27 grudnia 2012

Rozdział siódmy


Budzę się rano i wcale nie mam ochoty do życia. Po ostatnich wydarzeniach nie mam ochoty dosłownie na nic. Renate mnie unika. Dzieciaki jak zwykle zajmują się sobą. Simone dzwoni i, o dziwo (!), rozmawia ze mną, co oznacza, że matka jej o niczym nie powiedziała. Sam nie wiem, czy to dobrze czy nie. Z jednej strony skończyłaby się ta szopka, którą nazywam życiem. Z drugiej… Życie trzech małych, bezbronnych osóbek zostałoby złamane.
Scarlett nie pojawia się od dwóch dni. Teoretycznie sam mógłbym do niej zadzwonić, bo przy okazji jednego z naszych spotkań dostałem jej wizytówkę. Ale po namyśle stwierdzam, że nie miałoby to najmniejszego sensu. Nie powiem – trochę żałuję, bo Scarlett to piękna kobieta, wyzwolona, stanowcza i namiętna. Jest typem mojego ideału. Podobnie jak Simone. Jednak przyznaję, że stanowczo się od siebie różnią.
- Dzwoniła Simone – mówi Renate, przygotowując obiad. – Jej wyjazd nieco się przedłuży. Wypadły jej jakieś komplikacje z którymi musi się uporać na miejscu.
Korci mnie, aby rzucić jakąś kąśliwą aluzję na temat jej komplikacji, bo od razu na myśl nasuwa mi się Gustav, ale hamuję się. Sam nie jestem święty, więc nie będę przypominać teściowej o mojej wpadce.
- Obiecała, że załatwi to najszybciej jak się da.
- Więc kiedy wróci?
- Dokładnie jeszcze nie wie, ale wspominała o dodatkowym tygodniu.
- Okay. Niech i tak będzie. A co z Georgiem i jego żoną? Kiedy zabiorą dzieci? – pytam, spoglądając na trzyletnie bliźniaki bawiące się na dywanie w salonie.
- Muszę je jutro zawieść.
- Chce mama wziąć samochód?
- Nie miałam odwagi cię o to poprosić.
- Nie musi mama pytać. Mi póki co nie jest potrzebny. Nie nadaję się do prowadzenia.
- A kiedy ściągną ci gips?
- Dzisiaj.
- Zawieść cię?
- Nie. Przyjedzie Philipp.
- W porządku. – Renate sięga po chusteczki i idzie wytrzeć buzie ubrudzonym bliźniakom.
Godzinę później jestem już w drodze do szpitala. Mam nadzieję, że pozbędę się wreszcie tego niewygodnego bagażu. W końcu minęły już trzy tygodnie! Teraz czeka na mnie mozolna i bardzo ciężka rehabilitacja. Dużo pracy, ale mam nadzieję, że będzie warto. Mamy marzec, do końca sezonu pozostały dwa miesiące. Eh… Nawet nie ma co liczyć, że zagram. A tak bardzo tego chcę!
A co dalej? Trudno mi jest to przewidzieć, bo jakieś wewnętrzne przeczucie mówi mi, że nie przydam się już w drużynie Leverkusen. Prezes, trener, kibice – nikt już na mnie nie liczy. Trzeba brać się w garść, zakasać rękawy, pracować, kurować się i szukać nowego pracodawcy.
- Renate nakryła mnie na zdradzie Simone – wypalam wprost, kiedy siedzimy w poczekalni.
- Co?! – Philipp dławi się kawałkiem ciastka, które ze smakiem pałaszuje. Spogląda na mnie zbulwersowanym wzrokiem, zupełnie jakby tępił moje postępowanie. A obydwaj doskonale wiemy, że sam posuwał się do takich rzeczy.
- Nie wiem czy ci mówiłem… Poznałem taką blondynkę. Ma na imię Scarlett i jest siostrą mojej sąsiadki. Wpadła do mnie, kiedy Renate pojechała po dzieci Georga. Doszło do dwuznacznej sceny, no i akurat wtedy teściowa musiała wrócić do domu. To się nazywa szczęście.
- I dopiero teraz mi o tym mówisz?
- To było dwa dni temu.
- Nie o tym! O dziewczynie!
- Nie było okazji. W zasadzie to nie ma już o czym mówić, bo Scarlett nie odzywała się od tej fatalnej wpadki. Chyba wystraszyła się Renate. A poza tym to chyba nie jest dobry pomysł.
- Z kochanką? Żartujesz! To najlepsze co może cię teraz spotkać! Simone może sobie urządzać skoki w bok, może się szlajać z jakimś, pożal się Boże Gustavem, po Paryżach czy innych stolicach, a ty nie?! Przejrzyj na oczy, Michael!
- Nie chcę być jak ona. Tylko nasze dzieci na tym cierpią. Nie mogę być takim egoistą i myśleć tylko o sobie.
- Tobie też się coś od życia należy. Miałem żonę i wiem co czujesz. Moja była dokładnie taka sama jak Simone. Rozwiedliśmy się, a ja znalazłem sobie młodszą i ładniejszą kochankę. Ivone nie zadaje pytań, nie ma pretensji, po prostu ładnie pachnie i pozwala mi korzystać z życia.
- Jak prostytutka.
- No wiesz co? Michael!
- Przepraszam. Znam Ivone i wiem, że to miła i inteligentna dziewczyna. Po prostu jestem zmęczony tym wszystkim i plotę co ślina mi na język przyniesie.
- Pan Ballack? – Z gabinetu wychodzi mój lekarz. – Zapraszam.
Wchodzę i siadam na kozetce. Doktor bierze strasznie wyglądającą piłę i rozcina mi gips. Noga jest sina i brudna, ale wreszcie czuję na niej powiew świeżego powierza. Mimowolnie się uśmiecham, bo mam wrażenie jakby ktoś uwolnił mnie z piekielnie ciężkich kajdan.
Ciekawe, czy jakbym ściągnął obrączkę, to poczułbym się podobnie…
Lekarz bada mnie, dotyka, mlaska pod nosem. Robi wielkie oczy i uśmiecha się, bo widać poprawę. Sięga po szczypce i ściąga szwy.
- Zostanie blizna – mówi. – Ale będzie pan chodził.
- A piłka?
Chyba niepotrzebnie zadaję to pytanie. Jeśli to koniec, to nie jestem na to gotowy. Nie chcę teraz usłyszeć, że moja noga więcej nie postanie na boisku. Bo nie tak miało to wyglądać! Chcę grać, zdobywać bramki, cieszyć się ze zwycięstw. Chcę zatriumfować z Bayerem Leverkusen, chcę aby moja żona przy mnie była, chcę być szczęśliwy do końca życia i… Chyba skończę opowiadać bajki.
- Jeśli poważnie pan myśli o powrocie na boisko, to bardzo ciężka praca przed panem.
- Dam radę. Będę walczyć o marzenia.
- Chcę pana uprzedzić. Noga nigdy nie będzie tak sprawna jak kiedyś. To są nieodwracalne zmiany, które przy nadmiernym obciążeniu będą się pogłębiać i mogą nawet doprowadzić do trwałego kalectwa.
- Proszę?
- Oczywiście nie teraz. Przy odpowiednich ćwiczeniach, planie rehabilitacji jest pan w stanie osiągnąć poziom pozwalający występować i grać zawodowo w piłkę. Jednak odradzam to panu. Ma pan już swoje lata. Warto sobie psuć zdrowie dla dwóch lat gry?
- Dwóch lat? Myślałem, że pociągnę jeszcze z cztery.
- Cóż… Nie wróżę sukcesu. Nie z taką nogą.
Biorę skierowanie na przeróżne zabiegi i wychodzę z miną zbitego psa. Mam pecha. Życiowego pecha, który nie opuszcza mnie ani na moment. Czy naprawdę wszystko to co dobre już za mną? Czy nic pozytywnego mnie już nie spotka? Nie godzę się na to!
- I jak? – pyta Philipp. Nie muszę nic mówić. Wszystko po mnie widać.
- Masakra.
Przyjaciel obejmuje mnie troskliwie i rzuca sentymentalne bzdury o rodzinie, kochających synach, pieniądzach na koncie i dożywotniej emeryturze. Che dla mnie dobrze, ale niewiele mi to pomaga. Stoję na skraju załamania nerwowego, na progu zakończenia sportowej kariery. Boże, ja stoję nad grobem! Piłka jest dla mnie jak powietrze, a jeśli ją stracę, stracę wszystko.
Philipp odwodzi mnie do domu. Żegnamy się krótkim „cześć”, mimo iż bardzo chce coś dodać. Nie pozwalam mu na to, bo wiem, co powie. Już to słyszałem.
Nie rozmawiam z Renate, nie witam się z synami. Idę do sypialni, w której się zamykam na resztę dnia, wieczór i noc. Leżę na łóżku i wpatruję się w pustą ścianę. To niewiarygodne jak szybko wszystko może runąć w gruzy. Jeszcze to do mnie nie dociera. Biję się z myślami, analizuję słowa doktora. Koniec kariery? Ten zwrot przewijał się w mojej głowie, ale sądziłem, że wytrzymam chociaż cztery lata. Krótkie cztery lata, aby naprawić karierę i odejść w chwale. Cztery lata w Leverkusen, aby wreszcie rozpocząć na dobre ten nowy rozdział życia, który obiecałem Simone i dzieciom. Cztery lata na naprawienie wszystkich błędów i spełnić się zawodowo i rodzinnie. Dlaczego nie mogę dostać chociaż tego? Czy to tak wiele?
Budzę się o dwunastej popołudniu. Słońce próbuje wedrzeć się poprzez grube zasłony do sypialni. Jestem wdzięczny losowi chociaż za to, że mu się nie udaje. Ciemność doskonale obrazuje moje samopoczucie.
Dzwoni telefon.
- Halo?
- Cześć, co u was? – pyta Simone.
- Jakoś.
- Jakoś? Co to znaczy? Masz dziwny głos.
- Wczoraj zdjęli mi gips.
- O! I co?
- Nic.
- Co powiedział lekarz? – Ciężko wzdycham. Nie wiem, co odpowiedzieć. Korci mnie, aby dać jej do zrozumienia, że wszystko jest w porządku. Nie chcę jej martwić, niech się bawi i cieszy Paryżem. Ale czuję, że w zaistniałej sytuacji nawet kłamstwo mi nie wyjdzie. Więc milczę. – To koniec?
- No…
- Michael… Tak mi przykro. Naprawdę. Wiem, że uważasz mnie za nieczułą sukę, ale przejmuję się twoim losem. Zależało ci. Mogę coś dla ciebie zrobić?
Bądź przy mnie – myślę, ale nie mam odwagi tego powiedzieć.
- Nie możesz oddać mi nogi – mówię.
- Dziwnie byś wyglądał z damką łydką – śmieje się, a ja wraz z nią. To dziwne! Śmieję się do słuchawki mojej żony. Taka sytuacja dawno nie miała miejsca. Dlaczego jest dobrze zawsze wtedy, kiedy jest źle? – Widzisz… Już dawno ci mówiłam, że powinieneś dać sobie z tym spokój. Piłka jest dla młodych chłopaków. Miałeś popularność, szacunek, zdrowie. Miałeś możliwości! A teraz nie masz żadnej z tych rzeczy.
- Tak chcesz mnie pocieszać, Simone?
- Stwierdzam fakt. Chcę ci pomóc przejrzeć na oczy.
- Nie mamy o czym rozmawiać. Wszystko psujesz! Cześć.
Wściekłość i furia odciskają stałe piętno na mojej twarzy. Właśnie wyskoczyła mi kolejna zmarszczka, która tylko potwierdza, że jestem za stary, aby latać za piłką. Tylko co z tego, skoro czuję o wiele młodziej. Chociaż teraz, przez tą nogę, mam wrażenie, że przybyło mi z pięćdziesiąt lat. Czy jest coś, co byłoby w stanie poprawić mój nastój?
Dzieci!
Schodzę na dół, jednak w domu panuje przerażająco dziwna cisza. Zaglądam do kuchni. Na stole leży kartka.
Pojechałam zawieść bliźniaki do Georga. Zabrałam ze sobą chłopców, bo widziałam, że przyniosłeś ze szpitala złe wieści. Odpoczywaj. Będziemy jutro”.
I tak oto moja szansa na lepsze samopoczucie pojechała sobie do Mönchengladbach.
Chcę zasnąć i nigdy się nie obudzić, ale właśnie wtedy słyszę dzwonek do drzwi. Jeśli to Philipp to na pewno przyniósł ze sobą sześciopak piwa, aby jakoś pomóc mi zapomnieć. Jednak za drzwiami stoi zupełnie ktoś inny. Szałowa blondynka uśmiecha się do mnie promiennie, prezentując okazały bukiet kwiatów i butelkę czerwonego wina.
- Cześć. Przepraszam, że się nie odzywałam, ale brakowało mi odwagi. Jest twoja teściowa? Przyniosłam jej kwiaty, bo chciałam przeprosić za swoje zachowanie. Głupio wyszło, nie?
- Renate nie ma. Pojechała odwieść dzieci do swojego syna.
- Szkoda... Przekażesz jej? – pyta i podaje mi bukiet. – O, widzę, że zdjęli ci gips! Fantastycznie. Ej, a co ty masz taką smętną minę, biedaku? Stało się coś? Żonka daje ci w kość? – śmieje się.
- Wejdziesz?
Scarlett rozsiada się na kanapie w salonie i otwiera wino. Patrzę na tą młodą, pełną życia dziewczynę i żałuję, że nie urodziłem się w jej czasach. Zajmuję miejsce naprzeciwko i z smutnym tonem opowiadam jej wypadki dnia wczorajszego. Nie chcę jej wtajemniczać, ale czuję, że potrzebuję tej rozmowy. W końcu który facet popisywałby się swoimi porażkami przed piękną blondynką. Gdybym miał przeczucie, że to mi nie pomoże, nie robiłbym tego.
- Mój ty biedy… – Scarlett natychmiast reaguje. Doskakuje do mnie i przytula do piersi. Szepce mi do ucha słowa pocieszenia, poczym ja streszczam jej poranną rozmowę z żoną. Jest prawdziwie oburzona zachowaniem Simone. Nie rozumie, dlaczego własna żona tak mnie traktuje. – Michael, nie słuchaj jej! Jesteś wysportowanym, zdrowym mężczyzną. Jeśli masz chęci i siłę, to walcz! Walcz o swoje marzenia, o swoją karierę! To nie musi być koniec! Simone powinna cię wspierać, a nie podcinać skrzydła. Co z niej za kobieta, że tak traktuje swojego męża? Lekarz nie przekreślił twoich szans. Dwa lata to też długo, aby zrealizować swoje cele. Michael, dasz radę. Ja w ciebie wierzę.
- Naprawdę?
- Oczywiście, głuptasie! Jesteś silny i uparty, a tylko ludzie uparci i konsekwentni do czegoś dochodzą. Znasz swoją wartość, masz umiejętności i wierzysz w nie. Nie po takich kontuzjach piłkarze wracali na boisko. Tobie może się udać. Jestem o tym święcie przekonana.
- Sam nie wiem…
- Nie próbuj wątpić! Nie pozwolę ci na to, słyszysz?
- Dlaczego ty to robisz? – pytam, patrząc jej w oczy.
- Bo mi zależy. Bo widzę jakim wspaniałym człowiekiem jesteś, jak cudownie zajmujesz się swoimi dziećmi, jak bardzo kochasz piłkę nożną i widzę jak bardzo pragniesz powrotu. Tacy ludzie jak ty zasługują na wszystko, co najlepsze. Nikt nie powinien ci mówić, że nie dasz rady. A już na pewno nie żona!
Nigdy w życiu nie usłyszałem tylu pokrzepiających słów naraz. Na usta ciśnie mi się nieśmiały uśmiech, bo to co mówi Scarlett ma sens. Zaczynam wierzyć w sukces. Zaczynam wierzyć, że pokonam wszystkie przeciwności losu i stanę na nogi. Staną na boisku, zagram i strzelę bramkę!
- Wielkie dzięki – mówię.
- Nie ma za co. – Scarlett rzuca mi się na szyję i zanosi radosnym śmiechem.
Ta dziewczyna wprowadza nową jakość do mojego życia, wprowadza słońce i świeży powiew. Przy niej zaczynam wierzyć, że rzeczy niemożliwe nie istnieją. To chyba jej młodzieńczy entuzjazm tak na mnie wpływa.
- Masz na dzisiaj plany? – pytam.
- Nie.
- Pamiętasz jak poprzednim razem przyniosłaś filmy na DVD? Może obejrzelibyśmy je razem dzisiaj wieczorem? Renate wyjechała i zabrała dzieci. Wrócą jutro.
- To randka? – pyta, podnosząc jedną brew do góry.
- W pewnym sensie. – Dziewczyna nachyla się nade mną i całuje w usta.
Uznaję, że to odpowiedź twierdząca.

