27 grudnia 2012

Rozdział siódmy


Budzę się rano i wcale nie mam ochoty do życia. Po ostatnich wydarzeniach nie mam ochoty dosłownie na nic. Renate mnie unika. Dzieciaki jak zwykle zajmują się sobą. Simone dzwoni i, o dziwo (!), rozmawia ze mną, co oznacza, że matka jej o niczym nie powiedziała. Sam nie wiem, czy to dobrze czy nie. Z jednej strony skończyłaby się ta szopka, którą nazywam życiem. Z drugiej… Życie trzech małych, bezbronnych osóbek zostałoby złamane.
Scarlett nie pojawia się od dwóch dni. Teoretycznie sam mógłbym do niej zadzwonić, bo przy okazji jednego z naszych spotkań dostałem jej wizytówkę. Ale po namyśle stwierdzam, że nie miałoby to najmniejszego sensu. Nie powiem – trochę żałuję, bo Scarlett to piękna kobieta, wyzwolona, stanowcza i namiętna. Jest typem mojego ideału. Podobnie jak Simone. Jednak przyznaję, że stanowczo się od siebie różnią.
- Dzwoniła Simone – mówi Renate, przygotowując obiad. – Jej wyjazd nieco się przedłuży. Wypadły jej jakieś komplikacje z którymi musi się uporać na miejscu.
Korci mnie, aby rzucić jakąś kąśliwą aluzję na temat jej komplikacji, bo od razu na myśl nasuwa mi się Gustav, ale hamuję się. Sam nie jestem święty, więc nie będę przypominać teściowej o mojej wpadce.
- Obiecała, że załatwi to najszybciej jak się da.
- Więc kiedy wróci?
- Dokładnie jeszcze nie wie, ale wspominała o dodatkowym tygodniu.
- Okay. Niech i tak będzie. A co z Georgiem i jego żoną? Kiedy zabiorą dzieci? – pytam, spoglądając na trzyletnie bliźniaki bawiące się na dywanie w salonie.
- Muszę je jutro zawieść.
- Chce mama wziąć samochód?
- Nie miałam odwagi cię o to poprosić.
- Nie musi mama pytać. Mi póki co nie jest potrzebny. Nie nadaję się do prowadzenia.
- A kiedy ściągną ci gips?
- Dzisiaj.
- Zawieść cię?
- Nie. Przyjedzie Philipp.
- W porządku. – Renate sięga po chusteczki i idzie wytrzeć buzie ubrudzonym bliźniakom.
Godzinę później jestem już w drodze do szpitala. Mam nadzieję, że pozbędę się wreszcie tego niewygodnego bagażu. W końcu minęły już trzy tygodnie! Teraz czeka na mnie mozolna i bardzo ciężka rehabilitacja. Dużo pracy, ale mam nadzieję, że będzie warto. Mamy marzec, do końca sezonu pozostały dwa miesiące. Eh… Nawet nie ma co liczyć, że zagram. A tak bardzo tego chcę!
A co dalej? Trudno mi jest to przewidzieć, bo jakieś wewnętrzne przeczucie mówi mi, że nie przydam się już w drużynie Leverkusen. Prezes, trener, kibice – nikt już na mnie nie liczy. Trzeba brać się w garść, zakasać rękawy, pracować, kurować się i szukać nowego pracodawcy.
- Renate nakryła mnie na zdradzie Simone – wypalam wprost, kiedy siedzimy w poczekalni.
- Co?! – Philipp dławi się kawałkiem ciastka, które ze smakiem pałaszuje. Spogląda na mnie zbulwersowanym wzrokiem, zupełnie jakby tępił moje postępowanie. A obydwaj doskonale wiemy, że sam posuwał się do takich rzeczy.
- Nie wiem czy ci mówiłem… Poznałem taką blondynkę. Ma na imię Scarlett i jest siostrą mojej sąsiadki. Wpadła do mnie, kiedy Renate pojechała po dzieci Georga. Doszło do dwuznacznej sceny, no i akurat wtedy teściowa musiała wrócić do domu. To się nazywa szczęście.
- I dopiero teraz mi o tym mówisz?
- To było dwa dni temu.
- Nie o tym! O dziewczynie!
- Nie było okazji. W zasadzie to nie ma już o czym mówić, bo Scarlett nie odzywała się od tej fatalnej wpadki. Chyba wystraszyła się Renate. A poza tym to chyba nie jest dobry pomysł.
- Z kochanką? Żartujesz! To najlepsze co może cię teraz spotkać! Simone może sobie urządzać skoki w bok, może się szlajać z jakimś, pożal się Boże Gustavem, po Paryżach czy innych stolicach, a ty nie?! Przejrzyj na oczy, Michael!
- Nie chcę być jak ona. Tylko nasze dzieci na tym cierpią. Nie mogę być takim egoistą i myśleć tylko o sobie.
- Tobie też się coś od życia należy. Miałem żonę i wiem co czujesz. Moja była dokładnie taka sama jak Simone. Rozwiedliśmy się, a ja znalazłem sobie młodszą i ładniejszą kochankę. Ivone nie zadaje pytań, nie ma pretensji, po prostu ładnie pachnie i pozwala mi korzystać z życia.
- Jak prostytutka.
- No wiesz co? Michael!
- Przepraszam. Znam Ivone i wiem, że to miła i inteligentna dziewczyna. Po prostu jestem zmęczony tym wszystkim i plotę co ślina mi na język przyniesie.
- Pan Ballack? – Z gabinetu wychodzi mój lekarz. – Zapraszam.
Wchodzę i siadam na kozetce. Doktor bierze strasznie wyglądającą piłę i rozcina mi gips. Noga jest sina i brudna, ale wreszcie czuję na niej powiew świeżego powierza. Mimowolnie się uśmiecham, bo mam wrażenie jakby ktoś uwolnił mnie z piekielnie ciężkich kajdan.
Ciekawe, czy jakbym ściągnął obrączkę, to poczułbym się podobnie…
Lekarz bada mnie, dotyka, mlaska pod nosem. Robi wielkie oczy i uśmiecha się, bo widać poprawę. Sięga po szczypce i ściąga szwy.
- Zostanie blizna – mówi. – Ale będzie pan chodził.
- A piłka?
