Budzę się rano i wcale nie mam
ochoty do życia. Po ostatnich wydarzeniach nie mam ochoty dosłownie na nic.
Renate mnie unika. Dzieciaki jak zwykle zajmują się sobą. Simone dzwoni i, o
dziwo (!), rozmawia ze mną, co oznacza, że matka jej o niczym nie powiedziała.
Sam nie wiem, czy to dobrze czy nie. Z jednej strony skończyłaby się ta szopka,
którą nazywam życiem. Z drugiej… Życie trzech małych, bezbronnych osóbek
zostałoby złamane.
Scarlett nie pojawia się od dwóch
dni. Teoretycznie sam mógłbym do niej zadzwonić, bo przy okazji jednego z
naszych spotkań dostałem jej wizytówkę. Ale po namyśle stwierdzam, że nie miałoby
to najmniejszego sensu. Nie powiem – trochę żałuję, bo Scarlett to piękna
kobieta, wyzwolona, stanowcza i namiętna. Jest typem mojego ideału. Podobnie
jak Simone. Jednak przyznaję, że stanowczo się od siebie różnią.
- Dzwoniła Simone – mówi Renate,
przygotowując obiad. – Jej wyjazd nieco się przedłuży. Wypadły jej jakieś
komplikacje z którymi musi się uporać na miejscu.
Korci mnie, aby rzucić jakąś
kąśliwą aluzję na temat jej komplikacji, bo od razu na myśl nasuwa mi się
Gustav, ale hamuję się. Sam nie jestem święty, więc nie będę przypominać
teściowej o mojej wpadce.
- Obiecała, że załatwi to
najszybciej jak się da.
- Więc kiedy wróci?
- Dokładnie jeszcze nie wie, ale
wspominała o dodatkowym tygodniu.
- Okay. Niech i tak będzie. A co z
Georgiem i jego żoną? Kiedy zabiorą dzieci? – pytam, spoglądając na trzyletnie
bliźniaki bawiące się na dywanie w salonie.
- Muszę je jutro zawieść.
- Chce mama wziąć samochód?
- Nie miałam odwagi cię o to
poprosić.
- Nie musi mama pytać. Mi póki co
nie jest potrzebny. Nie nadaję się do prowadzenia.
- A kiedy ściągną ci gips?
- Dzisiaj.
- Zawieść cię?
- Nie. Przyjedzie Philipp.
- W porządku. – Renate sięga po
chusteczki i idzie wytrzeć buzie ubrudzonym bliźniakom.
Godzinę później jestem już w
drodze do szpitala. Mam nadzieję, że pozbędę się wreszcie tego niewygodnego
bagażu. W końcu minęły już trzy tygodnie! Teraz czeka na mnie mozolna i bardzo
ciężka rehabilitacja. Dużo pracy, ale mam nadzieję, że będzie warto. Mamy
marzec, do końca sezonu pozostały dwa miesiące. Eh… Nawet nie ma co liczyć, że
zagram. A tak bardzo tego chcę!
A co dalej? Trudno mi jest to
przewidzieć, bo jakieś wewnętrzne przeczucie mówi mi, że nie przydam się już w
drużynie Leverkusen. Prezes, trener, kibice – nikt już na mnie nie liczy.
Trzeba brać się w garść, zakasać rękawy, pracować, kurować się i szukać nowego
pracodawcy.
- Renate nakryła mnie na zdradzie
Simone – wypalam wprost, kiedy siedzimy w poczekalni.
- Co?! – Philipp dławi się
kawałkiem ciastka, które ze smakiem pałaszuje. Spogląda na mnie zbulwersowanym
wzrokiem, zupełnie jakby tępił moje postępowanie. A obydwaj doskonale wiemy, że
sam posuwał się do takich rzeczy.
- Nie wiem czy ci mówiłem…
Poznałem taką blondynkę. Ma na imię Scarlett i jest siostrą mojej sąsiadki.
Wpadła do mnie, kiedy Renate pojechała po dzieci Georga. Doszło do dwuznacznej
sceny, no i akurat wtedy teściowa musiała wrócić do domu. To się nazywa
szczęście.
- I dopiero teraz mi o tym mówisz?
- To było dwa dni temu.
- Nie o tym! O dziewczynie!
- Nie było okazji. W zasadzie to
nie ma już o czym mówić, bo Scarlett nie odzywała się od tej fatalnej wpadki.
Chyba wystraszyła się Renate. A poza tym to chyba nie jest dobry pomysł.