14 grudnia 2012

Rozdział szósty


Scarlett Fischer jest kobietą niebywale atrakcyjną, znającą swoją wartość, otwartą, bezpośrednią i niezwykle pociągającą. Mam pewność, że nie narzeka na brak adoracji, ponieważ już z daleka bardzo rzuca się w oczy. Długie, jasne włosy przypominają fale kołysane przez wiatr. Niezależnie od pogody układają się perfekcyjnie i to mnie w tym wszystkim najbardziej zadziwia. Błękitne niczym laguna oczy, otoczone długimi rzęsami przyciągają uwagę nawet najbardziej obojętnego na kobiece wdzięki mężczyzny. Jestem żonaty, ale jestem też prawdziwym, zdrowym mężczyzną. Nie jestem w stanie oprzeć się urokowi panny Fischer. Szczególnie jej krągłościom – wydanym biodrom, ładnie zaokrąglonej pupie, biustowi i długim do nieba nogom.
Scarlett trochę przypomina mi Simone za młodu. Była identyczna. Z biegiem czasu nieco się zmieniła, straciła na witalności, ale w dalszym ciągu wygląda jak milion dolarów i dlatego bardzo mi się podoba. Jednak Simone ma mnie gdzieś – czego nie można powiedzieć o Scarlett.
Z trudem udaje mi się zejść na dół. W kuchni spotykam chłopców oraz panią Alinę, która jest gosposią i wpada do nas trzy razy w tygodniu. Witam się z nią krótkim „dzień dobry” i zajmuję miejsce przy stole. Po chwili przede mną ląduję talerz ze śniadaniem oraz czarna espresso. Chłopcy dołączają do mnie, a Louis opowiada o wczorajszym wyjściu z przyjacielem i jego rodzicami. Świetnie się bawił, więc cieszę się razem z nim.
- A jakie macie plany na dziś? – pytam. Celowo nie uwzględniam w nich siebie, bo wiem, że nie będą chcieli zostać ze mną w domu. Kto by chciał siedzieć z kaleką w słoneczne, niedzielne popołudnie. A poza tym spodziewam się dzisiaj pięknego gościa.
- Sam nie wiem – odpowiada Louis. – Brakuje mi mamy. Moglibyśmy pojechać do naszej cukierni na lody. W domu jest nudno!
- Babcia dzisiaj wraca, to jutro was zabierze – odpowiadam. Może trudno w to uwierzyć, że cieszę się na powrót Renate. Przynajmniej moi synowie będą mieli stałą opiekę, a ja będę mógł w spokoju odpoczywać w swojej sypialni. – Dzisiaj niedziela, więc możecie spędzić ten dzień w domu. Nie wypada komuś zwalać się na głowę. Pobawicie się w ogrodzie.
- A może Alina mogłaby nas zabrać na lody – mówi Emilio. Z nadzieją spogląda w naszą gosposię, która nieśmiało się uśmiecha i stwierdza, że to dla niej żaden problem, bo i tak ma dzisiaj dużo wolnego czasu.
- Będę pani bardzo wdzięczny – mówię. – Oczywiście uwzględnię to wyjście w pani premii.
- Nie ma problemu. Skończę sprzątanie i możemy iść.
- Hura! – wołają chłopcy, wesoło klaszcząc w dłonie.
Dla mnie to bardzo duże ułatwienie, bo nie chcę, aby Emilio i Louis przeszkadzali mi podczas spotkania ze Scarlett. O ile oczywiście się pojawi. Mówiła, że wpadnie, ale zazwyczaj nie traktuję poważnie słów takich kobiet. Simone też wiele razy mi coś obiecywała, ale okazywało się, że to zwykłe mrzonki. Dlatego nie robię sobie nadziei, ale fajnie by było spędzić popołudnie w towarzystwie tak pięknej i miłej kobiety.
Po śniadaniu zajmuję miejsce w wiklinowym koszu stojącym na tarasie i pogrążam się w ciekawej lekturze. Od jakiegoś czasu bardzo chętnie czytam książki. Niegdyś w ogóle tego nie robiłem, bo nie miałem czasu. Jednak z czasem Simone zaczęła mnie zarażać swoją miłością do powieści i udzieliło mi się to. Książka to najlepszy zabijaka czasu, jakiego znam. Kiedy się spędza długie godziny w podróży – tak jak ja – to dobra powieść jest zbawieniem.
- Panie Michaelu, to my idziemy na lody – mówi Alina, zaglądając do ogrodu. Wręczam jej pięćdziesiąt euro i życzę udanej zabawy.
- Pa, tato! – Chłopcy całują mnie na „do widzenia” i znikają.
W domu zapada potworna cisza, która aż dzwoni w uszach. Rzadko kiedy zostaję sam, bo nawet jak nie ma Simone czy dzieci, to zawsze jest Renate. Nie przepadam za samotnością. A wiele jej w życiu doznałem. Samotność zawsze doskwiera mi na zgrupowaniach, kiedy siedzę samotnie w swojej sypialni hotelowej i czekam na wspólny posiłek, aby choć chwilę pobyć w towarzystwie kolegów. Mimo iż rzadko ze mną rozmawiają, bo jestem znacznie starszy, to lubię posłuchać ich opowieści o imprezach, dziewczynach i wywiadach.
Zawsze wtedy wspominam sobie o swoich młodzieńczych latach, o kumplach, których miałem w Monachium, w Londynie, w kadrze narodowej… Było tak fajnie, a teraz nic mi z tego nie pozostało.
Ze smutnych rozmyślań wyrywa mnie dzwonek do drzwi. Oczyma wyobraźni widzę już piękną Scarlett ubraną w idealnie dopasowaną sukienkę, odsłaniającą jej biust oraz zgrabne nogi.
Jednak zanim doczłapuję się do drzwi, mija trochę czasu. Śpieszę się, a nie przestający dzwonić dzwonek wcale mi tego nie ułatwia. Denerwuję się, bo przez pośpiech gubię kulę. W końcu dochodzę do drzwi i otwieram je. Na widok wysokiej, ślicznej blondynki uśmiech ciśnie mi się na usta i nie mogę oderwać wzorku od jej pięknych, błękitnych oczu.
- A co to! – mówi zaskoczona. – Dlaczego pan chodzi?! Trzeba odpoczywać i nie wolno panu obciążać nogi. Co za nieodpowiedzialne zachowanie! – Scarlett wchodzi do środka, zatrzaskuje drzwi i chwyciwszy mnie pod bok doprowadza do wiklinowego kosza, na którym wcześniej siedziałem. – Od razu lepiej – mówi zadowolona z siebie. – Przyniosłam ciastka i trochę filmów, aby się panu nie nudziło w długie samotne wieczoru. – Puszcza oczko i zajmuje miejsce obok mnie. – Jak samopoczucie?
- Teraz już znacznie lepiej.
Kobieta uśmiecha się zalotnie i zdejmuje letnie bolerko z ramion. Odsłania zgrabne ramiona, na które opadają jej złociste loki.
- Może przygotuję coś do picia…
Po kilku minutach wraca do ogrodu z tacą oraz dwoma filiżankami herbaty, herbatnikami i ciastkami, które przyniosła. Zajmuje swoje miejsce i dolewa do herbaty soku malinowego na wzmocnienie. Po chwili zakłada nogę na nogę. Buja nogą w takt muzyki płynącej z radia z kuchennej lady. Włączyła je podczas przygotowywania poczęstunku i podśpiewywała radośnie jedną z piosenek znanej piosenkarki muzyki pop.
- Jest pan sam?
- Owszem. Teściowa wyjechała na weekend, a dzieci poszły z gosposią na lody.
- Miło tu u pana – mówi, wystawiając twarz do słońca. Mruży oczy i subtelnie wzdycha. – Ja mam mieszkanie i duży taras, na którym urządziłam sobie mały ogródek, ale nie mogę tego porównywać z pana willą.
- Proszę mi mówić po imieniu. Czuję się staro, kiedy ktoś mówi do mnie na „pan”.
- Pan staro? – Posyłam jej złowrogie spojrzenie w formie żartu. Kobieta uśmiecha się i natychmiast poprawia. – W porządku, Michael. Jednak nie sądzę, abyś był stary. Wyglądasz na zdrowego faceta w kwiecie wieku.
- Pochlebiasz mi, ale to nieprawda. Wiesz, że prawie jestem na emeryturze? – No i po co ja to mówię? Chcę ją do siebie przekonać, chcę, aby mnie polubiła, a gadając o emeryturze na pewno tego nie osiągnę.
Scarlett robi wielkie oczy, poczym śmieje się jakby usłyszała świetny kawał.
- Dobre sobie! Możesz mówić co chcesz, ale ja i tak wiem swoje. Wiem, że przede mną siedzi niezwykle przystojny, czarujący i inteligentny mężczyzna, który na pewno ma wiele do zaoferowania swojej kobiecie – mówi. Jej stopa nieoczekiwanie dotyka mojej nogi. Patrzy mi prosto w oczy, uśmiecha się zalotnie, a stopa niepokojąco pnie się ku górze. Czuję jakbym właśnie wypił butelkę wódki, czerwienię się i ciężko mi jest cokolwiek powiedzieć, bo nie widzę niczego poza swoją chorą wizją naszego dzikiego seksu w sypialni, którą zazwyczaj dzielę z żoną.
Simone!
- Przepraszam – chrząkam i próbuję wstać. – Muszę skorzystać z toalety.
Idę do łazienki i staję przed lustrem. Widzę swoją niemalże bordową twarz i rozbiegane oczy. Ta kobieta bardzo na mnie działa. Sądzę, że nigdy nie miałem do czynienia z kimś takim. Wystarczy jej najmniejszy ruch, a ja już zaczynam wyobrażać sobie niestworzone rzeczy. Tak nie powinno być! Ja mam żonę i dzieci, które w każdej chwili mogę wrócić do domu. Powinienem się opanować, ale nie jest to takie łatwe. Scarlett bardzo mnie pociąga. Nie znamy się zbyt dobrze, ale to nie jest żaden problem, bo wydaje mi się, że ja także jej się podobam. Dawno nie czułem się tak dobrze w towarzystwie kobiety. Simone mnie unika, całuje jedynie w policzek. Nie pamiętam nawet, kiedy ostatni raz uprawiałem seks! A przecież ja jestem facetem! Sądzę, że ze Scarlett czeka mnie niezła zabawa, ostra jazda bez trzymanki. Ale żeby do tego doszło, to muszę być całkowicie sprawy. Wszak kariera sportowa wciąż jest dla mnie najważniejsza.
Przemywam twarz chłodną wodą i wracam do ogrodu.
Panna Fischer leży na dużej, ogrodowej kanapie i przegląda książkę, którą czytałem przed jej przyjściem. Obok niej stoi kieliszek z białym winem. Podoba mi się ten widok, bo od razu przypominam sobie romantyczne sceny z amerykańskich filmów.
- W porządku? – pyta z troską w głosie.
- Tak.
- Mam nadzieję, że się nie gniewasz, ale poczęstowałam się winem.
- Nie, skąd.
- Fajna książka. Czytałam ją kilka miesięcy temu. Główna bohaterka nosi moje imię. Jak chcesz, to mogę ci zdradzić kto zabił porucznika Wooda – mówi z uśmiechem.
- Lepiej nie. Mam pewne podejrzenia i chciałbym sam dotrwać do końca.
- Nie ma problemu. – Scarlett podnosi się i siada tuż przy mnie. Kładzie nogę na moim kolanie i delikatnie smyra mnie po klatce piersiowej. – Jednak wydaje mi się, że mogę ci coś podpowiedzieć. – Zniża głos, mówi niemalże szeptem. Czuję jej oddech na karku i rosnące we mnie podniecenie. Od miesięcy nie miałem kontaktu z kobietą, dlatego wcale nie tak trudno jest mnie rozgrzać. Bardzo chcę się skupić na tym, co do mnie mówi; a mówi wiele w tym momencie. Jednak ja wybiegam w przyszłość i ponownie widzę scenę z mojej małżeńskiej sypialni. – Nic ci się nie przypomina? – pyta, składając delikatnego całusa na moim policzku.
Skupiam się i po chwili uświadamiam sobie, że podobna scena miała miejsce w książce, którą czytam. Porucznik Wood zabawiał się ze swoją przyjaciółką w swoim biurze, później kobieta zniknęła, a zaraz potem Wood już nie żył.
- Przypomina – odpowiadam z uśmiechem. – Ale mam nadzieję, że nie chcesz mnie zabić.
- Nie… Ale mam ochotę robić z tobą zupełnie inne rzeczy – mówi i wbija się w moje usta.
Na chwilę tracę kontrolę. Pocałunek od tak pięknej i tajemniczej kobiety przechodzi moje najśmielsze oczekiwania. Całujemy się dziko i namiętnie, nie zważając na nic dookoła. Scarlett bawi się moimi włosami, zaraz potem czuję jej dłonie na karku, klatce piersiowej. Schodzi coraz niżej i dobiera się do paska spodni. Nie pozostaję jej dłużny. Nie mogę się oprzeć, a na samą myśl o jej jędrnym ciele dostaję gęsiej skórki. Gładzę jej talię, biodra, pośladki. Błądzę po jej długich nogach; od kostek po uda. Mam ochotę chwycić ją i zanieść na górę do łóżka, ale moja kontuzja mi to uniemożliwia. Przeklinam w myślach dzień i trening, na którym złamałem nogę. Przeklinam fakt, że jestem piłkarzem.
Mając taką kobietę przy boku nie myślę o niczym innym. A już na pewno nie o teściowej, której charakterystyczne chrząknięcie słyszę za swoimi placami.
Jak oparzony odskakuję od Scarlett, niemalże zrzucam ją z siebie. Z przerażeniem patrzę na Renate. W jej oczach widzę wstyd, rozgoryczenie i niedowierzanie.
- Przepraszam, pójdę już – mówi Scarlett. Zbiera swoje rzeczy i wychodzi nawet się nie żegnając.
Obok Renate stoją dwaj mali chłopcy, trzyletnie dzieci brata Simone, które kurczowo trzymają się jej nóg. Jest mi okropnie głupio. Kobieta odwraca się na pięcie i znika w kuchni. Biorę głęboki wdech, spuszczam wzrok i idę w jej kierunku. Boję się jej reakcji, boję się tego, co usłyszę. Przede wszystkim boję się, że Simone o wszystkim się dowie. W Londynie miałem podobną sytuację z młodą Serbką, wówczas obiecałem żonie, że to się więcej nie powtórzy. Nie chcę jej zdradzać, bo to moja żona. Chyba ją kocham. I nie chcę być taki sam jak ona.
- Nic nie mów, Michael – mówi Renate, wstawiając wodę na kawę. W ogóle na mnie nie patrzy, unika mojego wzroku.
- To nie jest tak jak mama myśli.
- Tylko jakie znaczenia ma to, co ja myślę. To twoje życie możesz robić z nim, co chcesz.
- Ale ja nie chcę zdradzać Simone.
- Właśnie to zrobiłeś – mówi i raczy mnie swoim spojrzeniem po raz pierwszy od powrotu. – Boli mnie jak traktujesz moją córkę. Dobrze wiem, że nie jest idealna. Ma swoje wady. Ale wybrała cię i widocznie miała ku temu jakiś powód, którego ja za cholerę nie mogę zrozumieć. Obydwoje jesteście siebie warci!
- Nie znosisz mnie i doceniam to, że wcale nie próbujesz tego ukryć. Będziesz bronić swojej córki, co jest zrozumiałe, bo to twoje dziecko. Jednak potępia mama moje zachowanie, a akceptuje zachowanie Simone. A ona robi dokładnie to samo!
Renate spogląda na mnie pytającym wzorkiem. Waham się, bo nie wiem, czy warto zdradzać jej, że wiem o romansie Simone. Nie mam również pewności, że teściowa zna prawdziwe oblicze swojej córki. Karcę się w myślach za swój niewyparzony język. Jak zwykle gadam za dużo, co potem kończy się samymi problemami.
- Niech mama tak nie patrzy. Simone pojechała do Paryża z Gustavem. Czy ja mam na czole wyryte „idiota”? Doskonale wiem po co tam pojechali. I nie są to bynajmniej sprawy zawodowe.
- Pojechali otworzyć nową filię.
- Jasne! – prycham. – A seks, romantyczne spacerki, kolacyjki, czerwone róże i szampan to tylko dodatek do całości.
Renate milczy. Lustruje mnie ostrym wzorkiem, który po chwili zmienia się we współczucie i smutek.
- Przepraszam – mówi po chwili. Patrzę na nią z niedowierzaniem i kompletnie nic nie rozumiem. – Przepraszam, że nie potrafiłam wychować córki na prawdą i wierną kobietę.
Uderza we mnie gorzka prawda wypowiedziana przez kobietę, która nigdy za mną nie przepadała, która wyzywała mnie od najgorszych i która nie darzyła mnie nawet odrobiną sympatii. Ubolewała nad losem swojej jedynej córki, która ślepo zakochała w piłkarzu. W człowieku, który całe dnie spędza na boisku i podróżuje po całym świecie. Nie tak wyobrażała sobie przyszłość swojego najmłodszego dziecka. Renate chciała widzieć Simone w towarzystwie wytwornego, dobrze wychowanego i wykształconego biznesmena lub prawnika, a nie sportowca. Była ostatnią osobą po której spodziewałbym się przeprosin. Dziś, po tym jak przyłapała mnie na zdradzie, przyznaje, że jej córka nie jest idealna, że to ona jest winna wszystkim naszym małżeńskim problemom.
- Zajmę się bliźniakami – mówi i zabiera dzieci na górę do pokoju Jordiego.
Przez jeszcze chwilę stoję w bezruchu, myślę i analizuję całą sytuację.
Jest mi cholernie przykro, że doszło do takiej sytuacji. Zaczynam dostrzegać, że moje małżeństwo jest bezsensowne i nie ma żadnej przyszłości. A jeśli ma, to rysuje się ona w samym ciemnych barwach.
Simone nie zrezygnuje z Gustava, który daje jej poczucie bezpieczeństwa, sprawia, że na jej twarzy gości uśmiech. On daje jej czułość, bliskość i ciepło, daje jej coś, czego w naszym związku nie ma od kilkunastu miesięcy. Wywołując z tego powodu awanturę odbiorę jej szczęście i radość życia. A przecież ja chcę, aby Simone była zadowolona. Ona i nasze dzieci, które pragną mieć całą rodzinę. Nie mógłbym być weekendowym tatusiem. Za bardzo kocham swoich trzech synów, aby robić im taką przykrość.
Siadam na kanapie, kiedy ból w nodze jest już nie do zniesienia. Spoglądam na fotografię stojącą na stoliku. Przedstawia mnie, Simone i naszych synów podczas spaceru w zoo. Pamiętam ten dzień. Już wtedy nie było kolorowo, ale był to jeden z pierwszych dni w Leverkusen po powrocie do Niemiec. Miał to być nasz nowy start, nowy rozdział naszego życia. Mieliśmy wszystko naprawić, a tymczasem skończyło się źle…
Przyjechaliśmy tu, kiedy był wczesny sierpień. Dziś mamy marzec. A nasze życie wygląda gorzej niż ktokolwiek mógł przypuszczać…