Chyba niepotrzebnie zadaję to pytanie. Jeśli to koniec, to nie jestem na to gotowy. Nie chcę teraz usłyszeć, że moja noga więcej nie postanie na boisku. Bo nie tak miało to wyglądać! Chcę grać, zdobywać bramki, cieszyć się ze zwycięstw. Chcę zatriumfować z Bayerem Leverkusen, chcę aby moja żona przy mnie była, chcę być szczęśliwy do końca życia i… Chyba skończę opowiadać bajki.
- Jeśli poważnie pan myśli o powrocie na boisko, to bardzo ciężka praca przed panem.
- Dam radę. Będę walczyć o marzenia.
- Chcę pana uprzedzić. Noga nigdy nie będzie tak sprawna jak kiedyś. To są nieodwracalne zmiany, które przy nadmiernym obciążeniu będą się pogłębiać i mogą nawet doprowadzić do trwałego kalectwa.
- Proszę?
- Oczywiście nie teraz. Przy odpowiednich ćwiczeniach, planie rehabilitacji jest pan w stanie osiągnąć poziom pozwalający występować i grać zawodowo w piłkę. Jednak odradzam to panu. Ma pan już swoje lata. Warto sobie psuć zdrowie dla dwóch lat gry?
- Dwóch lat? Myślałem, że pociągnę jeszcze z cztery.
- Cóż… Nie wróżę sukcesu. Nie z taką nogą.
Biorę skierowanie na przeróżne zabiegi i wychodzę z miną zbitego psa. Mam pecha. Życiowego pecha, który nie opuszcza mnie ani na moment. Czy naprawdę wszystko to co dobre już za mną? Czy nic pozytywnego mnie już nie spotka? Nie godzę się na to!
- I jak? – pyta Philipp. Nie muszę nic mówić. Wszystko po mnie widać.
- Masakra.
Przyjaciel obejmuje mnie troskliwie i rzuca sentymentalne bzdury o rodzinie, kochających synach, pieniądzach na koncie i dożywotniej emeryturze. Che dla mnie dobrze, ale niewiele mi to pomaga. Stoję na skraju załamania nerwowego, na progu zakończenia sportowej kariery. Boże, ja stoję nad grobem! Piłka jest dla mnie jak powietrze, a jeśli ją stracę, stracę wszystko.
Philipp odwodzi mnie do domu. Żegnamy się krótkim „cześć”, mimo iż bardzo chce coś dodać. Nie pozwalam mu na to, bo wiem, co powie. Już to słyszałem.
Nie rozmawiam z Renate, nie witam się z synami. Idę do sypialni, w której się zamykam na resztę dnia, wieczór i noc. Leżę na łóżku i wpatruję się w pustą ścianę. To niewiarygodne jak szybko wszystko może runąć w gruzy. Jeszcze to do mnie nie dociera. Biję się z myślami, analizuję słowa doktora. Koniec kariery? Ten zwrot przewijał się w mojej głowie, ale sądziłem, że wytrzymam chociaż cztery lata. Krótkie cztery lata, aby naprawić karierę i odejść w chwale. Cztery lata w Leverkusen, aby wreszcie rozpocząć na dobre ten nowy rozdział życia, który obiecałem Simone i dzieciom. Cztery lata na naprawienie wszystkich błędów i spełnić się zawodowo i rodzinnie. Dlaczego nie mogę dostać chociaż tego? Czy to tak wiele?
Budzę się o dwunastej popołudniu. Słońce próbuje wedrzeć się poprzez grube zasłony do sypialni. Jestem wdzięczny losowi chociaż za to, że mu się nie udaje. Ciemność doskonale obrazuje moje samopoczucie.
Dzwoni telefon.
- Halo?
- Cześć, co u was? – pyta Simone.
- Jakoś.
- Jakoś? Co to znaczy? Masz dziwny głos.
- Wczoraj zdjęli mi gips.
- O! I co?
- Nic.
- Co powiedział lekarz? – Ciężko wzdycham. Nie wiem, co odpowiedzieć. Korci mnie, aby dać jej do zrozumienia, że wszystko jest w porządku. Nie chcę jej martwić, niech się bawi i cieszy Paryżem. Ale czuję, że w zaistniałej sytuacji nawet kłamstwo mi nie wyjdzie. Więc milczę. – To koniec?
- No…
- Michael… Tak mi przykro. Naprawdę. Wiem, że uważasz mnie za nieczułą sukę, ale przejmuję się twoim losem. Zależało ci. Mogę coś dla ciebie zrobić?
Bądź przy mnie – myślę, ale nie mam odwagi tego powiedzieć.
- Nie możesz oddać mi nogi – mówię.
- Dziwnie byś wyglądał z damką łydką – śmieje się, a ja wraz z nią. To dziwne! Śmieję się do słuchawki mojej żony. Taka sytuacja dawno nie miała miejsca. Dlaczego jest dobrze zawsze wtedy, kiedy jest źle? – Widzisz… Już dawno ci mówiłam, że powinieneś dać sobie z tym spokój. Piłka jest dla młodych chłopaków. Miałeś popularność, szacunek, zdrowie. Miałeś możliwości! A teraz nie masz żadnej z tych rzeczy.
- Tak chcesz mnie pocieszać, Simone?
- Stwierdzam fakt. Chcę ci pomóc przejrzeć na oczy.
- Nie mamy o czym rozmawiać. Wszystko psujesz! Cześć.
Wściekłość i furia odciskają stałe piętno na mojej twarzy. Właśnie wyskoczyła mi kolejna zmarszczka, która tylko potwierdza, że jestem za stary, aby latać za piłką. Tylko co z tego, skoro czuję o wiele młodziej. Chociaż teraz, przez tą nogę, mam wrażenie, że przybyło mi z pięćdziesiąt lat. Czy jest coś, co byłoby w stanie poprawić mój nastój?
Dzieci!
Schodzę na dół, jednak w domu panuje przerażająco dziwna cisza. Zaglądam do kuchni. Na stole leży kartka.
Pojechałam zawieść bliźniaki do Georga. Zabrałam ze sobą chłopców, bo widziałam, że przyniosłeś ze szpitala złe wieści. Odpoczywaj. Będziemy jutro”.
I tak oto moja szansa na lepsze samopoczucie pojechała sobie do Mönchengladbach.