- Z kochanką? Żartujesz! To
najlepsze co może cię teraz spotkać! Simone może sobie urządzać skoki w bok,
może się szlajać z jakimś, pożal się Boże Gustavem, po Paryżach czy innych
stolicach, a ty nie?! Przejrzyj na oczy, Michael!
- Nie chcę być jak ona. Tylko
nasze dzieci na tym cierpią. Nie mogę być takim egoistą i myśleć tylko o sobie.
- Tobie też się coś od życia
należy. Miałem żonę i wiem co czujesz. Moja była dokładnie taka sama jak
Simone. Rozwiedliśmy się, a ja znalazłem sobie młodszą i ładniejszą kochankę.
Ivone nie zadaje pytań, nie ma pretensji, po prostu ładnie pachnie i pozwala mi
korzystać z życia.
- Jak prostytutka.
- No wiesz co? Michael!
- Przepraszam. Znam Ivone i wiem,
że to miła i inteligentna dziewczyna. Po prostu jestem zmęczony tym wszystkim i
plotę co ślina mi na język przyniesie.
- Pan Ballack? – Z gabinetu
wychodzi mój lekarz. – Zapraszam.
Wchodzę i siadam na kozetce.
Doktor bierze strasznie wyglądającą piłę i rozcina mi gips. Noga jest sina i
brudna, ale wreszcie czuję na niej powiew świeżego powierza. Mimowolnie się
uśmiecham, bo mam wrażenie jakby ktoś uwolnił mnie z piekielnie ciężkich
kajdan.
Ciekawe, czy jakbym ściągnął
obrączkę, to poczułbym się podobnie…
Lekarz bada mnie, dotyka, mlaska
pod nosem. Robi wielkie oczy i uśmiecha się, bo widać poprawę. Sięga po
szczypce i ściąga szwy.
- Zostanie blizna – mówi. – Ale
będzie pan chodził.
- A piłka?
Chyba niepotrzebnie zadaję to
pytanie. Jeśli to koniec, to nie jestem na to gotowy. Nie chcę teraz usłyszeć,
że moja noga więcej nie postanie na boisku. Bo nie tak miało to wyglądać! Chcę
grać, zdobywać bramki, cieszyć się ze zwycięstw. Chcę zatriumfować z Bayerem
Leverkusen, chcę aby moja żona przy mnie była, chcę być szczęśliwy do końca życia
i… Chyba skończę opowiadać bajki.
- Jeśli poważnie pan myśli o
powrocie na boisko, to bardzo ciężka praca przed panem.
- Dam radę. Będę walczyć o
marzenia.
- Chcę pana uprzedzić. Noga nigdy
nie będzie tak sprawna jak kiedyś. To są nieodwracalne zmiany, które przy
nadmiernym obciążeniu będą się pogłębiać i mogą nawet doprowadzić do trwałego
kalectwa.
- Proszę?
- Oczywiście nie teraz. Przy
odpowiednich ćwiczeniach, planie rehabilitacji jest pan w stanie osiągnąć
poziom pozwalający występować i grać zawodowo w piłkę. Jednak odradzam to panu.
Ma pan już swoje lata. Warto sobie psuć zdrowie dla dwóch lat gry?
- Dwóch lat? Myślałem, że pociągnę
jeszcze z cztery.
- Cóż… Nie wróżę sukcesu. Nie z
taką nogą.
Biorę skierowanie na przeróżne
zabiegi i wychodzę z miną zbitego psa. Mam pecha. Życiowego pecha, który nie
opuszcza mnie ani na moment. Czy naprawdę wszystko to co dobre już za mną? Czy
nic pozytywnego mnie już nie spotka? Nie godzę się na to!
- I jak? – pyta Philipp. Nie muszę
nic mówić. Wszystko po mnie widać.
- Masakra.
Przyjaciel obejmuje mnie
troskliwie i rzuca sentymentalne bzdury o rodzinie, kochających synach,
pieniądzach na koncie i dożywotniej emeryturze. Che dla mnie dobrze, ale
niewiele mi to pomaga. Stoję na skraju załamania nerwowego, na progu
zakończenia sportowej kariery. Boże, ja stoję nad grobem! Piłka jest dla mnie
jak powietrze, a jeśli ją stracę, stracę wszystko.
Philipp odwodzi mnie do domu.