__________
Rozdział szósty oddaję do Waszej dyspozycji :) 
Ja jestem zadowolona :)

6 grudnia 2012

Rozdział piąty


Po bardzo burzliwym i emocjonującym pobycie w szpitalu wreszcie wracam do domu. Nie wspominam miło swojej sali szpitalnej; jej zimnych ścian, brudnych okien, niewygodnego łóżka. Ciągle pamiętam przeszywający ból, który towarzyszył każdemu mojemu ruchowi. Dziś jest już znaczenie lepiej. Noga powoli się goi, ale wciąż daleka droga przede mną. Mimo wszystko wolę spędzać czas rekonwalescencji w domu, we własnym łóżku, w przytulnej sypialni z synami pod bokiem, niż w obskurnym szpitalu, wśród obcych ludzi.
Aczkolwiek można się zastanowić, gdzie byłoby mi lepiej. Szpital sam w sobie nie jest zły, można pogadać z pielęgniarkami, lekarzami bądź z pacjentami z którymi współdzieli się pokój. Miło się rozmawia na tematy niezobowiązujące, totalnie abstrahujące od szarego, codziennego życia. Nikt nie pyta o mecze, treningi. Nawet nie można się kłócić z żoną, bo nie wypada tego robić na oczach obcych ludzi.
Tutaj, w domu, nikt o tobie nie pamięta. Dzieciaki do południa są w szkole, później zajmują się własnymi sprawami; odrabiają lekcje, oglądają telewizję, bawią się z kolegami. Żona wyjeżdża, ma w nosie to jak sobie poradzisz podczas jej nieobecności. Jak znam życie nawet nie zadzwoni! A jak już, to pogada chwilę z matką, może z dziećmi. Zapyta ich o moje samopoczucie, a kiedy usłyszy odpowiedzieć, że wszystko jest w porządku, nie będzie wracać do tematu. No i oczywiście mój ulubiony punkt programu, czyli Renate – teściowa.
- Wszystko spakowałaś? – pyta córkę. Rozgląda się wokoło, zastanawiając się, co jeszcze może się przydać do szczęścia mojej żonce i jej gachowi.
- Tak mi się wydaje. Jak mi czegoś braknie, to kupię.
- Chłopcy, chodźcie się pożegnać z mamą! – Renate krzyczy w stronę ogrodu, w którym biegają dzieci. Zjawiają się w mgnieniu oka i rzucają się na szyję Simone. Ta z uśmiechem i ogromną czułością obejmuje ich, całuje i obiecuje mnóstwo prezentów.
- Będę za wami bardzo tęsknić – mówi i całuje Jordiego w czółko.
- My za tobą też, mamusiu.
- Bądźcie grzeczni. Słuchajcie się babci i pomagajcie tacie, dobrze? Mogę na was liczyć?
- Jasne, mamo. Nie takie rzeczy się robiło – mówi Louis z zadziornym uśmiechem. Simone czochra go po grzywie i z uśmiechem grozi palcem.
- No to czas na mnie. – Simone zarzuca na ramię torebkę. Od niechcenia podchodzi do kanapy, na której siedzę i daje mi niedbałego całusa w policzek. – Uważajcie na siebie – mówi. – Jakby się coś działo, to dzwoń. Przylecę pierwszym samolotem.
- Nie będzie takiej potrzeby – odpowiadam z nadzieją, że moje słowa okażą się prorocze. Nie chcę, aby pomyślała sobie, że jestem totalnym nieudacznikiem i nie potrafię zająć się własnymi dziećmi. Bo to nieprawda! Jestem świetnym ojcem, a moi synowi tylko to potwierdzą. – To ty na siebie uważaj. Załatw wszystko i szybko do nas wracaj.
- Postaram się. Zadzwonię, kiedy dolecę.
Z zewnątrz dochodzi do nas klakson samochodu.
- To Gustav – oznajmia Simone i łapie za walizki. – Dbajcie o tatę. Kocham was. Pa! – rzuca i znika za drzwiami. Chłopcy wybiegają na podwórko i oddają się zabawom, które przerwała im mama. Wymieniam z Renate porozumiewawcze spojrzenia, poczym każde z nas powraca do swoich poprzednich czynności; oglądania telewizji i sprzątania kuchni.
Ja to się mawia – jestem słomianym wdowcem.
Jest gorzej niż można było przypuszczać. Jedynym pocieszeniem są moi synowie, którzy starają się umilić mi życie. Przynoszą posiłki, oglądamy razem telewizję, Jordi czyta mi bajki. Cieszę się, że mam tak wspaniałe dzieciaki. One jedne chyba mi się udały. A reszta? Do czasu też była fajna, w końcu sport i piłka nożna były sensem mojego życia przez bardzo długi czas. Jednak czegoś mi brakuje. A tym czymś jest miłość.
Po tygodniu stwierdzam, że dom bez Simone jest pusty. Do tej pory było słychać jej rozmowy z matką, rozmowy telefoniczne, śpiew podczas kąpieli lub gotowania. Uwielbiałem słuchać jej śmiechu i żartów z chłopcami. Teraz nic z tych rzeczy nie ma miejsca. Renate się do mnie nie odzywa, synowie bawią się w swoim gronie – najczęściej w ogrodzie lub poza domem. Ja nie ruszam się z sypialni, bo bardzo ciężko pokonuje mi się schody nie mogąc zginać nogi. Wolę nie ryzykować kolejnymi wypadkami. Nikomu to na dobre nie wyjdzie.
Leżę i marnuję kolejny dzień, kiedy słyszę dzwonek do drzwi.
Z dołu dociera do mnie znany głos, jednak w tej chwili nie mogę powiedzieć do kogo należy. Renate rozmawia z przybyłą kobietą, wymieniają się grzecznościami, poczym słyszę kroki na schodach. Gość puka delikatnie w drzwi, które i tak są już uchylone, i po usłyszeniu mojego cichego „proszę” wchodzi do środka.
Staje przede mną przysadzista blondynka, którą natychmiast rozpoznaję. Miałem z nią kilka razy do czynienia podczas zebrań w szkole i tym podobnych sprawach związanych z wychowaniem mojego najmłodszego syna.
- Dzień dobry, panie Michealu – mówi z miłym uśmiechem. – Można na chwilkę?
- Proszę.
- Jak się pan czuje? Jordi bardzo wiele o panu opowiada.
- W porządku. Z dnia na dzień jest coraz lepiej. Przepraszam, że mój syn tak państwa nachodzi. Jego dwaj starsi bracia nie lubią się z nim bawić, a Thomas jest jego najlepszym przyjacielem. Proszę o wyrozumiałość, dopóki nie wróci moja żona.
- Nic nie szkodzi. Wszyscy bardzo lubimy Jordiego. Mówił, że jest pan sam, bo pańska żona wyjechała do Francji. Przyniosłam ciasto jabłkowe. Pana teściowa je przyjęła.
- Naprawdę? To bardzo miło z pani strony. Nie omieszkam spróbować. Może się pani czegoś napije? Proszę się rozgościć.
- Nie, bardzo dziękuję. Nie chcę panu przeszkadzać. Chciałam tylko powiedzieć, że jeśli będzie pan czegoś potrzebować, to proszę śmiało dzwonić. O Jordiego proszę się nie martwić. Jest u nas pod dobrą i stałą opieką.
Posyłam jej najprzyjemniejszy uśmiech na jaki mnie stać. Cieszę się, że pani Kraft okazuje mi tyle wyrozumiałości. Przynajmniej nie muszę się martwić o syna. To bardzo ułatwia mi rekonwalescencję.
- Przyjdę za parę dni, aby sprawdzić jak się pan miewa. Sąsiadom w potrzebie trzeba pomagać, prawda?
- Bardzo dziękuję, pani Kraft.
- Po prostu Terasa – mówi z uśmiechem. Po chwili żegna się ze mną machnięciem ręki i wychodzi. Z dołu dochodzi do mnie jeszcze jak rozmawia z Renate, poczym dom znów zamiera okropną ciszą.
Siedzę w ciszy, nasłuchując odgłosów, ale zupełnie nic się nie dzieje. Dzieciaki bawią się w ogrodzie. Nawet nie mogę na nich popatrzeć, bo okna mojej sypialni wychodzą na podjazd, a nie ogród. Renate zapewnie siedzi w wiklinowym koszu na tarasie i przygląda się chłopcom, z książką i szklanką lemoniady pod ręką. Też chciałbym tam z nimi być. Brakuje mi naszych wspólnych zabaw i wygłupów. Zawsze popołudniu grywaliśmy w piłkę. Louis stał na bramce, bo lubi tą pozycję. Nawet w swojej szkolnej drużynie stoi między słupkami. Emilio to prawdziwy napastnik. Ja i Jordi byliśmy z pola i zazwyczaj mniej graliśmy, a więcej wyrządzaliśmy psikusów, aby zdekoncentrować i rozbawić przeciwnika. Ehh…
Sięgam po magazyn leżący na stoliku i z przykrością stwierdzam, że to kobiece czasopismo. Mimo wszystko decyduję się zajrzeć do środka i poczytać, bo potwornie mi się nudzi. Pośród mnóstwa stron poświęconych modzie, kosmetykom, fryzurom i najnowszym trendom, odnajdują kroki towarzyskie, a w nich moją Simone; uśmiechniętą, z kieliszkiem szampana w dłoni, no i oczywiści w towarzystwie Gustava.
Gdyby nie podpis, w którym napisane jest, że to moja żona, to w życiu bym tego nie przyznał. Widzę rękę tego palanta na biodrze mojej Simone i scyzoryk mi się otwiera w kieszeni. Ja rozumiem, że są ze sobą blisko, rozumiem, że czują wielką potrzebę, aby się dotykać, pieścić, ale jak tak można na oczach ludzi? Czy współpracownicy się tak zachowują? No nie wydaje mi się!