Chcę zasnąć i nigdy się nie obudzić, ale właśnie wtedy słyszę dzwonek do drzwi. Jeśli to Philipp to na pewno przyniósł ze sobą sześciopak piwa, aby jakoś pomóc mi zapomnieć. Jednak za drzwiami stoi zupełnie ktoś inny. Szałowa blondynka uśmiecha się do mnie promiennie, prezentując okazały bukiet kwiatów i butelkę czerwonego wina.
- Cześć. Przepraszam, że się nie odzywałam, ale brakowało mi odwagi. Jest twoja teściowa? Przyniosłam jej kwiaty, bo chciałam przeprosić za swoje zachowanie. Głupio wyszło, nie?
- Renate nie ma. Pojechała odwieść dzieci do swojego syna.
- Szkoda... Przekażesz jej? – pyta i podaje mi bukiet. – O, widzę, że zdjęli ci gips! Fantastycznie. Ej, a co ty masz taką smętną minę, biedaku? Stało się coś? Żonka daje ci w kość? – śmieje się.
- Wejdziesz?
Scarlett rozsiada się na kanapie w salonie i otwiera wino. Patrzę na tą młodą, pełną życia dziewczynę i żałuję, że nie urodziłem się w jej czasach. Zajmuję miejsce naprzeciwko i z smutnym tonem opowiadam jej wypadki dnia wczorajszego. Nie chcę jej wtajemniczać, ale czuję, że potrzebuję tej rozmowy. W końcu który facet popisywałby się swoimi porażkami przed piękną blondynką. Gdybym miał przeczucie, że to mi nie pomoże, nie robiłbym tego.
- Mój ty biedy… – Scarlett natychmiast reaguje. Doskakuje do mnie i przytula do piersi. Szepce mi do ucha słowa pocieszenia, poczym ja streszczam jej poranną rozmowę z żoną. Jest prawdziwie oburzona zachowaniem Simone. Nie rozumie, dlaczego własna żona tak mnie traktuje. – Michael, nie słuchaj jej! Jesteś wysportowanym, zdrowym mężczyzną. Jeśli masz chęci i siłę, to walcz! Walcz o swoje marzenia, o swoją karierę! To nie musi być koniec! Simone powinna cię wspierać, a nie podcinać skrzydła. Co z niej za kobieta, że tak traktuje swojego męża? Lekarz nie przekreślił twoich szans. Dwa lata to też długo, aby zrealizować swoje cele. Michael, dasz radę. Ja w ciebie wierzę.
- Naprawdę?
- Oczywiście, głuptasie! Jesteś silny i uparty, a tylko ludzie uparci i konsekwentni do czegoś dochodzą. Znasz swoją wartość, masz umiejętności i wierzysz w nie. Nie po takich kontuzjach piłkarze wracali na boisko. Tobie może się udać. Jestem o tym święcie przekonana.
- Sam nie wiem…
- Nie próbuj wątpić! Nie pozwolę ci na to, słyszysz?
- Dlaczego ty to robisz? – pytam, patrząc jej w oczy.
- Bo mi zależy. Bo widzę jakim wspaniałym człowiekiem jesteś, jak cudownie zajmujesz się swoimi dziećmi, jak bardzo kochasz piłkę nożną i widzę jak bardzo pragniesz powrotu. Tacy ludzie jak ty zasługują na wszystko, co najlepsze. Nikt nie powinien ci mówić, że nie dasz rady. A już na pewno nie żona!
Nigdy w życiu nie usłyszałem tylu pokrzepiających słów naraz. Na usta ciśnie mi się nieśmiały uśmiech, bo to co mówi Scarlett ma sens. Zaczynam wierzyć w sukces. Zaczynam wierzyć, że pokonam wszystkie przeciwności losu i stanę na nogi. Staną na boisku, zagram i strzelę bramkę!
- Wielkie dzięki – mówię.
- Nie ma za co. – Scarlett rzuca mi się na szyję i zanosi radosnym śmiechem.
Ta dziewczyna wprowadza nową jakość do mojego życia, wprowadza słońce i świeży powiew. Przy niej zaczynam wierzyć, że rzeczy niemożliwe nie istnieją. To chyba jej młodzieńczy entuzjazm tak na mnie wpływa.
- Masz na dzisiaj plany? – pytam.
- Nie.
- Pamiętasz jak poprzednim razem przyniosłaś filmy na DVD? Może obejrzelibyśmy je razem dzisiaj wieczorem? Renate wyjechała i zabrała dzieci. Wrócą jutro.
- To randka? – pyta, podnosząc jedną brew do góry.
- W pewnym sensie. – Dziewczyna nachyla się nade mną i całuje w usta.
Uznaję, że to odpowiedź twierdząca.

14 grudnia 2012

Rozdział szósty


Scarlett Fischer jest kobietą niebywale atrakcyjną, znającą swoją wartość, otwartą, bezpośrednią i niezwykle pociągającą. Mam pewność, że nie narzeka na brak adoracji, ponieważ już z daleka bardzo rzuca się w oczy. Długie, jasne włosy przypominają fale kołysane przez wiatr. Niezależnie od pogody układają się perfekcyjnie i to mnie w tym wszystkim najbardziej zadziwia. Błękitne niczym laguna oczy, otoczone długimi rzęsami przyciągają uwagę nawet najbardziej obojętnego na kobiece wdzięki mężczyzny. Jestem żonaty, ale jestem też prawdziwym, zdrowym mężczyzną. Nie jestem w stanie oprzeć się urokowi panny Fischer. Szczególnie jej krągłościom – wydanym biodrom, ładnie zaokrąglonej pupie, biustowi i długim do nieba nogom.
Scarlett trochę przypomina mi Simone za młodu. Była identyczna. Z biegiem czasu nieco się zmieniła, straciła na witalności, ale w dalszym ciągu wygląda jak milion dolarów i dlatego bardzo mi się podoba. Jednak Simone ma mnie gdzieś – czego nie można powiedzieć o Scarlett.
