy już to mówiłam, ale jeśli tak, to muszę się powtórzyć. To jest Twoje najlepsze opowiadanie, serio. Naprawdę świetnie wychodzi Ci tu opisywanie wszystkich emocji Ballacka. A to jest naprawdę ciężkie zadanie. Ugryźć historię upadającej gwiazdy, umieć przelać na papier (w tym wypadku ekran) wszystkie negatywne, przygnębiające, bo pełne nieuzasadnionej nadziei momenty w życiu tego piłkarza. Naprawdę super, jestem pod wrażeniem!
OdpowiedzUsuńNie rozumiem Simeone. Tak jak pod poprzednim rozdziałem pisałam, że nie potrafię jej nie lubić i w jakimś stopniu ją chyba nawet rozumiem, tak teraz... Ten nagły zwrot ku Michaelowi, czułe słówka, chęć wspólnego wyjazdu. Naprawdę tego nie rozumiem, dlaczego chce mu zrobić zupełnie niepotrzebną nadzieję? Dobrze, że ma po swojej stronie chociaż dzieci, które dalej ślepo w niego wierzą.
[http://rok-w-raju.blogspot.com]
Szkoda mi Michaela,nie dość ,ze w klubiemu nie idzie to jeszcze żona takie cyrki odprawia...Mam nadzieje,że wszystko się ułoży:)
OdpowiedzUsuńTeż nie lubię Simone... Są małżeństwem i powinni się wspierać, a ona go zdradza, to niech się z nim rozejdzie i pozwoli mu cieszyć się szczęściem, a nie... Mam nadzieję, że Ballack pozna jakaś kobietę, z którą będzie szczęśliwy. Czekam na kolejny.
OdpowiedzUsuńNie rozumiem, dlaczego on męczy się w tym chorym związku. Żona poniża go przed dziećmi, zamiast wspierać. W ogóle w niego nie wierzy. A w dodatku go zdradza. Nie pojmuję, jak on może się na to godzić, na to ostatnie. Już dawno powinien ją zostawić. Po co się dusić? Z powodu dzieci? Moim zdaniem to głupota. One są już na tyle duże, że powinny zrozumieć. Nawet Jordi. Jestem ciekawa, kiedy Michael zmądrzeje. Oby jak najszybciej. Wyjazd to dobry pomysł. Ale bez żony. Tylko z kim zostaną wtedy dzieci. Tu pojawia się pewien problem. Ale można go przecież jakoś rozwiązać, więc niech Michael lepiej przemyśli swoje życie i coś z nim w końcu zrobi. Co prawda kompletnie nie znam się na piłce, nawet za nią nie przepadam ( choć Twoje opowiadania lubię czytać ) to po części rozumiem Michaela. Musi mu być ciężko, skoro nigdy nie pozwalają mu zagrać. Tym bardziej, że on to kocha. Dlatego denerwuje mnie postępowanie jego żony. To, że go nie biorą do gry, nie oznacza, że powinien zrezygnować. Zawsze warto mieć nadzieję. Podziwiam wytrwałość Michaela. I mam nadzieję, że jeszcze kiedyś zagra. A poza dziećmi, piłka jest jedynym, co mu zostało. Bo żonę to już dawno stracił. Jak ja nienawidzę Simone.
OdpowiedzUsuńNie mam za dużo czasu aby naskrobać długi komentarz, ale powiem tak. Podobało mi się bardzo! Simone jest taką suką, że aż ciężko mi to ująć słowami. Współczuję Michaelowi. Niech sie otrząśnie, zakończy małżeństwo i być może wyjedzie... Byłoby dobrze. Ale dzieci... Ech, nie łatwa decyzja. Życzę ci dużo weny i obiecuję, że pod następnym rozdziałem dodam dłuższy komentarz <3
OdpowiedzUsuńZapraszam do siebie: http://atramentowa-milosc.blogspot.com/
Strasznie szkoda mi Michela... Przykre, że nie ma oparcia we własnej żonie. Na szczęście ma synów, którzy nie pozwolą mu się poddać i dla których jest wzorem. Mam nadzieję,że niedługo na nowo odnajdzie szczęście. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńNo i przeczytałam wszystko. Muszę przyznać, że ta historia stała mi się bliższa niż inne opowiadania, które czytałam (Twojego autorstwa). Być może to przez niezwykle sympatyczną i udaną postać Michaela, pełnego pasji. Bardzo realnie oddajesz dojrzałego mężczyznę, za co należą Ci się duże brawa. Na początku myślałam, że on i Simone to idealna para małżeńska, jednak z piękności wychodzi szydło i przypomina mi ona swoją mamusię. Nie wiem, o co dokładnie chodzi tej kobiecie, ale jakim cudem dopuściła się do takich czynów wobec wspaniałego mężczyzny? Koszmar, nie ideał. Jestem pewna, że nie skończy się to dobrze, o ile Simone nie zmądrzeje. Być może wezmą rozwód, ale z drugiej strony - krzywda dzieciom. Podoba mi się podejście do dzieciaków Michaela. Widać, że kocha je przeogromnie :) Jestem ciekawa, jak potoczy się to wszystko. Małżeństwo, kariera i czy bohater wreszcie dojdzie do sedna sprawy, czego tak naprawdę chce od życia. Pozdrawiam serdecznie, jak zwykle zauroczona i wciągnięta w Twoje opowiadanie ;*
OdpowiedzUsuń