Z trzaskiem zamykam gazetę i ciskam nią w kąt. Moją złość dodatkowo potęguje myśl, że Simone i Gustav są teraz razem w Paryżu! Miasto miłości, wieża Eiffla, romantyczne kamieniczki, uliczni grajkowie. Ehh… Że też akurat teraz musiałem się połamać. Wiadomo, że nie poleciałbym z nią, bo nie mogę sobie na to pozwolić. Przecież mam zobowiązania wobec klubu. Ale w pełni zdrowia czas by leciał szybciej. Jeździłbym na treningi, mecze, bawił się z chłopakami, a wieczory spędzałbym w towarzystwie mojego najlepszego przyjaciela.
Słyszę pukanie do drzwi i rysy mojej twarzy natychmiast łagodnieją. Cieszę się z towarzystwa, bo dawno nikogo u mnie nie było. Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu w drzwiach pojawia się Renate, a nie któryś z moich synów. Przyglądam się jej uważnie, jednak nie zauważam niczego podejrzanego.
- Przyniosłam ci kawałek szarlotki od pani Kraft – informuje, podając mi talerz.
- Dzięki.
Zapada niezręczna cisza. Czekam aż moja teściowa sobie pójdzie, ale ona tymczasem siada na moim łóżku, w najdalszym jego miejscu. Czyżby się mnie bała? Przecież jestem totalną kaleką, nawet jakbym chciał to nie jestem w stanie jej nic zrobić. Zresztą! W życiu nie wyrządziłbym krzywdy kobiecie!
- Jak się czujesz? – pyta po chwili, siląc się na miły ton.
- Jak się nie ruszam to jest dobrze, bo nic nie czuję. Gorzej kiedy muszę skorzystać z łazienki lub zejść na dół.
- No tak… Michael, bo jest taka sprawa. Zadzwonił do mnie dzisiaj Georg.
Zachodzę w głowię o co tym razem może mu chodzić. Georg to najstarszy brat Simone, zakała rodziny, nieudacznik i alkoholik. Kiedy w naszym domu pada jego imię, zawsze chodzi o pieniądze. Nie jestem zwolennikiem pożyczania mu ich, bo po pierwsze nigdy nie oddaje (w zasadzie nie przeszkadza mi to, bo rozumiem ludzi w potrzebie, poza tym mi kasy nie brakuje, więc nie będę ścigać gościa za kilkadziesiąt Euro), a po drugie zamiast wydać je na bieżące potrzeby, to kupuje kolejną flaszkę wódki.
- Jego żona zachorowała na płuca i musi iść do szpitala na kilka dni. Nie ma się kto zająć dziećmi i jestem im tam koniecznie potrzebna.
- Tutaj też jesteś potrzebna.
- Wiem, ale dzieci zostaną z tobą. Chłopcy są już duzi i rozumni. A tam są zaledwie trzyletnie bliźniaki. Nie mogę zostawić ich na pastwę Georga. Wiesz jaki on jest.
- A nie może mama po prostu ich tu przywieść? Jakoś przeżyjemy te kilka dni z maluchami pod dachem.
- Naprawdę?
- Skoro nie mamy innego wyjścia… Nie dam sobie rady sam z dzieciakami przez tydzień. Nawet zejść na dół nie mogę bez mamy pomocy.
- To cudownie! – mówi i klaszcze w dłonie. – Postaram się załatwić to jak najszybciej się ta. Podróż zajmie mi dwa dni góra.
- Niech mama weźmie mój samochód. Będzie szybciej i wygodniej.
- Bardzo dziękuję, Michael.
- Proszę wziąć też Jordieg ze sobą. Weekend poza domem dobrze mu zrobi, bo strasznie się tu nudzi, kiedy jestem „niesprawny”. Kompletnie nie mam pojęcia dlaczego Emilio i Louis nie chcą się z nim bawić.
- Zajmę się tym po powrocie. Nie będę ci przeszkadzać. Wyjadę jutro wczesnym rankiem. Przygotuję dla was śniadanie i zostawię na stole, a obiad wystarczy podgrzać w piekarniku. Poproszę też panią Kraft, aby do was zajrzała. Będę spokojniejsza.
- Jak mama chce.
- Dobrze. To dobranoc, Michael.
- Dobranoc.
Nazajutrz jest tak jak mówiła Renate. Smakowite kanapki leżą na stole, w termicznym dzbanku jest herbata, a w ekspresie parzy się moja ulubiona espresso. Siadamy z chłopcami do stołu i zastanawiamy się, co będziemy robić przez cały weekend.
- Może wypożyczymy jakieś filmy i pooglądamy? Kupimy popcorn, colę i zrobimy sobie prawdziwie męski, niezdrowy dzień. A wieczorem obejrzymy mecz Bayernu z Borussią. Co wy na to? – proponuję.
- Tato, umówiłem się z kolegą, że obejrzymy mecz u niego – mówi Louis. Jest lekko poirytowany, zupełnie jakby jego wyjście było oczywistością. Nie przypominam sobie, aby mnie o tym informował. – Zawsze w soboty mama zawozi mnie do kolegi, nie pamiętasz?
- Ale mamy nie ma. Ja też nie jestem w stanie cię zawieść.
- Wiem, dlatego poprosiłem tatę kumpla, aby po mnie przyjechał. W zasadzie to będzie tutaj za kilka minut, bo zaprosili mnie do Luna Parku i kina. Kacper, mój przyjaciel, ma dzisiaj urodziny i rodzice urządzają dla niego taki rozrywkowy dzień.
- A mogę iść z wami? – pyta Emilio.
- Nie. To mój kolega i to ja spędzę z nim ten dzień. Ty siedź w domu i opiekuj się tatą.
- Louis, ja nie mogę się na to zgodzić. Nie możesz tak po prostu oznajmiać mi, że wychodzisz. Masz dopiero dwanaście lat.
- Tato, ale mama o wszystkim wiedziała i zgodziła się!
- Nic mi nie powiedziała…
Ulegam. Nie będę zmuszać syna do siedzenia w domu ze schorowanym ojcem. Skoro woli towarzystwo przyjaciela i jego rodziców, to cóż mi pozostało zrobić… Wiem, że dzieci to jedyna rzecz, która mi się w życiu udała, dlatego chcę, aby były szczęśliwe. Skoro wyjście do Luna Parku i kina da mu szczęście to droga wolna.
Zostaję sam z moim „średnim” synem, Emilio, i razem zalegamy przed telewizorem i oglądamy filmy. Miło spędza mi się z nim czas, mimo iż to typowy maminsynek. Simone jest jego wzorem i to jej zazwyczaj słucha. Jednak dzisiejszy dzień jest całkiem miły. Rozmawiamy i dowiadujemy się do sobie całkiem nowych rzeczy.
Nagle słyszę dzwonek do drzwi. Patrzę na zegarek i myślę, że jedyną osobą, która mogłaby odwiedzić mnie o tej porze jest mój przyjaciel, Phlipp. Proszę syna, aby otworzył. Emilio uchyla drzwi, zza których wygląda młoda, wysoka blondynka z wydatnymi ustami i niebieskimi oczyma.
- Dzień dobry – mówi i wchodzi do środka, całkowicie ignorując mojego syna. – Pamięta mnie pan? Jestem Scarlett, siostra Teresy Kraft. Poznaliśmy się na imprezie urodzinowej mojego siostrzeńca.
- Tak, pamiętam. Trudno zapomnieć tak piękną kobietę – mówię, choć w zasadzie nie wiem, dlaczego użyłem takich słów. To chyba przez jej duży biust i długie nogi, które nadmiernie eksponuje poprzez króciutkie sukienki.
- Przychodzę w imieniu siostry, której niestety wypadły poważne sprawy związane z synem.
- Z Thomasem wszystko w porządku?
- Tak – mówi i macha ręką. Zajmuje miejsce obok mnie. Wydaje mi się nawet, że siedzi stanowczo za blisko. Wzrokiem poszukuję Emilio, ale zdaje się, że chłopak poszedł do swojego pokoju. Nie chcę, aby zobaczył mnie w tej niezręcznej sytuacji. – Przeskrobał coś w szkole i Teresa musiała pojechać do dyrektora. Przysyła mnie do pana z tym. – Blondynka wyjmuje z torebki duży, czerwony termos. – To zupa jarzynowa. 
- Bardzo dziękuję. Uwielbiam zupę jarzynową.
Czuję się dość dziwnie, bo mimo iż rozmawiamy o zupie, to wyczuwam w powietrzu jakieś pozytywne fluidy. Scarlett jest bardzo atrakcyjną kobietą, która ewidentnie ma na mnie chrapkę. Jej zadziorny uśmieszek, błysk w oku, delikatne, emanujące seksapilem ruchy i to niby nic nie znaczące muskanie mojego ramienia…
- Słyszałam, że miał pan wypadek. Bardzo mi przykro. Wyobrażam sobie jak musi się pan teraz czuć; taki samotny, bez żony… Może mogłabym coś dla pana zrobić? Jestem za zawałowanie.
- To bardzo miłe z pani strony, ale… – Przełykam głośno ślinę, mając nadzieję, że blondynka nie zauważy kropli potu, która właśnie pojawiła się na mojej skroni. Trudno mi skupić wzrok na czymkolwiek innym niż jej biust. Nie mogę znaleźć odpowiednich słów, aby jej odmówić, dlatego odpowiadam szybko. – Radzę sobie.
- W takim razie nie będę panu przeszkadzać. Wpadnę jutro – mówi i żegna się ze mną bardzo delikatnym i sensualnym pocałunkiem w policzek. Wychodzi, zmysłowo kręcąc pośladkami, a kiedy zamyka za sobą drzwi posyła mi ostatnie, przeszywające spojrzenie.
- Zrobiło się gorąco…