Z trudem udaje mi się zejść na dół. W kuchni spotykam chłopców oraz panią Alinę, która jest gosposią i wpada do nas trzy razy w tygodniu. Witam się z nią krótkim „dzień dobry” i zajmuję miejsce przy stole. Po chwili przede mną ląduję talerz ze śniadaniem oraz czarna espresso. Chłopcy dołączają do mnie, a Louis opowiada o wczorajszym wyjściu z przyjacielem i jego rodzicami. Świetnie się bawił, więc cieszę się razem z nim.
- A jakie macie plany na dziś? – pytam. Celowo nie uwzględniam w nich siebie, bo wiem, że nie będą chcieli zostać ze mną w domu. Kto by chciał siedzieć z kaleką w słoneczne, niedzielne popołudnie. A poza tym spodziewam się dzisiaj pięknego gościa.
- Sam nie wiem – odpowiada Louis. – Brakuje mi mamy. Moglibyśmy pojechać do naszej cukierni na lody. W domu jest nudno!
- Babcia dzisiaj wraca, to jutro was zabierze – odpowiadam. Może trudno w to uwierzyć, że cieszę się na powrót Renate. Przynajmniej moi synowie będą mieli stałą opiekę, a ja będę mógł w spokoju odpoczywać w swojej sypialni. – Dzisiaj niedziela, więc możecie spędzić ten dzień w domu. Nie wypada komuś zwalać się na głowę. Pobawicie się w ogrodzie.
- A może Alina mogłaby nas zabrać na lody – mówi Emilio. Z nadzieją spogląda w naszą gosposię, która nieśmiało się uśmiecha i stwierdza, że to dla niej żaden problem, bo i tak ma dzisiaj dużo wolnego czasu.
- Będę pani bardzo wdzięczny – mówię. – Oczywiście uwzględnię to wyjście w pani premii.
- Nie ma problemu. Skończę sprzątanie i możemy iść.
- Hura! – wołają chłopcy, wesoło klaszcząc w dłonie.
Dla mnie to bardzo duże ułatwienie, bo nie chcę, aby Emilio i Louis przeszkadzali mi podczas spotkania ze Scarlett. O ile oczywiście się pojawi. Mówiła, że wpadnie, ale zazwyczaj nie traktuję poważnie słów takich kobiet. Simone też wiele razy mi coś obiecywała, ale okazywało się, że to zwykłe mrzonki. Dlatego nie robię sobie nadziei, ale fajnie by było spędzić popołudnie w towarzystwie tak pięknej i miłej kobiety.
Po śniadaniu zajmuję miejsce w wiklinowym koszu stojącym na tarasie i pogrążam się w ciekawej lekturze. Od jakiegoś czasu bardzo chętnie czytam książki. Niegdyś w ogóle tego nie robiłem, bo nie miałem czasu. Jednak z czasem Simone zaczęła mnie zarażać swoją miłością do powieści i udzieliło mi się to. Książka to najlepszy zabijaka czasu, jakiego znam. Kiedy się spędza długie godziny w podróży – tak jak ja – to dobra powieść jest zbawieniem.
- Panie Michaelu, to my idziemy na lody – mówi Alina, zaglądając do ogrodu. Wręczam jej pięćdziesiąt euro i życzę udanej zabawy.
- Pa, tato! – Chłopcy całują mnie na „do widzenia” i znikają.
W domu zapada potworna cisza, która aż dzwoni w uszach. Rzadko kiedy zostaję sam, bo nawet jak nie ma Simone czy dzieci, to zawsze jest Renate. Nie przepadam za samotnością. A wiele jej w życiu doznałem. Samotność zawsze doskwiera mi na zgrupowaniach, kiedy siedzę samotnie w swojej sypialni hotelowej i czekam na wspólny posiłek, aby choć chwilę pobyć w towarzystwie kolegów. Mimo iż rzadko ze mną rozmawiają, bo jestem znacznie starszy, to lubię posłuchać ich opowieści o imprezach, dziewczynach i wywiadach.
Zawsze wtedy wspominam sobie o swoich młodzieńczych latach, o kumplach, których miałem w Monachium, w Londynie, w kadrze narodowej… Było tak fajnie, a teraz nic mi z tego nie pozostało.
Ze smutnych rozmyślań wyrywa mnie dzwonek do drzwi. Oczyma wyobraźni widzę już piękną Scarlett ubraną w idealnie dopasowaną sukienkę, odsłaniającą jej biust oraz zgrabne nogi.
Jednak zanim doczłapuję się do drzwi, mija trochę czasu. Śpieszę się, a nie przestający dzwonić dzwonek wcale mi tego nie ułatwia. Denerwuję się, bo przez pośpiech gubię kulę. W końcu dochodzę do drzwi i otwieram je. Na widok wysokiej, ślicznej blondynki uśmiech ciśnie mi się na usta i nie mogę oderwać wzorku od jej pięknych, błękitnych oczu.
- A co to! – mówi zaskoczona. – Dlaczego pan chodzi?! Trzeba odpoczywać i nie wolno panu obciążać nogi. Co za nieodpowiedzialne zachowanie! – Scarlett wchodzi do środka, zatrzaskuje drzwi i chwyciwszy mnie pod bok doprowadza do wiklinowego kosza, na którym wcześniej siedziałem. – Od razu lepiej – mówi zadowolona z siebie. – Przyniosłam ciastka i trochę filmów, aby się panu nie nudziło w długie samotne wieczoru. – Puszcza oczko i zajmuje miejsce obok mnie. – Jak samopoczucie?
- Teraz już znacznie lepiej.
Kobieta uśmiecha się zalotnie i zdejmuje letnie bolerko z ramion. Odsłania zgrabne ramiona, na które opadają jej złociste loki.
- Może przygotuję coś do picia…
Po kilku minutach wraca do ogrodu z tacą oraz dwoma filiżankami herbaty, herbatnikami i ciastkami, które przyniosła. Zajmuje swoje miejsce i dolewa do herbaty soku malinowego na wzmocnienie. Po chwili zakłada nogę na nogę. Buja nogą w takt muzyki płynącej z radia z kuchennej lady. Włączyła je podczas przygotowywania poczęstunku i podśpiewywała radośnie jedną z piosenek znanej piosenkarki muzyki pop.
- Jest pan sam?
- Owszem. Teściowa wyjechała na weekend, a dzieci poszły z gosposią na lody.
- Miło tu u pana – mówi, wystawiając twarz do słońca. Mruży oczy i subtelnie wzdycha. – Ja mam mieszkanie i duży taras, na którym urządziłam sobie mały ogródek, ale nie mogę tego porównywać z pana willą.