Żegnamy się krótkim „cześć”, mimo iż bardzo chce coś dodać. Nie pozwalam mu na
to, bo wiem, co powie. Już to słyszałem.
Nie rozmawiam z Renate, nie witam
się z synami. Idę do sypialni, w której się zamykam na resztę dnia, wieczór i
noc. Leżę na łóżku i wpatruję się w pustą ścianę. To niewiarygodne jak szybko
wszystko może runąć w gruzy. Jeszcze to do mnie nie dociera. Biję się z
myślami, analizuję słowa doktora. Koniec kariery? Ten zwrot przewijał się w
mojej głowie, ale sądziłem, że wytrzymam chociaż cztery lata. Krótkie cztery lata,
aby naprawić karierę i odejść w chwale. Cztery lata w Leverkusen, aby wreszcie
rozpocząć na dobre ten nowy rozdział życia, który obiecałem Simone i dzieciom.
Cztery lata na naprawienie wszystkich błędów i spełnić się zawodowo i
rodzinnie. Dlaczego nie mogę dostać chociaż tego? Czy to tak wiele?
Budzę się o dwunastej popołudniu.
Słońce próbuje wedrzeć się poprzez grube zasłony do sypialni. Jestem wdzięczny
losowi chociaż za to, że mu się nie udaje. Ciemność doskonale obrazuje moje
samopoczucie.
Dzwoni telefon.
- Halo?
- Cześć, co u was? – pyta Simone.
- Jakoś.
- Jakoś? Co to znaczy? Masz dziwny
głos.
- Wczoraj zdjęli mi gips.
- O! I co?
- Nic.
- Co powiedział lekarz? – Ciężko
wzdycham. Nie wiem, co odpowiedzieć. Korci mnie, aby dać jej do zrozumienia, że
wszystko jest w porządku. Nie chcę jej martwić, niech się bawi i cieszy
Paryżem. Ale czuję, że w zaistniałej sytuacji nawet kłamstwo mi nie wyjdzie.
Więc milczę. – To koniec?
- No…
- Michael… Tak mi przykro.
Naprawdę. Wiem, że uważasz mnie za nieczułą sukę, ale przejmuję się twoim
losem. Zależało ci. Mogę coś dla ciebie zrobić?
Bądź przy mnie – myślę, ale nie mam odwagi tego powiedzieć.
- Nie możesz oddać mi nogi –
mówię.
- Dziwnie byś wyglądał z damką
łydką – śmieje się, a ja wraz z nią. To dziwne! Śmieję się do słuchawki mojej
żony. Taka sytuacja dawno nie miała miejsca. Dlaczego jest dobrze zawsze wtedy,
kiedy jest źle? – Widzisz… Już dawno ci mówiłam, że powinieneś dać sobie z tym
spokój. Piłka jest dla młodych chłopaków. Miałeś popularność, szacunek,
zdrowie. Miałeś możliwości! A teraz nie masz żadnej z tych rzeczy.
- Tak chcesz mnie pocieszać,
Simone?
- Stwierdzam fakt. Chcę ci pomóc
przejrzeć na oczy.
- Nie mamy o czym rozmawiać.
Wszystko psujesz! Cześć.
Wściekłość i furia odciskają stałe
piętno na mojej twarzy. Właśnie wyskoczyła mi kolejna zmarszczka, która tylko
potwierdza, że jestem za stary, aby latać za piłką. Tylko co z tego, skoro
czuję o wiele młodziej. Chociaż teraz, przez tą nogę, mam wrażenie, że przybyło
mi z pięćdziesiąt lat. Czy jest coś, co byłoby w stanie poprawić mój nastój?
Dzieci!
Schodzę na dół, jednak w domu
panuje przerażająco dziwna cisza. Zaglądam do kuchni. Na stole leży kartka.
„Pojechałam zawieść bliźniaki do Georga. Zabrałam ze sobą chłopców, bo
widziałam, że przyniosłeś ze szpitala złe wieści. Odpoczywaj. Będziemy jutro”.
I tak oto moja szansa na lepsze
samopoczucie pojechała sobie do Mönchengladbach.
Chcę zasnąć i nigdy się nie
obudzić, ale właśnie wtedy słyszę dzwonek do drzwi. Jeśli to Philipp to na pewno
przyniósł ze sobą sześciopak piwa, aby jakoś pomóc mi zapomnieć. Jednak za
drzwiami stoi zupełnie ktoś inny. Szałowa blondynka uśmiecha się do mnie
promiennie, prezentując okazały bukiet kwiatów i butelkę czerwonego wina.