__________
I co myślicie? Mi się podoba :)
Trochę martwi mnie fakt, że tak mało osób tutaj zagląda, bo moim skromnym zdaniem jest to jedno z lepszych opowiadań mojego autorstwa. Cóż... może przyczyną jest główny bohater? Michael nie jest już popularny. 

Nowy - drugi - rozdział dostępny jest także na blogu Irina Ross.

27 listopada 2012

Rozdział czwarty


Poranny trening nie idzie po mojej myśli. Bardzo chcę zaimponować kolegom i trenerowi, ale mi nie wychodzi. Potykam się o własne nogi, w głowie zamiast ćwiczeń mam żonę, która na dniach wyjedzie do Paryża ze swoim kochankiem, a mnie zostawi z domem, dziećmi i swoją matką na głowie. Mimo to staram się myśleć pozytywnie, bo od tego zaczyna się sukces. Trzeba być optymistą, wierzyć w siebie w swoje umiejętności, a tych mi przecież nie brak. Spinam się w sobie i próbuję wykonać skomplikowane ćwiczenie z piłką, ale nie daję rady i upadam. Czuję potworny ból w nodze, nie mogę wstać, do oczu cisną mi się łzy.
- Michael, w porządku? – Pobiega do mnie zatroskany trener. Nie jestem w stanie mu odpowiedzieć. Rzucam się po murawie, wzywając lekarza, który zjawia się kilka sekund później. Medyk delikatnie dotyka mojej nogi i oznajmia, że potrzebne są specjalistyczne badania. Zbierają mnie z ziemi i zawożą do szpitala.
Po zażyciu silnych leków przeciwbólowych do mojej głowy powoli wraca myślenie. Uświadamiam sobie, że mam dzisiaj odebrać Jordiego ze szkoły. W takim stanie nie dam rady. Wyciągam telefon i dzwonię do Simone.
- Nie mogę teraz rozmawiać, Michael. Mam bardzo ważne spotkanie – mówi, nawet nie czekając na to, co mam jej do powiedzenia. – Spotkamy się w domu i tam omówimy twoją sprawę.
- Nie odbiorę Jordiego ze szkoły.
- Co? Dlaczego?
- Jestem w szpitalu na badaniach. Mam złamaną nogę.
- No to żeś sobie porę znalazł na kontuzje! – krzyczy do słuchawki. Zadziwia mnie to, że nie pyta o moje zdrowie, o to jak się czuję, nie rzuca, że zaraz przyjedzie i wszystko będzie dobrze. Nic z tych rzeczy. Wieczne pretensje, zupełnie jakbym upadł specjalnie. – Mama pojechała z chłopcami do lekarza, ja mam spotkanie, a ty miałeś tylko odebrać swoje najmniejsze dziecko ze szkoły! Miechael, dlaczego ja nigdy nie mogę na ciebie liczyć?!
- Nie połamałem się specjalnie, Simone. To był wypadek. To się zdarza w życiu sportowca.
- Taki z ciebie sportowiec, jak ze mnie topmodelka – rzuca uszczypliwe, poczym bierze głęboki wdech. – Co ja mam teraz zrobić? Nie mogę się wyrwać z biura.
- Zadzwonię do Philippa.
- Świetnie. Na razie!
Czuję się dziwnie, kiedy wiem, że mój przyjaciel bardziej przejmuje się moją rodziną i moim stanem zdrowia niż własna żona. Na Philippa zawsze mogę liczyć. Od razu chce do mnie przyjechać, jednak ja proszę go jedynie o odebranie Jordiego ze szkoły i posiedzenie z nim przez kilka godzin, dopóki nie wrócę do domu. Bez wahania się zgadza, mimo iż podobnie jak Simone ma mnóstwo obowiązków zawodowych na głowie.
Po godzinie przychodzi do mnie lekarz i oznajmia, że potrzebna będzie operacja, której muszę się poddać w przeciągu kilka najbliższych dni. Myślę, że nic gorszego nie mogło mnie teraz spotkać. Simone wyjeżdża, a ja będę zdany na pomoc i łaskę Renate, która mnie szczerze nienawidzi. Świetnie!
Klubowy lekarz, który przyjechał ze mną do szpitala, odwozi mnie do domu. Poruszam się o kulach, nogę zapakowaną mam w szynę, nie czuję bólu dzięki lekom przeciwbólowym. Generalnie jest źle.
Wchodzę do domu. Z kuchni dobiegają do mnie ciche chichoty Simone i jej kochanka Gustava. Walczę z bólem, ledwo stoję, próbuję dostać się do domu, znikąd pomocy, a moja żona zabawia się z facetem w moim własnym domu. Moje życie to jakaś farsa!
Podbiega do mnie zatroskany Jordi.
- Tato, tato, jak się czujesz? – pyta nieco przestraszony, kiedy widzi moją nienaturalnie wyglądającą nogę.
- Już dobrze, synku. Przepraszam, że cię nie odebrałem. Mam nadzieję, że dobrze się bawiłeś z wujkiem Philippem.
- Tak, odrobiliśmy lekcję i bawiliśmy się kolejką. Było super! Tato, może przyniosę bajkę, ty sobie odpoczniesz, a ja ci poczytam. Chcesz?
- Za chwilę, dobrze? Na razie wypiję kawę.
Mały biegnie po schodach na górę z widoczną ekscytacją. Cieszy się, że będzie mógł się mną zająć, tak jak ja nim podczas jego chorób.
Nagle z kuchni wybiega Simone z uśmiechem na twarzy. Nie spodziewała się mnie tak wcześnie. Jest zaskoczona moim widokiem, o czym doskonale świadczą rozpięte guziki jej koszuli. Zwracam na nie uwagę, poczym Simone z lekkim zażenowaniem zapina bluzkę.
- O, jesteś już! I jak?
- Jak widać – odpowiadam beznamiętnie i kuśtykam do kuchni. Simone zagradza mi drogę i pyta.
- Co powiedział lekarz?
- Że potrzebna będzie operacja. Za dwa dni mam się stawić w szpitalu na zabieg.
- Naprawdę? Kurczę! To pokrzyżuje wszystkie nasze plany.
- Twoje plany, Simone. Ale nie przejmuj się. Poproszę Philippa o pomoc przy dzieciach, a ty sobie jedź do tego Paryża. Rozwijaj się, rozkręcaj biznes… Ja tu poczekam i być może przeżyję.
- Nie dramatyzuj, Michael – mówi, ciągle zagradzając mi przejście do kuchni. Po chwili słyszę chrząknięcie dobiegające z środka. Simone ustępuje i z wysoko podniesioną głową odwraca się na pięcie i idzie do kuchni. Zjawiam się tam zaraz po niej i widzę siedzącego przy stole Gustava oraz czerwoną szminkę na jego policzku.
- Cześć – wita się z lekkim uśmiechem.
- Cześć – odpowiadam, sięgając do lodówki po wodę. – Chyba się pobrudziłeś – rzucam i wychodzę, ale zdążam jeszcze zauważyć porozumiewawcze spojrzenie kochanków i strach w oczach Simone. Uważają, że jestem tak głupi, że nie kojarzę faktów, ale mało mnie obchodzi, co myślą. Mam tego dosyć i nie mogę się doczekać, kiedy wreszcie wyjadą do tego Paryża.

Jadę do szpitala z duszą na ramieniu. Towarzyszy mi mój najlepszy przyjaciel, bo Simone jak zwykle miała coś innego do zrobienia. Zastanawiam się, dlaczego tak źle trafiłem. Dlaczego wszystko między nami tak się popsuło. Przecież jeszcze niedawno byliśmy kochającymi się małżonkami, nie widzieliśmy świata poza sobą. Ja i Simone byliśmy nierozłączni, świetnie się razem bawiliśmy.
Zaczęło się psuć w Londynie. To tam poznałem dziewczynę, która zawróciła mi w głowie i przez nią zdradziłem Simone. Ta się o tym dowiedziała, ale wybaczyła mi wybryki przeszłości. Teraz sama robi to samo. Wychodzi na to, że to ja popsułem nasze małżeństwo. Więc dlaczego teraz mam pretensje do innych, a nie do siebie?
- Boję się, Philipp – mówię, kiedy pielęgniarki przygotowują mnie do zabiegu. Nigdy nic nie ukrywam przed przyjacielem. Nie waham się mu zwierzać ze swoich uczuć, nie wstydzę się przy nim płakać. Wiem, że jest jedyną osobą, na którą mogę obecnie liczyć.
- Nie panikuj, Michael. – Poklepuje mnie po ramieniu z nieśmiałym uśmiechem. – To standardowa operacja, jak każda inna. Za kilka godzin się obudzisz i powoli zaczniesz wracać do zdrowia.
- Właśnie tego się obawiam. Co będzie jak nie wydobrzeję?
- Mnóstwo piłkarzy ma podobne kontuzje i wychodzą z tego. Po paru miesiącach znów cieszą się grą. Z tobą będzie podobnie, zobaczysz.
- Ale ja nie mam tych miesięcy. Oni wszyscy są młodzi, mają młode ciała i wielki zapał, bo wiedzą, że mają do czego wracać. A ja? To dla mnie koniec kariery.
- Nie gadaj głupstw. Teraz najważniejsze jest twoje zdrowie. Musisz być sprawny przede wszystkim dla swoich synów. Karierę miałeś świetną, cudowne momenty, wygrane, tytuły, wiele jeszcze przed tobą, ale nie myśl o tym teraz. Musisz wyzdrowieć dla dzieci.
Jadę na salę operacyjną, a przed oczami miga mi całe życie. Wspaniałe zawodowe momenty – wygrane z Bayernem, Chelsea, z reprezentacją… Cudowne chwile z mojego życia prywatnego – poznanie Simone, nasze pierwsze randki, narodziny synów i ślub. Było tak pięknie, a teraz wszystko wygląda jak kiepski żart.
Jestem w szpitalu, jadę na operację, a przy moim boku nie ma najważniejszej kobiety, która być tu powinna. Simone jest moją żoną i powinna mnie teraz wspierać, a tymczasem woli siedzieć w swoim ciepłym biurze i prowadzić długie rozmowy telefoniczne z przyjaciółkami. To daje do myślenia. Nie oczekuję wylewu uczuć, bo wiem, że na to ją nie stać. Nie chcę, aby się nade mną użalała, ale chcę usłyszeć jej cieniutki głosik, którym stwierdza, że wszystko będzie dobrze, i że na pewno poradzę sobie w tej trudnej sytuacji. Chcę poczuć ciepło jej ciała, czuły dotyk dłoni, chcę wiedzieć, że mam wparcie bliskich. To by mi bardzo pomogło i ułatwiło późniejszą rekonwalescencję. A tymczasem jadę na salę operacyjną, a w oddali widzę tylko Philippa z lekkim uśmiechem i nieco przygarbioną postawą.
Budzę się na sali. W moje oczy uderza fala sztucznego światła lejącego się z lampy. Przymykam oczy, staram się przyzwyczaić do jasności. Czuję się fatalnie, boli mnie głowa, chce mi się wymiotować, a noga? Ponoć cała i zdrowa, ale strasznie obolała. Rozglądam się dookoła. Na kanapie śpi Philipp z dość dziwną miną. Podejrzewam, że ma kiepski sen. Nakazałbym mu powrót do domu, ale nie chcę go budzić.
Nie ma Simone…
Biorę głęboki wdech i ponownie odpływam w krainę Morfeusza.
Nazajutrz pojawia się moja żona w towarzystwie synów, którzy od razu zarzucają mnie szkolnymi opowieściami. Starsi opowiadają mi o swoich boiskowych postępach, a Jordi śmieje się, wspominając swoją rudą nauczycielkę matematyki, której ciągle spadają z nosa okulary. Silę się na uśmiech, ale wszystko mnie boli.
- Długo tu będziesz? – pyta Simone, jednocześnie wysyłając chłopców do szpitalnego bufetu po wodę.
- Nie wiem. Porozmawiaj z lekarzem.
- Pojutrze wyjeżdżam. Musimy o tym pogadać.
- Jedź i baw się dobrze.
- Michael, czy choć przez chwilę możesz być poważny? – pyta wyraźnie podenerwowana.
- A ty? Wydaje ci się, że twoje zachowanie jest poważne? Wyjeżdżasz sobie do Paryża ze swoim pożal się Boże współpracownikiem, zostawiasz mnie – kalekę – samego z trójką małych dzieci oraz swoją złośliwą matką. Jak twoim zdaniem mam sobie poradzić przez te tygodnie, podczas których ty będziesz napawać się romantycznym Paryżem, trzymając Gustava za rękę?
- O czym ty mówisz?
- Nieważne – mówię zrezygnowany. Chcę, aby już wyszła. Tyle na nią czekałem, a teraz, kiedy wreszcie się pojawiła mam dosyć.
- Dobrze wiesz, że muszę tam jechać – mówi, jednocześnie wystukując coś na klawiaturze swojego telefonu. Nie patrzy na mnie, jej głos nie przejawia ni odrobiny troski. – Długo pracowałam na to wszystko. Nie mogę teraz odpuścić.
- No tak… A jakby to Louis coś sobie zrobił podczas zajęć sportowych? Też bez zawahania byś go zostawiła?
- Michael, czy twoje środki przeciwbólowe jeszcze działają? Gadasz jak potłuczony.
- Po prostu sprawdzam, czy to tylko ja nie mam stałego miejsca w twoim sercu.
- Chcesz się pokłócić?
- Nie chcę.
- Więc przestań mieć do mnie o wszystko pretensje. Przecież nie zostajesz sam. Będziesz z dziećmi, które wcale nie są już takie małe, jak ci się wydaje. Będzie z tobą też moja mama, Philipp. A mnie nie będzie tylko dwa-trzy tygodnie, przez ten czas nic ci się nie stanie. Nie zostawiłabym cię bez żadnej opieki.
- Nie chcę mi się tego już słuchać. Na wszystko znajdziesz wymówki.
- Michael, do tej pory przez całe dnie leżałeś na kanapie bądź oglądałeś telewizję w sypialni. Miałeś w nosie to, co dzieje się z dziećmi…
- Nie mów tak!
- Ale to prawda. Do tej pory to moja mama się nimi opiekowała. Odbierała ze szkoły Jordiego, gotowała obiad, sprzątała, pomagała im przy lekcjach. Ty tylko wychodziłeś ze swojej nory, aby powiedzieć im „dobranoc”, kiedy leżeli już w łóżkach. Tak naprawdę nic się nie zmieni. Z tym, że przez najbliższe tygodnie, to oni będą do ciebie przychodzić, a nie ty do nich.
Simone raczy mnie swoją uwagą, ale robi to w tak nieuprzejmy sposób, że mam nawet wrażenie, że mnie nienawidzi. Trudno się dziwić, w końcu jestem bezproduktywnym, niepotrzebnym, nieodpowiedzialnym facetem ze złamaną nogą.
- Idź już – mówię w końcu, mając dosyć jej gadaniny. – Jestem zmęczony. Chcę odpocząć.
- Odpoczywaj… Zabiorę chłopców po drodze. Pożegnam ich od ciebie.
Wychodzi, nie patrzy, nie współczuje… Zimna jak lód, obojętna jak głaz. Kobieta spełniona, zadowolona, szczęśliwa.