- Proszę mi mówić po imieniu. Czuję się staro, kiedy ktoś mówi do mnie na „pan”.
- Pan staro? – Posyłam jej złowrogie spojrzenie w formie żartu. Kobieta uśmiecha się i natychmiast poprawia. – W porządku, Michael. Jednak nie sądzę, abyś był stary. Wyglądasz na zdrowego faceta w kwiecie wieku.
- Pochlebiasz mi, ale to nieprawda. Wiesz, że prawie jestem na emeryturze? – No i po co ja to mówię? Chcę ją do siebie przekonać, chcę, aby mnie polubiła, a gadając o emeryturze na pewno tego nie osiągnę.
Scarlett robi wielkie oczy, poczym śmieje się jakby usłyszała świetny kawał.
- Dobre sobie! Możesz mówić co chcesz, ale ja i tak wiem swoje. Wiem, że przede mną siedzi niezwykle przystojny, czarujący i inteligentny mężczyzna, który na pewno ma wiele do zaoferowania swojej kobiecie – mówi. Jej stopa nieoczekiwanie dotyka mojej nogi. Patrzy mi prosto w oczy, uśmiecha się zalotnie, a stopa niepokojąco pnie się ku górze. Czuję jakbym właśnie wypił butelkę wódki, czerwienię się i ciężko mi jest cokolwiek powiedzieć, bo nie widzę niczego poza swoją chorą wizją naszego dzikiego seksu w sypialni, którą zazwyczaj dzielę z żoną.
Simone!
- Przepraszam – chrząkam i próbuję wstać. – Muszę skorzystać z toalety.
Idę do łazienki i staję przed lustrem. Widzę swoją niemalże bordową twarz i rozbiegane oczy. Ta kobieta bardzo na mnie działa. Sądzę, że nigdy nie miałem do czynienia z kimś takim. Wystarczy jej najmniejszy ruch, a ja już zaczynam wyobrażać sobie niestworzone rzeczy. Tak nie powinno być! Ja mam żonę i dzieci, które w każdej chwili mogę wrócić do domu. Powinienem się opanować, ale nie jest to takie łatwe. Scarlett bardzo mnie pociąga. Nie znamy się zbyt dobrze, ale to nie jest żaden problem, bo wydaje mi się, że ja także jej się podobam. Dawno nie czułem się tak dobrze w towarzystwie kobiety. Simone mnie unika, całuje jedynie w policzek. Nie pamiętam nawet, kiedy ostatni raz uprawiałem seks! A przecież ja jestem facetem! Sądzę, że ze Scarlett czeka mnie niezła zabawa, ostra jazda bez trzymanki. Ale żeby do tego doszło, to muszę być całkowicie sprawy. Wszak kariera sportowa wciąż jest dla mnie najważniejsza.
Przemywam twarz chłodną wodą i wracam do ogrodu.
Panna Fischer leży na dużej, ogrodowej kanapie i przegląda książkę, którą czytałem przed jej przyjściem. Obok niej stoi kieliszek z białym winem. Podoba mi się ten widok, bo od razu przypominam sobie romantyczne sceny z amerykańskich filmów.
- W porządku? – pyta z troską w głosie.
- Tak.
- Mam nadzieję, że się nie gniewasz, ale poczęstowałam się winem.
- Nie, skąd.
- Fajna książka. Czytałam ją kilka miesięcy temu. Główna bohaterka nosi moje imię. Jak chcesz, to mogę ci zdradzić kto zabił porucznika Wooda – mówi z uśmiechem.
- Lepiej nie. Mam pewne podejrzenia i chciałbym sam dotrwać do końca.
- Nie ma problemu. – Scarlett podnosi się i siada tuż przy mnie. Kładzie nogę na moim kolanie i delikatnie smyra mnie po klatce piersiowej. – Jednak wydaje mi się, że mogę ci coś podpowiedzieć. – Zniża głos, mówi niemalże szeptem. Czuję jej oddech na karku i rosnące we mnie podniecenie. Od miesięcy nie miałem kontaktu z kobietą, dlatego wcale nie tak trudno jest mnie rozgrzać. Bardzo chcę się skupić na tym, co do mnie mówi; a mówi wiele w tym momencie. Jednak ja wybiegam w przyszłość i ponownie widzę scenę z mojej małżeńskiej sypialni. – Nic ci się nie przypomina? – pyta, składając delikatnego całusa na moim policzku.
Skupiam się i po chwili uświadamiam sobie, że podobna scena miała miejsce w książce, którą czytam. Porucznik Wood zabawiał się ze swoją przyjaciółką w swoim biurze, później kobieta zniknęła, a zaraz potem Wood już nie żył.
- Przypomina – odpowiadam z uśmiechem. – Ale mam nadzieję, że nie chcesz mnie zabić.
- Nie… Ale mam ochotę robić z tobą zupełnie inne rzeczy – mówi i wbija się w moje usta.
Na chwilę tracę kontrolę. Pocałunek od tak pięknej i tajemniczej kobiety przechodzi moje najśmielsze oczekiwania. Całujemy się dziko i namiętnie, nie zważając na nic dookoła. Scarlett bawi się moimi włosami, zaraz potem czuję jej dłonie na karku, klatce piersiowej. Schodzi coraz niżej i dobiera się do paska spodni. Nie pozostaję jej dłużny. Nie mogę się oprzeć, a na samą myśl o jej jędrnym ciele dostaję gęsiej skórki. Gładzę jej talię, biodra, pośladki. Błądzę po jej długich nogach; od kostek po uda. Mam ochotę chwycić ją i zanieść na górę do łóżka, ale moja kontuzja mi to uniemożliwia. Przeklinam w myślach dzień i trening, na którym złamałem nogę. Przeklinam fakt, że jestem piłkarzem.
Mając taką kobietę przy boku nie myślę o niczym innym. A już na pewno nie o teściowej, której charakterystyczne chrząknięcie słyszę za swoimi placami.
Jak oparzony odskakuję od Scarlett, niemalże zrzucam ją z siebie. Z przerażeniem patrzę na Renate. W jej oczach widzę wstyd, rozgoryczenie i niedowierzanie.