- Cześć. Przepraszam, że się nie
odzywałam, ale brakowało mi odwagi. Jest twoja teściowa? Przyniosłam jej
kwiaty, bo chciałam przeprosić za swoje zachowanie. Głupio wyszło, nie?
- Renate nie ma. Pojechała odwieść
dzieci do swojego syna.
- Szkoda... Przekażesz jej? – pyta
i podaje mi bukiet. – O, widzę, że zdjęli ci gips! Fantastycznie. Ej, a co ty
masz taką smętną minę, biedaku? Stało się coś? Żonka daje ci w kość? – śmieje
się.
- Wejdziesz?
Scarlett rozsiada się na kanapie w
salonie i otwiera wino. Patrzę na tą młodą, pełną życia dziewczynę i żałuję, że
nie urodziłem się w jej czasach. Zajmuję miejsce naprzeciwko i z smutnym tonem
opowiadam jej wypadki dnia wczorajszego. Nie chcę jej wtajemniczać, ale czuję,
że potrzebuję tej rozmowy. W końcu który facet popisywałby się swoimi porażkami
przed piękną blondynką. Gdybym miał przeczucie, że to mi nie pomoże, nie
robiłbym tego.
- Mój ty biedy… – Scarlett
natychmiast reaguje. Doskakuje do mnie i przytula do piersi. Szepce mi do ucha
słowa pocieszenia, poczym ja streszczam jej poranną rozmowę z żoną. Jest
prawdziwie oburzona zachowaniem Simone. Nie rozumie, dlaczego własna żona tak
mnie traktuje. – Michael, nie słuchaj jej! Jesteś wysportowanym, zdrowym
mężczyzną. Jeśli masz chęci i siłę, to walcz! Walcz o swoje marzenia, o swoją
karierę! To nie musi być koniec! Simone powinna cię wspierać, a nie podcinać
skrzydła. Co z niej za kobieta, że tak traktuje swojego męża? Lekarz nie
przekreślił twoich szans. Dwa lata to też długo, aby zrealizować swoje cele.
Michael, dasz radę. Ja w ciebie wierzę.
- Naprawdę?
- Oczywiście, głuptasie! Jesteś
silny i uparty, a tylko ludzie uparci i konsekwentni do czegoś dochodzą. Znasz
swoją wartość, masz umiejętności i wierzysz w nie. Nie po takich kontuzjach
piłkarze wracali na boisko. Tobie może się udać. Jestem o tym święcie
przekonana.
- Sam nie wiem…
- Nie próbuj wątpić! Nie pozwolę
ci na to, słyszysz?
- Dlaczego ty to robisz? – pytam,
patrząc jej w oczy.
- Bo mi zależy. Bo widzę jakim
wspaniałym człowiekiem jesteś, jak cudownie zajmujesz się swoimi dziećmi, jak
bardzo kochasz piłkę nożną i widzę jak bardzo pragniesz powrotu. Tacy ludzie
jak ty zasługują na wszystko, co najlepsze. Nikt nie powinien ci mówić, że nie
dasz rady. A już na pewno nie żona!
Nigdy w życiu nie usłyszałem tylu
pokrzepiających słów naraz. Na usta ciśnie mi się nieśmiały uśmiech, bo to co
mówi Scarlett ma sens. Zaczynam wierzyć w sukces. Zaczynam wierzyć, że pokonam
wszystkie przeciwności losu i stanę na nogi. Staną na boisku, zagram i strzelę
bramkę!
- Wielkie dzięki – mówię.
- Nie ma za co. – Scarlett rzuca
mi się na szyję i zanosi radosnym śmiechem.
Ta dziewczyna wprowadza nową
jakość do mojego życia, wprowadza słońce i świeży powiew. Przy niej zaczynam
wierzyć, że rzeczy niemożliwe nie istnieją. To chyba jej młodzieńczy entuzjazm
tak na mnie wpływa.
- Masz na dzisiaj plany? – pytam.
- Nie.
- Pamiętasz jak poprzednim razem
przyniosłaś filmy na DVD? Może obejrzelibyśmy je razem dzisiaj wieczorem?
Renate wyjechała i zabrała dzieci. Wrócą jutro.
- To randka? – pyta, podnosząc jedną
brew do góry.
- W pewnym sensie. – Dziewczyna
nachyla się nade mną i całuje w usta.
Uznaję, że to odpowiedź
twierdząca.