__________
Nie jest tak kolorowo jak chciałyście. Powrót Michaela na boisko będzie nieco bardziej skomplikowany. Myślicie, że mu się uda po tym wszystkim? 

A jeśli macie ochotę na nieco przyjemniejsze klimaty, zapraszam na mojego nowego bloga :) 

17 listopada 2012

Rozdział trzeci


- Michael! Michael, wstawaj. Słyszysz? – Nade mną roznosi się znany mi, melodyjny głos należący do Simone. Mówi do mnie, ale ja słyszę to tak, jakbym znajdował się w jakieś cyberprzestrzeni. Echo roznosi się po mojej głowie, powodując potworny ból i nudności. – Michael, wstawaj! – powtarza.
Otwieram oczy, ale światło słoneczne wpadające przez duże okno salonowe sprawia, że nic nie widzę. Zasłaniam twarz rękoma, i przez szpary powstałe w palcach szukam wzrokiem twarzy mojej małżonki.
Simone stoi nade mną. Przygląda mi się z politowaniem i z dezaprobatą kręci głową.
- Wstawaj – mówi. – Jest siódma. Zaraz dzieci wstaną do szkoły. Nie chcę, aby zobaczyły cię w takim stanie.
Siadam. Rozglądam się wokoło, poczym spoglądam na samego siebie. Rozczochrane włosy, poplamiona i przepocona koszula, która (jakby powiedziała to moja, świętej pamięci, matka) wygląda jak psu z garda wyciągnięta. Simone nie może na mnie patrzeć, więc odchodzi, ciągle powtarzając, abym się pośpieszył.
W drzwiach pojawia się Renate. Z jej spojrzenia bije wstyd. Wstyd za własnego zięcia, wstyd za sportowca, który powinien być wzorem dla milionów, a nie zafajdanym facetem na kacu.
Wówczas uświadamiam sobie, co dzisiaj za dzień. Zgrupowanie przed meczem i sam mecz! Muszę się wziąć w garść, pójść pod prysznic, zjeść pożywne śniadanie i pojechać na stadion, gdzie czekać będzie na mnie nie lada wyzwanie. Muszę dzisiaj zagrać. Muszę. Pomimo tego, że nie jestem w najlepszej formie, to czuję, że to jest mój czas. Mój czas!

Siedzę w szatni. Czekam na trenera. Patrzę jak koledzy, w dobrych nastrojach, przebierają się w trykoty, zakładają korki, podskakują i motywują się nawzajem, aby wreszcie wygrać mecz. A ja? Nie było karki wywieszonej przed szatnią, na której wypisane były nazwiska podstawowej jedenastki oraz zmienników, więc czekam, bo nic innego mi nie pozostało.
- Przepraszam, panowie – mówi Robin Dutt, trener. – Zatrzymały mnie nagłe sprawy na górze – uśmiecha się, wyciągając palec do góry, który oznacza zarząd. – Zacznijmy od najważniejszego…
Robin wymienia nazwiska jedenastu zawodników, którzy wydelegowani zostali do walki przeciwko Augsburgowi. Robi pauzę, przygląda się twarzom pozostałych piłkarzy, w tym mojej. Powtarzam sobie w myślach, że to mój czas, mój czas. Błagam, aby wypowiedział moje nazwisko.
- Michael? – Patrzę mu prosto w oczy. Z jego głosu nie mogę nic wyczytać. Jest neutralny, bez emocji. – Jak tam? – pyta.
- W porządku – odpowiadam pewnie. Odnoszę wrażenie, że zaraz wygoni mnie na trybunę. Powie, że to nie jest mecz dla mnie. Jestem zdesperowany do tego stopnia, że już wyobrażam sobie jak padam przed nim na kolana i błagam o szansę. Co powiem dzieciom, kiedy znów zasiądę na trybunie? Jak spojrzę im w oczy?
- Dlaczego jesteś nieprzebrany? – pyta trener.
- Nie sądziłem, że…
- Wiara to podstawa, Michael – mówi. Czyżbym zaprzepaścił swoją szansę? Czyżby trener chciał uczynić mnie zmiennikiem, a ja swoim brakiem zaangażowania pokazałem mu, że nie liczę na zbyt wiele? – Przebierz się szybko. Dzisiaj usiądziesz na ławce.
Patrzę na niego i nie wierzę. Nie wierzę, ale cieszę się tak bardzo, że niemalże nie spadam z ławki.
- Dzięki, trenerze – rzucam jeszcze, kiedy Robin wychodzi na murawę. Szkoleniowiec patrzy na mnie i z uśmiechem skina głową, jakby chciał powiedzieć: będą z ciebie ludzie, Michael.
To mi daje wiarę.
I pomimo tego, że dzisiejszego wieczoru nie zagrałem ani minuty, to cieszę się, że mogłem wrócić na boisko. Byłem blisko, na ławce, czułem zmęczenie kolegów, ich krzyki, uczestniczyłem w radosnych tańcach celebrujących zdobycie bramki. To jak powrót do korzeni.
Wracam do domu spełniony, z przeczuciem, że wszystko będzie dobrze. I nic, ani nikt, nie popsuje mi dobrego samopoczucia. Nie pozwolę na to.

Weekend spędzam z synami. W sobotę zabieram ich na basen, do parku, na obiad do fajnej knajpki. Wieczorem idziemy do kina, wracamy około dwudziestej i siadamy przed telewizorem, aby obejrzeć transmisję z meczu ligi hiszpańskiej. Z miską popcornu, z colą i cukierkami pod ręką, spędzamy czas na dobrej zabawie, przeżywając akcje bramkowe i niezwykłe popisy najlepszych piłkarzy na świecie.
- Czemu nigdy nie grałeś w Hiszpanii? – pyta Louis. – Może utrzymałbyś się w Realu, poznałbyś tych wszystkich graczy. Mógłbyś przedstawić mi Casillasa. – Uśmiecha się na samo wspomnienie nazwiska swojego ulubionego bramkarza.
- A poza tym w Hiszpanii jest zawsze ciepło – wtrąca się Simone, krzątając się po kuchni, która znajduje się za naszymi plecami.
- Real nigdy nie był mną zainteresowany. Dostałem ofertę z Walencji, ale wówczas pojawiła się Chelsea i zdecydowałem się na Londyn.
- Szkoda… Chciałbym kiedyś spotkać się z Ikerem.
- Nie wszystko stracone – mówię, spoglądając na syna. – W Realu grają przecież Mesut i Sami. Myślę, że mógłbym poprosić ich o przysługę. Na początku wystarczyłby ci autograf i jakieś gadżety, a kiedy zacznie się Euro, to razem pojedziemy do Polski i zobaczymy co da się zrobić w tej sprawie.
- Poważnie?
- Pewnie! Hiszpanie będą mieszkać niedaleko niemieckiej bazy. Wsiadamy w samochód i jedziemy – mówię ze śmiechem. Żeby wszystko w życiu przychodziło mi z taką łatwością jak snucie marzeń…