- Przepraszam, pójdę już – mówi Scarlett. Zbiera swoje rzeczy i wychodzi nawet się nie żegnając.
Obok Renate stoją dwaj mali chłopcy, trzyletnie dzieci brata Simone, które kurczowo trzymają się jej nóg. Jest mi okropnie głupio. Kobieta odwraca się na pięcie i znika w kuchni. Biorę głęboki wdech, spuszczam wzrok i idę w jej kierunku. Boję się jej reakcji, boję się tego, co usłyszę. Przede wszystkim boję się, że Simone o wszystkim się dowie. W Londynie miałem podobną sytuację z młodą Serbką, wówczas obiecałem żonie, że to się więcej nie powtórzy. Nie chcę jej zdradzać, bo to moja żona. Chyba ją kocham. I nie chcę być taki sam jak ona.
- Nic nie mów, Michael – mówi Renate, wstawiając wodę na kawę. W ogóle na mnie nie patrzy, unika mojego wzroku.
- To nie jest tak jak mama myśli.
- Tylko jakie znaczenia ma to, co ja myślę. To twoje życie możesz robić z nim, co chcesz.
- Ale ja nie chcę zdradzać Simone.
- Właśnie to zrobiłeś – mówi i raczy mnie swoim spojrzeniem po raz pierwszy od powrotu. – Boli mnie jak traktujesz moją córkę. Dobrze wiem, że nie jest idealna. Ma swoje wady. Ale wybrała cię i widocznie miała ku temu jakiś powód, którego ja za cholerę nie mogę zrozumieć. Obydwoje jesteście siebie warci!
- Nie znosisz mnie i doceniam to, że wcale nie próbujesz tego ukryć. Będziesz bronić swojej córki, co jest zrozumiałe, bo to twoje dziecko. Jednak potępia mama moje zachowanie, a akceptuje zachowanie Simone. A ona robi dokładnie to samo!
Renate spogląda na mnie pytającym wzorkiem. Waham się, bo nie wiem, czy warto zdradzać jej, że wiem o romansie Simone. Nie mam również pewności, że teściowa zna prawdziwe oblicze swojej córki. Karcę się w myślach za swój niewyparzony język. Jak zwykle gadam za dużo, co potem kończy się samymi problemami.
- Niech mama tak nie patrzy. Simone pojechała do Paryża z Gustavem. Czy ja mam na czole wyryte „idiota”? Doskonale wiem po co tam pojechali. I nie są to bynajmniej sprawy zawodowe.
- Pojechali otworzyć nową filię.
- Jasne! – prycham. – A seks, romantyczne spacerki, kolacyjki, czerwone róże i szampan to tylko dodatek do całości.
Renate milczy. Lustruje mnie ostrym wzorkiem, który po chwili zmienia się we współczucie i smutek.
- Przepraszam – mówi po chwili. Patrzę na nią z niedowierzaniem i kompletnie nic nie rozumiem. – Przepraszam, że nie potrafiłam wychować córki na prawdą i wierną kobietę.
Uderza we mnie gorzka prawda wypowiedziana przez kobietę, która nigdy za mną nie przepadała, która wyzywała mnie od najgorszych i która nie darzyła mnie nawet odrobiną sympatii. Ubolewała nad losem swojej jedynej córki, która ślepo zakochała w piłkarzu. W człowieku, który całe dnie spędza na boisku i podróżuje po całym świecie. Nie tak wyobrażała sobie przyszłość swojego najmłodszego dziecka. Renate chciała widzieć Simone w towarzystwie wytwornego, dobrze wychowanego i wykształconego biznesmena lub prawnika, a nie sportowca. Była ostatnią osobą po której spodziewałbym się przeprosin. Dziś, po tym jak przyłapała mnie na zdradzie, przyznaje, że jej córka nie jest idealna, że to ona jest winna wszystkim naszym małżeńskim problemom.
- Zajmę się bliźniakami – mówi i zabiera dzieci na górę do pokoju Jordiego.
Przez jeszcze chwilę stoję w bezruchu, myślę i analizuję całą sytuację.
Jest mi cholernie przykro, że doszło do takiej sytuacji. Zaczynam dostrzegać, że moje małżeństwo jest bezsensowne i nie ma żadnej przyszłości. A jeśli ma, to rysuje się ona w samym ciemnych barwach.
Simone nie zrezygnuje z Gustava, który daje jej poczucie bezpieczeństwa, sprawia, że na jej twarzy gości uśmiech. On daje jej czułość, bliskość i ciepło, daje jej coś, czego w naszym związku nie ma od kilkunastu miesięcy. Wywołując z tego powodu awanturę odbiorę jej szczęście i radość życia. A przecież ja chcę, aby Simone była zadowolona. Ona i nasze dzieci, które pragną mieć całą rodzinę. Nie mógłbym być weekendowym tatusiem. Za bardzo kocham swoich trzech synów, aby robić im taką przykrość.
Siadam na kanapie, kiedy ból w nodze jest już nie do zniesienia. Spoglądam na fotografię stojącą na stoliku. Przedstawia mnie, Simone i naszych synów podczas spaceru w zoo. Pamiętam ten dzień. Już wtedy nie było kolorowo, ale był to jeden z pierwszych dni w Leverkusen po powrocie do Niemiec. Miał to być nasz nowy start, nowy rozdział naszego życia. Mieliśmy wszystko naprawić, a tymczasem skończyło się źle…
Przyjechaliśmy tu, kiedy był wczesny sierpień. Dziś mamy marzec. A nasze życie wygląda gorzej niż ktokolwiek mógł przypuszczać…

__________
Rozdział szósty oddaję do Waszej dyspozycji :) 
Ja jestem zadowolona :)

6 grudnia 2012

Rozdział piąty


Po bardzo burzliwym i emocjonującym pobycie w szpitalu wreszcie wracam do domu. Nie wspominam miło swojej sali szpitalnej; jej zimnych ścian, brudnych okien, niewygodnego łóżka. Ciągle pamiętam przeszywający ból, który towarzyszył każdemu mojemu ruchowi. Dziś jest już znaczenie lepiej. Noga powoli się goi, ale wciąż daleka droga przede mną. Mimo wszystko wolę spędzać czas rekonwalescencji w domu, we własnym łóżku, w przytulnej sypialni z synami pod bokiem, niż w obskurnym szpitalu, wśród obcych ludzi.
Aczkolwiek można się zastanowić, gdzie byłoby mi lepiej. Szpital sam w sobie nie jest zły, można pogadać z pielęgniarkami, lekarzami bądź z pacjentami z którymi współdzieli się pokój. Miło się rozmawia na tematy niezobowiązujące, totalnie abstrahujące od szarego, codziennego życia. Nikt nie pyta o mecze, treningi. Nawet nie można się kłócić z żoną, bo nie wypada tego robić na oczach obcych ludzi.
Tutaj, w domu, nikt o tobie nie pamięta. Dzieciaki do południa są w szkole, później zajmują się własnymi sprawami; odrabiają lekcje, oglądają telewizję, bawią się z kolegami. Żona wyjeżdża, ma w nosie to jak sobie poradzisz podczas jej nieobecności. Jak znam życie nawet nie zadzwoni! A jak już, to pogada chwilę z matką, może z dziećmi. Zapyta ich o moje samopoczucie, a kiedy usłyszy odpowiedzieć, że wszystko jest w porządku, nie będzie wracać do tematu. No i oczywiście mój ulubiony punkt programu, czyli Renate – teściowa.
- Wszystko spakowałaś? – pyta córkę. Rozgląda się wokoło, zastanawiając się, co jeszcze może się przydać do szczęścia mojej żonce i jej gachowi.
- Tak mi się wydaje. Jak mi czegoś braknie, to kupię.
- Chłopcy, chodźcie się pożegnać z mamą! – Renate krzyczy w stronę ogrodu, w którym biegają dzieci. Zjawiają się w mgnieniu oka i rzucają się na szyję Simone. Ta z uśmiechem i ogromną czułością obejmuje ich, całuje i obiecuje mnóstwo prezentów.
- Będę za wami bardzo tęsknić – mówi i całuje Jordiego w czółko.
- My za tobą też, mamusiu.
- Bądźcie grzeczni. Słuchajcie się babci i pomagajcie tacie, dobrze? Mogę na was liczyć?
- Jasne, mamo. Nie takie rzeczy się robiło – mówi Louis z zadziornym uśmiechem. Simone czochra go po grzywie i z uśmiechem grozi palcem.
- No to czas na mnie. – Simone zarzuca na ramię torebkę. Od niechcenia podchodzi do kanapy, na której siedzę i daje mi niedbałego całusa w policzek. – Uważajcie na siebie – mówi. – Jakby się coś działo, to dzwoń. Przylecę pierwszym samolotem.
- Nie będzie takiej potrzeby – odpowiadam z nadzieją, że moje słowa okażą się prorocze. Nie chcę, aby pomyślała sobie, że jestem totalnym nieudacznikiem i nie potrafię zająć się własnymi dziećmi. Bo to nieprawda! Jestem świetnym ojcem, a moi synowi tylko to potwierdzą. – To ty na siebie uważaj. Załatw wszystko i szybko do nas wracaj.
- Postaram się. Zadzwonię, kiedy dolecę.
Z zewnątrz dochodzi do nas klakson samochodu.
- To Gustav – oznajmia Simone i łapie za walizki. – Dbajcie o tatę. Kocham was. Pa! – rzuca i znika za drzwiami. Chłopcy wybiegają na podwórko i oddają się zabawom, które przerwała im mama. Wymieniam z Renate porozumiewawcze spojrzenia, poczym każde z nas powraca do swoich poprzednich czynności; oglądania telewizji i sprzątania kuchni.
Ja to się mawia – jestem słomianym wdowcem.
Jest gorzej niż można było przypuszczać. Jedynym pocieszeniem są moi synowie, którzy starają się umilić mi życie. Przynoszą posiłki, oglądamy razem telewizję, Jordi czyta mi bajki. Cieszę się, że mam tak wspaniałe dzieciaki. One jedne chyba mi się udały. A reszta? Do czasu też była fajna, w końcu sport i piłka nożna były sensem mojego życia przez bardzo długi czas. Jednak czegoś mi brakuje. A tym czymś jest miłość.
Po tygodniu stwierdzam, że dom bez Simone jest pusty. Do tej pory było słychać jej rozmowy z matką, rozmowy telefoniczne, śpiew podczas kąpieli lub gotowania. Uwielbiałem słuchać jej śmiechu i żartów z chłopcami. Teraz nic z tych rzeczy nie ma miejsca. Renate się do mnie nie odzywa, synowie bawią się w swoim gronie – najczęściej w ogrodzie lub poza domem. Ja nie ruszam się z sypialni, bo bardzo ciężko pokonuje mi się schody nie mogąc zginać nogi. Wolę nie ryzykować kolejnymi wypadkami. Nikomu to na dobre nie wyjdzie.
Leżę i marnuję kolejny dzień, kiedy słyszę dzwonek do drzwi.
Z dołu dociera do mnie znany głos, jednak w tej chwili nie mogę powiedzieć do kogo należy. Renate rozmawia z przybyłą kobietą, wymieniają się grzecznościami, poczym słyszę kroki na schodach. Gość puka delikatnie w drzwi, które i tak są już uchylone, i po usłyszeniu mojego cichego „proszę” wchodzi do środka.
Staje przede mną przysadzista blondynka, którą natychmiast rozpoznaję. Miałem z nią kilka razy do czynienia podczas zebrań w szkole i tym podobnych sprawach związanych z wychowaniem mojego najmłodszego syna.
- Dzień dobry, panie Michealu – mówi z miłym uśmiechem. – Można na chwilkę?
- Proszę.
- Jak się pan czuje? Jordi bardzo wiele o panu opowiada.
- W porządku. Z dnia na dzień jest coraz lepiej. Przepraszam, że mój syn tak państwa nachodzi. Jego dwaj starsi bracia nie lubią się z nim bawić, a Thomas jest jego najlepszym przyjacielem. Proszę o wyrozumiałość, dopóki nie wróci moja żona.
- Nic nie szkodzi. Wszyscy bardzo lubimy Jordiego. Mówił, że jest pan sam, bo pańska żona wyjechała do Francji. Przyniosłam ciasto jabłkowe. Pana teściowa je przyjęła.