Nazajutrz szykuję się na imprezę urodzinową przyjaciela mojego syna. Zakładam wygodne dżinsy oraz czarną koszulę z kolorowymi akcentami przy mankietach. Z racji tego, że Thomas jest wielkim fanem piłki nożnej, i w jego oczach jestem najlepszym zawodnikiem na świecie (ma dopiero siedem lat, więc inaczej postrzega pewne sprawy), z przyjemnością podpisuję czarno-czerwoną koszulkę z nazwiskiem Ballack, i pakuję ją w żółty papier ozdobiony zielonymi i niebieskimi balonikami.
Wsadzam Jordiego na tylnie siedzenie mojego czarnego samochodu, zapinam mu pasy, przed którymi bardzo się wzbrania i zajmuję miejsce za kierownicą. Nim odpalam silnik, włączam radio, z którego sączy się wesoła piosenka, którą obydwaj bardzo dobrze znamy. Posyłamy sobie porozumiewawcze spojrzenia i jak na zawołanie zaczynamy śpiewać, wydzierając się na całe gardło:
- We found the love in a hopeless place…
W tak przyjemnej atmosferze docieramy do domu rodziny Kraftów. Już na ganku słychać wesołą, wręcz dziecięcą muzykę, graną w ogrodzie. Patrzę na Jordiego, który łapie się za gardło i wydobywa z siebie odgłos wymiotny. Śmieję się, bo wiem, co o tym myśli. Od małego słuchał ze mną największych rockowych potęg jak The Rolling Stones czy Queen.
Wręczam mu zapakowany prezent i dzwonię do drzwi.
- Jakoś wytrzymasz – mówię, czochrając go po głowie. – Będzie fajnie.
Drzwi otwiera nam znana mi, przysadzista blondynka, która wita nas ciepłym uśmiechem. Podaję jej dłoń na przywitanie i wchodzę do środka. Jordi od razu biegnie do ogrodu, w którym odnajduje solenizanta. Wręcza mu prezent. Kiedy widzę radość Thomasa na widok koszulki, na sercu robi mi się bardzo ciepło. Teresa, jego matka, jest mi bardzo wdzięczna za ten upominek, gdyż jej syn bardzo o tym marzył.
- Drobiazg – mówię z uśmiechem. – Może uda mi się jeszcze zorganizować bilety na mecz dla waszej rodziny.
- Byłoby wspaniale – mówi z uśmiechem. – Thomas bardzo pana podziwia. Myślę, że byłby bardzo szczęśliwy, gdyby mógłby pana zobaczyć w akcji.
- Problem w tym, że ja na razie nie gram. – Nie, nie mówię tego. Nie chcę stawiać siebie w negatywnym świetle. Wszyscy znają moje problemy, bo nie ma dnia, w którym gazety nie rozpisywałyby się na mój temat, ale nie chcę pogłębiać swoich kłopotów i pokazywać jak bardzo mnie one dręczą.
- Zapraszam do baru – mówi Teresa, pokazując niewielką, czerwoną ladę, na której stały szklanki z rozmaitymi napojami. – W ogrodzie stoi stół z jedzeniem. Mam nadzieję, że będzie panu smakowało.
- Na pewno. Bardzo dziękuję – mówię, a kobieta oddala się, aby zająć się innymi gośćmi.
Chwytam za szklankę z czerwonym sokiem i wychodzę do ogrodu, w którym bawią się dzieci. Z uśmiechem przyglądam się wszystkim zabawom. Widzę jak Jordi oraz jego przyjaciel śmieją się, skaczą w dmuchanym zamku, nurkują w basenie z gąbkowymi kulkami. Sprawia im to tyle radości! Zupełnie jak mi piłka nożna.
Rozglądam się wokoło i stwierdzam, że jestem tutaj jedynym mężczyzną. Czuję jak moje policzki rumienią się, ale nie daje tego po sobie poznać. Mam się świetnie bawić i tak też robię. Nie zaprzestaję więc obserwacji małych dzieciaczków i czuję się tak jakbym był między nimi, podczas, gdy w rzeczywistości siedzę na plastikowym krześle w cieniu niewielkiego, liściastego drzewa.
- Dzień dobry. – Nade mną pojawia się wysoka, śliczna blondynka o wydatnych ustach i dużych, niebieskich oczach. – Mogę? – pyta, wskazując na wolne krzesło, stojące obok mojego. Bez słowa kiwam głową.
Dziewczyna siada, zakłada nogę na nogę, ukazując swoje długie, zgrabne nogi, wystające zza krótkiej, czerwonej sukienki. Ciężko mi oderwać od niej wzrok, ale staram się, za wszelką cenę skupić uwagę na Jordim i innych dzieciach.
- Świetna zabawa, prawda? – mówi, spoglądając na mnie i posyłając czarujący uśmiech, który odsłania jej śnieżnobiałe zęby. Dostrzegam na jej jedynkach ślady czerwonej szminki. Zastanawiam się, czy jej o tym powiedzieć. Z jednej strony ta kobieta uniknie późniejszych przykrych sytuacji z tym związanych, ale z drugiej poczuje się niezręcznie. Mimo wszystko, dla własnego komfortu daję jej do zrozumienia, aby skorzystała z lusterka. – Boże, taka ze mnie gapa! – lamentuje. – Zawsze zrobię coś, czego później muszę się wstydzić. – Dziewczyna wyciąga z torebki niewielkie lusterko i ściera szminkę z zębów.
- To nic. Zdarza się. Kiedyś, na przyjęciu, wyszedłem do toalety i w łazience ochlapałem sobie wodą całe spodnie. Wszyscy na sali mieli ze mnie ubaw – mówię, aby poprawić jej humor.
Kobieta patrzy na mnie i uśmiecha się, pokazując, że niepożądane zabrudzenie już zniknęło. Odwzajemniam gest.
- Nie przedstawiałam się – mówi, wyciągając w moją stronę dłoń. – Jestem Scarlett Fischer.
- Michael Ballack. Bardzo mi miło.
Zapada niezręczna cisza. W tym czasie obydwoje patrzymy na bawiące się dzieci i śmiejemy się z zabawnych sytuacji, które się im przytrafiają. Naszą największą uwagę przyciąga clown, który nie jest do końca śmieszny, ale robi różne ciekawe sztuczki magiczne, które bardzo mnie intrygują.
- Jest pan tutaj z dzieckiem? – pyta, odwracając moją uwagę od człowieka z czerwonym nosem.
- Tak. Ten chłopiec w ciemnych głosach, który ogląda występ w pierwszym rzędzie, to mój syn Jordi.
- Mogłam się domyślić. Jest bardzo do pana podobny. – Przyjmuję jej słowa z serdecznym uśmiechem. Rzeczywiście, Jordi jest najbardziej do mnie podobny. Louis i Emilio odziedziczyli urodę po Simone.
- Pani też jest tutaj z dzieckiem?
- Ja? – śmieje się. – Nie, ja nie mam dzieci. Myśli pan, że miałabym taką figurę, gdybym była już po porodzie.
Nie wiem, co powiedzieć. Czuję się trochę niezręcznie.
- Jestem siostrą Teresy Kraft.
- Poważnie? W ogóle nie jesteście do siebie podobne.
- Jestem znacznie młodsza i dbam o siebie. Nie mam dzieci, tłustego męża wokół którego musiałabym skakać – mówi ze śmiechem. – Jestem wolna jak ptak. Dzięki temu mam czas na przyjemności.
- Chciałbym mieć pani podejście do życia.
- To nie jest trudna filozofia.
- Tato, tato! – Nagle podbiega do mnie Jordi i nie zważając na nic zaczyna opowiadać mi to, co przed chwilą usłyszał od kolegów. Udaję zaciekawienie, gdyż ich „niezwykłe” historie nie bardzo mnie interesują. Wolałbym kontynuować rozmowę z piękną blondynką, która teraz patrzy na mnie i mojego syna.
- Fajny chłopak – mówi Scarlett, kiedy Jordi wraca do swojego towarzystwa.
- Tak, to moje oczko w głowie. Mam jeszcze dwójkę, ale są nieco starsi.
- Ja nie przepadam za dziećmi. Nie lubię hałasu, brudu. Dzieci ciągle czegoś chcą.
Nie wiem, co powiedzieć, bo ja uwielbiam dzieci. Zwłaszcza swoje. Nie wyobrażam sobie życia bez nich i nie rozumiem jak można nie kochać takich małych, uroczych istot, które dają tyle szczęścia i radości.
- Proszę – mówi Scarlett, podając mi niewielką chusteczkę, na której napisany jej numer telefonu. Dziewczyna przykłada sobie papier do ust i zostawia na nim ślad szminki. Wręcza mi ją mówiąc… – Zadzwoń, jeśli będzie pan chciał pogadać o mojej filozofii życiowej. Czekam na telefon. Do zobaczenia.
Odprowadzam ją wzorkiem. Znika gdzieś w murach domu Teresy Kraft. Przypatruję się chusteczce, temu zmysłowemu znakowi, który pozostawiła po sobie. Uśmiecham się, bo wyglądało to dokładnie jak scena z filmu, który oglądałem kilka tygodni temu. Mimowolnie przypominam sobie słowa mojego przyjaciela, który namawiał mnie na nowe kontakty z płcią przeciwną. Młoda, ładna, wolna… Dobry materiał na kochankę.
Patrzę na Jordiego i od razu odrzucam od siebie te myśli. Nie mógłbym mu tego zrobić.
Wołam go do siebie, mówię, żeby pożegnał się z kolegami, bo wracamy do domu. Jęczy i marudzi, ale mówię, że źle się czuję i potrzebuję odpocząć przed jutrzejszym treningiem. Bez mrugnięcia oka przytakuje mi, biegnie do znajomych, rzuca krótkie „do widzenia” do każdej napotkanej po drodze starszej osoby. Obydwaj żegnamy się z panią Kraft i opuszczamy jej dom.

10 listopada 2012

Rozdział drugi


To musiało się tak skończyć. Dostałem powołanie na mecz przeciwko Kolonii, ale od początku było jasne, że wyląduję na trybunach. Nie wiem, co by musiało się stać, abym mógł ponownie pojawić się na boisku. W tym momencie urządzała mnie chyba tylko kontuzja czołowego gracza, w którego miejsce mógłbym wskoczyć. Niestety pomocnicy w Leverkusen nie są podatni na kontuzje. Na moje nieszczęście…
- Tato, dlaczego nie grasz? – pyta Jordi, kiedy siedzimy w loży i oglądamy wspólnie mecz mojej drużyny. Brakuje mi już wymówek. Nie mogę mu powiedzieć, że ma ojca nieudacznika, za starego na grę w piłkę.
- Tak czasami się zdarza – odpowiadam, obejmując go ramieniem i spoglądając na pozostałych synów, którzy są na tyle duzi, że rozumieją, co się dzieje. Nawet nie chcę myśleć jak wyglądam w ich oczach. Powinni być dumni ze swojego znanego ojca, z piłkarza, a tymczasem zdarza się nawet, że koledzy w szkole sobie z nich żartują. Boli mnie to, ale nic nie mogę poradzić.
- Bardzo lubię oglądać z tobą mecze, ale chciałbym, abyś zagrał.
- Ja też bym chciał… Spójrz na boisko, są tam piłkarze, którzy są młodsi ode mnie, szybsi, sprawniejsi. Ja już miałem swoją kolej, osiągnąłem wiele sukcesów, wygrałem kilka tytułów. Teraz ich kolej. Teraz czas na młodzież – tłumaczę z ciężkim sercem. – Może niebawem przyjdziemy na mecz i zobaczymy tam twoich braci.
- Naprawdę? – pyta, patrząc na swoje starsze rodzeństwo. – Myślisz, że zobaczymy kiedyś jak Louis stoi w bramce Beyeru, a Emilio strzela gola drużynie przeciwnej?
- Jestem o tym przekonany – odpowiadam z pokrzepiającym uśmiechem. Bardzo chciałbym zobaczyć swoich synów grających w drużynie, która niegdyś była dla mnie tak ważna. Nadal jest, bo mam ogromny sentyment do tego klubu, i jeśli dane będzie mi zostać trenerem, to mam nadzieję, że będzie to właśnie Leverkusen.
Cóż… Ostatnio nie wiedzie się dobrze w szeregach Bayeru… Drużyna przegrała drugi mecz z rzędu i podniosło to duży alarm wśród kibiców, działaczy i sponsorów. Zapowiadają się zmiany, ale jeszcze nikt nie wie na czym miałyby one polegać. Pewnie zacznie się od zmiany trenera.
Po skończonym pojedynku jadę z synami na lody do naszej ulubionej cukierni „Zucker”, a zaraz potem wracamy do domu na kolację zorganizowaną przez Simone. Na podjeździe roi się od drogich, eleganckich samochodów. Zdaje mi się, że przyjechali wszyscy zaproszeni goście. Nie mam ochoty na żadne ceregiele i odstawanie szopki przed innymi. Dlaczego mam udawać, że jest dobrze, skoro tak nie jest? Mimo wszystko wchodzę do domu z przyklejonym, sztucznym uśmiechem i witam się ze wszystkimi znajomymi. Części ludzi nawet nie znam, ale nie przeszkadza mi to. Wiem, że chwilę posiedzę i zaraz zmyję się na górę, a pretekstem będą dzieci i ich zadania domowe, które odrobiliśmy już wczoraj.
- Czekałem na ciebie. – Za plecami słyszę cienki głos mojego najlepszego przyjaciela, Philippa Schwarza. Witam się z nim przyjacielskim uściskiem dłoni i bladym uśmiechem. Przed nim nie muszę niczego udawać. Wie jaka jest sytuacja. – Simone mówiła, że jesteś na meczu.
- Tak, byłem z chłopakami. Miałem nadzieję, że zagram, ale znów to samo – mówię, biorąc od krzątającej się, młodej kelnerki szklankę z whisky. – Mam już tego wszystkiego dość. Robię, co mogę, staram się bardziej niż kiedykolwiek, a wciąż mi nie wychodzi. Czy naprawdę jestem aż tak beznadziejny?
Z ciężkim westchnięciem siadam na białej kanapie w salonie. Philipp zajmuje miejsce obok mnie. Zazdroszczę mu, że nie musi borykać się z takimi problemami jak ja. Znam go od kilku lat, i poza długim i męczącym rozwodem, wszystko mu wychodzi. Ma własną firmę transportową, ma pod sobą grupkę ludzi, ma pieniądze i szacunek. Nie ma dzieci, a wszystkim dzieli się ze swoją młodą partnerką Ivone, która kręci się gdzieś w moim domu.
- Zobacz, jest Giggs, Inzaghi, Klose. Oni wszyscy są po trzydziestce, a grają. Mają miejsce w składzie i nie myślą o zakończeniu kariery. Dlaczego ja tak nie mogę?
- Zauważ, że dopóki Miroslav grał w Niemczech, to też nie narzekał na nadmiar minut.
- Sugerujesz, że powinienem wyjechać?
- Może.
- Ale ja kocham Niemcy.
- Rozumiem, ale sam wiesz jaka jest piłka. Nie możesz przez całe życie siedzieć w jednym miejscu, bo to ci nic nie da. Nie jesteś jak Giggs. Nie możesz przez 22 lata grać w jednym klubie, na najwyższym poziomie. Nie te geny – mówi, upijając ze swojej szklanki łyk złocistego trunku. – Rozejrzyj się za czymś nowym.
- Mógłbym i może nawet chciałbym tego, ale mam rodzinę. Teraz liczą się przede wszystkim oni. Simone nie wyjdzie ze mną do innego kraju. Nie teraz, kiedy firma się rozrasta. Nie teraz, kiedy znalazła sobie kochanka – mówię, spoglądając na Gustava, który rozmawia z moją żoną oraz kilkoma innymi osobami na tarasie w ogrodzie.
- Co za ironia losu! Ty, Simone i on pod jednym dachem – śmieje się. – Komedia!
- Cieszę się, że się dobrze bawisz – mówię, upijając łyk whisky. – Mi nie jest do śmiechu.
- Wiesz co – mówi Philipp, nachylając się nade mną – sam powinieneś sobie znaleźć inną kobietę. Dlaczego Simone ma się dobrze bawić w ramionach jakiegoś fagasa, a ty nie? Pomyśl o tym. – Patrzę na niego spod przymrużonych powiek i dochodzę do wniosku, że w jego słowach jest trochę prawdy. Pracując w Londynie, poznałem pewną kobietę, śliczną Serbkę, o jasnych, przejrzystych oczach. Spotykaliśmy się i wówczas problemy małżeńskie nie miały dla mnie znaczenia. Może to jest recepta na wszelkie niepowodzenia?

- Wszystko wypadło całkiem nieźle, prawda? – mówi Simone, wychodząc z łazienki. Leżę w łóżku i podziwiam jej niezwykle zgrabne nogi, które prezentuje przede mną za pomocą swojej skąpej piżamki. – Wiele osób było zaskoczonych, ale trzymają za mnie kciuki. Tak się cieszę! – mówi, stając przede mną.
- Wiedziałem, że odniesiesz wielki sukces.
- Mam to po tobie. Ty mnie wszystkiego nauczyłeś. – Simone skrada się po łóżku i kładzie się niemalże na mnie. Składa na moich ustach subtelny pocałunek. Jestem zaskoczony, bo dawno nie było między nami takich czułości. – Wiem, że ostatnio bardzo cię zaniedbałam – kontynuuje, nie przestając się uśmiechać i głaskać mnie po piersi. – Ale obiecuję, że to naprawię. Ty i chłopcy jesteście dla mnie najważniejsi. To dla was się tak staram.
- Wiem, Simone.
Zastanawiam się, dlaczego akurat teraz mi to mówi. Obydwoje wiemy, że to wierutne kłamstwo, bo pierwszą i prawdopodobnie ostatnią osobą, dla której popadła w pracoholizm jest Gustav, z którym spędza w firmie tak wiele czasu.
- A może chciałbyś pojechać ze mną do Paryża? – pyta, nie zaprzestając czułych pocałunków. Odpowiadam jej tym samym, bo jestem tylko facetem. Lubię przytulani i seks, tęsknię za bliskością swojej żony. Aczkolwiek propozycja wspólnego wyjazdu bardzo mnie zaskoczyła. – Mama zajęłaby się chłopcami. Wziąłbyś sobie wolne w klubie na dwa tygodnie, i tak nie grasz, więc co to za różnica, czy będziesz tu, czy we Francji. Spędzilibyśmy cudowny czas, tylko we dwoje, w mieście miłości. Co ty na to? – pyta, przegryzając dolną wargę. Niewiele brakuje do tego, abym się zgodził, ale wiem, że nie mogę sobie pozwolić na taki wyjazd w środku sezonu. Byłoby to nieprofesjonalne. Muszę być tutaj, na miejscu. Nie zależnie od tego, czy gram, czy nie. Dopóki klub nie zmusi mnie do wzięcia przymusowego urlopu, nie mogę wyjechać.
- Brzmi interesująco, ale może po sezonie. Teraz nie mogę, wiesz jakie są realia.
- Nie rozumiem. I tak nie grasz – mówi. Denerwuje się. Zupełnie jakby naprawdę zależało jej na naszym wspólnym wyjeździe. Schodzi ze mnie i kładzie się plackiem na miejscu, które zawsze zajmuje podczas snu. Wygładza kołdrę, poprawia włosy i opada na poduszkę, patrząc w sufit.
- Mam zobowiązania. Nie mogę tak po prostu wyjechać – tłumaczę, żałując, że nasze intymne chwile już się skończyły. Odwracam się na drugi bok, widząc, że Simone nie ma już ochoty na rozmowę.
- Michael? – Chwila ciszy. – Czy ty mnie jeszcze kochasz?
Hm… Dobre pytanie. Odpowiadam, że tak, aby nie robić jej przykrości, ale nie jestem pewien swojej odpowiedzi. Na pewno ją kochałem. Kiedyś kochałem Simone do szaleństwa, nie widziałem świata poza nią, a kiedy dała mi aż trzech synów, to miałem ochotę nosić ją na rękach do końca życia. Teraz wiele się zmieniło. Nie ma już żaru, nie ma namiętności, szaleńczego uczucia, które nas połączyło. Jest monotonia, rutyna i mam wrażenie, że przyzwyczajenie także zadomowiło się w naszych sercach i umysłach. Dlatego Simone znalazła pocieszenie w ramionach innego. On daje jej to, czego ja nie. Nie mam jej tego za złe, ale myślę, że jakbyśmy spróbowali wszystko naprawić, to udałoby się nam. Takie mam przeczucie. Więc dlaczego jej tego nie zaproponuję? Tak, to kolejne, bardzo dobre pytanie.
- Ah, zapomniałem ci powiedzieć. – Przerywam nocną ciszę. – Ostatnio w szkole Jodiego spotkałem panią Kraft. Zaprosiła nas do siebie na urodziny Thomasa. Przyjęcie jest w przyszłą niedzielę.
- Nie mogę. Mam spotkanie.
- W niedzielę? To nieetyczne.
- Ktoś musi pracować na ten dom, Michael – mówi podniesionym tonem głosu i odwraca się do mnie tyłem.
Spotkanie… Tak, dobre sobie. Pewnie Gustav zabiera ją na obiad, do kina lub oferuje niezapomniane chwile w swoim łóżku. Niech sobie idzie. Ja też będę się świetnie bawić. Na przyjęciu urodzinowym siedmioletniego chłopca, ot co!

Muszę przyznać, że cały kolejny tydzień minął mi dość szybko i jakoś tak… przyjemnie? Treningi sprawiały mi radość, a to nie zdarzało się ostatnio zbyt często. Nawet z kolegami się dogaduję. Zazwyczaj trenowałem samotnie, a teraz biegam w towarzystwie dwóch, a nawet trzech, młodszych kolegów. Nie wychodzę ostatni z szatni. Wychodzę jako jeden z pierwszych, razem z innymi. Żegnam się z nimi, życzę miłego dnia i z uśmiechem na ustach wracam do domu. Nie wiem, co się zmieniło. Nie odczuwam żadnych znaczących zmian. Czyżby wszystko miało zacząć się układać?
Wiadomo, że jest za wcześnie na tak daleko idące wnioski. Jak to się mówi, jedna jaskółka wiosny nie czyni, ale może to jakiś znak? Zdesperowany człowiek szuka pocieszenia w każdej drobnostce. Bardzo chciałbym, aby było dobrze. Bardzo chciałbym, aby coś się zmieniło, odmieniło. Zależy mi na tym, bo czuję… nie, ja to wiem, wiem, że mogę dać z siebie więcej.
Jest czwartkowe popołudnie. Trening powoli dobiega końca, a ja nie myślę o niczym innym, jak o białej kartce wiszącej przy recepcji. Zastanawia mnie, czy znajdę się na liście powołanych. Rozmawiałem w tym tygodniu z trenerem. Powiedział, że nic do mnie nie ma, że mnie lubi i szanuje, ale nie sprostam wymogom, które stawia współczesna piłka. Fakty są takie, że dzisiejsze drużyny są bardzo młode. Zazwyczaj średnia ich wieku nie przekracza dwudziestu czterech lat. W samym Leverkusen jest kilku nastolatków, młodych chłopaków, którzy nie skończyli jeszcze dwudziestki. Ciężko jest mi odnaleźć się w takim towarzystwie, ale mimo wszystko się staram, bo mi zależy.
Idę w stronę wyjścia. Mija mnie Andre Schürrle, Stefan Kießling i Lars Bender, którzy nawet nie patrzą na listę, bo udział w meczu mają niemalże zagwarantowany. Chciałbym mieć ich spokój i pewność gry. Ja z ciężkim sercem podchodzę do tablicy. Szoruję palcem w dół, szukając swojego nazwiska, a znajduję jedynie imiona swoich kolegów. Wreszcie jest, czarno na białym, na samym końcu.
- Michael Ballack – czytam i myślę o tym, jak pięknie to brzmi.
Drugie powołanie z rzędu. To jeszcze nic nie oznacza, bo znów mogę wylądować na trybunie, ale kto wie… Wszystko się może zdarzyć. Może usiądę na ławce. Nie muszę grać, ale ławka to już krok bliżej. W kolejnym meczu może dostanę pięć minut, później piętnaście, dwadzieścia, może jedną połowę, a może cały mecz. Z radośni nie mogę przestać się uśmiechać, ale szybko sprowadzam się na ziemię, bo wiem jak będzie boleć upadek, kiedy się rozczaruję.
Do domu wracam bardzo szczęśliwy. Ku mojemu zaskoczeniu zastaję w nim Simone, która w zwyczaju ma wracanie późnymi wieczorami. Jednak nie psuje to mojego nastoju, a wręcz przeciwnie. Dobrze jest mieć przy sobie wszystkich bliskich, nawet jeśli nie są mi do końca wierni.
Przy obiedzie dzielę się tą radosną nowiną z domownikami. Dzieciaki podzielają moją radość. Zgodnie twierdzą, że tym razem mi się uda. Wierzą we mnie, a to wiele dla mnie znaczy.
- Wielkie mi „halo” – mówi Renate, moja teściowa, i wywraca oczami. Ona nic nie rozumie. Nie rozumie piłki nożnej, nie rozumie mnie, a mimo wszystko nie przeszkadza jej to we wtrącaniu się do mojego życia i moich spraw.
- Mama ma rację – przytakuje Simone. – Cieszysz się jak dziecko, które dostało cukierka. Samo powołanie jeszcze nic nie znaczy. Módl się, aby jutro zasiąść na ławce.
- Dlaczego na ławce? Tata jutro zagra! – wtrąca się Jordi, wesoło wymachując rączkami. Uśmiecham się do niego i puszczam oczko, bo po raz kolejny przekonuję się o tym, że najbardziej mogę liczyć na własne dzieci.
- To nie takie proste, kochanie – konturuje brunetka. – Tata jest już za stary na latanie za piłką. Im szybciej to zrozumie, tym lepiej dla niego i dla nas. – Patrzy mi w oczy. Jest bardzo pewna siebie. Ciska piorunami, a ja nie mam pojęcia, dlaczego. Co zrobiłem, że tak na mnie naskakuje? Czy nie powinna się cieszyć i mnie wspierać? Ja zawsze to robię, kiedy Simone do czegoś dąży, kiedy jej się powodzi. Nie rozumiem. Nie rozumiem.
Kolacja się kończy. Wysyłam dzieci do łazienek, mówiąc, że zaraz do nich przyjdę, aby powiedzieć „dobranoc”. Czekam aż Renate opuści kuchnię i zniknie w swoim pokoju. Czekam, aż zostanę z Simone sam na sam. Muszę z nią pogadać. Na poważnie.
- Co cię ugryzło? – pytam, lekko podniesionym głosem. Simone upija łyk wody, którą następnie odstawia do zlewu. – Dlaczego mi to robisz, co? Dlaczego mnie wyśmiewasz i upokarzasz przy dzieciach? Co zrobiłem, że tak mnie traktujesz?
- Poniosło mnie.
- Poniosło? Tylko dlatego wystawiasz mnie na pośmiewisko i umniejszasz moje zasługi przy chłopakach? Chcesz, aby przestali mnie szanować, aby przestali być ze mnie dumni? Świetnie, rób to, ale nie w taki sposób, bo to nie fair!
- A co miałam ci powiedzie? – krzyczy. – Że się cieszę, że jestem dumna z tego, że dostałeś marne powołanie? Byłabym dumna jakbyś grał w każdym meczu. Uwierz mi, że byłabym zadowolona z każdej twojej asysty, z każdego gola, z każdego ładnego zagrania. Byłabym z ciebie dumna, gdybyś nie stracił opaski kapitana i był takim samym piłkarzem, jak kiedyś. Ale nie jesteś, Michael. Twój czas już minął. Zrozum to wreszcie i przestań się ośmieszać. Bo nie ja to robię, tylko ty sam się upokarzasz, wciąż mając nadzieję, że wrócisz na swój poziom, że wciąż będziesz gwiazdą futbolu! Jesteś za stary, Michael, na tą zabawę. Rozumiesz?
Jestem stary. Mam 36 lat i jestem stary. To nieprawda! Wielu ludzi w moim wieku cieszy się życiem, podróżuje, spełnia marzenia, pracuje, realizuje się. A ja, mając zaledwie trzydzieści sześć lat, jestem za stary?
Prawda boli. A prawda wypowiedziana z ust kobiety, którą się kocha (kochało), boli jeszcze bardziej.
Twardo patrzę w jej oczy. Próbuję analizować jej słowa, ale nie mogę. Nie chcę.
- Przeproś ode mnie chłopców – mówię łagodnie. – Muszę wyjść. – Chwytam za skórzaną kurtkę leżącą na kanapie i wychodzę z domu, trzaskając drzwiami.
Dziś jest ten wieczór. Dziś muszę się schlać jak świnia i zapomnieć o wszystkim. W biegu dzwonię do Philippa i oznajmiam mu, że czekam w naszym ulubionym barze. Bez zawahania przyjmuje zaproszenie, mówiąc, że będzie za dziesięć minut.
Dobrze, że chociaż na przyjaciół mogę liczyć.

__________
Przepraszam za lekki poślizg, rozdział miał być w środę ;) Postaram się, aby następny był wcześniej. 
Przypominam, że na Śmiech Dziecka oraz Życie zna odpowiedź również dostępne są nowe rozdziały.
Pozdrawiam!