- Naprawdę? To bardzo miło z pani strony. Nie omieszkam spróbować. Może się pani czegoś napije? Proszę się rozgościć.
- Nie, bardzo dziękuję. Nie chcę panu przeszkadzać. Chciałam tylko powiedzieć, że jeśli będzie pan czegoś potrzebować, to proszę śmiało dzwonić. O Jordiego proszę się nie martwić. Jest u nas pod dobrą i stałą opieką.
Posyłam jej najprzyjemniejszy uśmiech na jaki mnie stać. Cieszę się, że pani Kraft okazuje mi tyle wyrozumiałości. Przynajmniej nie muszę się martwić o syna. To bardzo ułatwia mi rekonwalescencję.
- Przyjdę za parę dni, aby sprawdzić jak się pan miewa. Sąsiadom w potrzebie trzeba pomagać, prawda?
- Bardzo dziękuję, pani Kraft.
- Po prostu Terasa – mówi z uśmiechem. Po chwili żegna się ze mną machnięciem ręki i wychodzi. Z dołu dochodzi do mnie jeszcze jak rozmawia z Renate, poczym dom znów zamiera okropną ciszą.
Siedzę w ciszy, nasłuchując odgłosów, ale zupełnie nic się nie dzieje. Dzieciaki bawią się w ogrodzie. Nawet nie mogę na nich popatrzeć, bo okna mojej sypialni wychodzą na podjazd, a nie ogród. Renate zapewnie siedzi w wiklinowym koszu na tarasie i przygląda się chłopcom, z książką i szklanką lemoniady pod ręką. Też chciałbym tam z nimi być. Brakuje mi naszych wspólnych zabaw i wygłupów. Zawsze popołudniu grywaliśmy w piłkę. Louis stał na bramce, bo lubi tą pozycję. Nawet w swojej szkolnej drużynie stoi między słupkami. Emilio to prawdziwy napastnik. Ja i Jordi byliśmy z pola i zazwyczaj mniej graliśmy, a więcej wyrządzaliśmy psikusów, aby zdekoncentrować i rozbawić przeciwnika. Ehh…
Sięgam po magazyn leżący na stoliku i z przykrością stwierdzam, że to kobiece czasopismo. Mimo wszystko decyduję się zajrzeć do środka i poczytać, bo potwornie mi się nudzi. Pośród mnóstwa stron poświęconych modzie, kosmetykom, fryzurom i najnowszym trendom, odnajdują kroki towarzyskie, a w nich moją Simone; uśmiechniętą, z kieliszkiem szampana w dłoni, no i oczywiści w towarzystwie Gustava.
Gdyby nie podpis, w którym napisane jest, że to moja żona, to w życiu bym tego nie przyznał. Widzę rękę tego palanta na biodrze mojej Simone i scyzoryk mi się otwiera w kieszeni. Ja rozumiem, że są ze sobą blisko, rozumiem, że czują wielką potrzebę, aby się dotykać, pieścić, ale jak tak można na oczach ludzi? Czy współpracownicy się tak zachowują? No nie wydaje mi się!
Z trzaskiem zamykam gazetę i ciskam nią w kąt. Moją złość dodatkowo potęguje myśl, że Simone i Gustav są teraz razem w Paryżu! Miasto miłości, wieża Eiffla, romantyczne kamieniczki, uliczni grajkowie. Ehh… Że też akurat teraz musiałem się połamać. Wiadomo, że nie poleciałbym z nią, bo nie mogę sobie na to pozwolić. Przecież mam zobowiązania wobec klubu. Ale w pełni zdrowia czas by leciał szybciej. Jeździłbym na treningi, mecze, bawił się z chłopakami, a wieczory spędzałbym w towarzystwie mojego najlepszego przyjaciela.
Słyszę pukanie do drzwi i rysy mojej twarzy natychmiast łagodnieją. Cieszę się z towarzystwa, bo dawno nikogo u mnie nie było. Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu w drzwiach pojawia się Renate, a nie któryś z moich synów. Przyglądam się jej uważnie, jednak nie zauważam niczego podejrzanego.
- Przyniosłam ci kawałek szarlotki od pani Kraft – informuje, podając mi talerz.
- Dzięki.
Zapada niezręczna cisza. Czekam aż moja teściowa sobie pójdzie, ale ona tymczasem siada na moim łóżku, w najdalszym jego miejscu. Czyżby się mnie bała? Przecież jestem totalną kaleką, nawet jakbym chciał to nie jestem w stanie jej nic zrobić. Zresztą! W życiu nie wyrządziłbym krzywdy kobiecie!
- Jak się czujesz? – pyta po chwili, siląc się na miły ton.
- Jak się nie ruszam to jest dobrze, bo nic nie czuję. Gorzej kiedy muszę skorzystać z łazienki lub zejść na dół.
- No tak… Michael, bo jest taka sprawa. Zadzwonił do mnie dzisiaj Georg.
Zachodzę w głowię o co tym razem może mu chodzić. Georg to najstarszy brat Simone, zakała rodziny, nieudacznik i alkoholik. Kiedy w naszym domu pada jego imię, zawsze chodzi o pieniądze. Nie jestem zwolennikiem pożyczania mu ich, bo po pierwsze nigdy nie oddaje (w zasadzie nie przeszkadza mi to, bo rozumiem ludzi w potrzebie, poza tym mi kasy nie brakuje, więc nie będę ścigać gościa za kilkadziesiąt Euro), a po drugie zamiast wydać je na bieżące potrzeby, to kupuje kolejną flaszkę wódki.
- Jego żona zachorowała na płuca i musi iść do szpitala na kilka dni. Nie ma się kto zająć dziećmi i jestem im tam koniecznie potrzebna.
- Tutaj też jesteś potrzebna.
- Wiem, ale dzieci zostaną z tobą. Chłopcy są już duzi i rozumni. A tam są zaledwie trzyletnie bliźniaki. Nie mogę zostawić ich na pastwę Georga. Wiesz jaki on jest.
- A nie może mama po prostu ich tu przywieść? Jakoś przeżyjemy te kilka dni z maluchami pod dachem.
- Naprawdę?
- Skoro nie mamy innego wyjścia… Nie dam sobie rady sam z dzieciakami przez tydzień. Nawet zejść na dół nie mogę bez mamy pomocy.
- To cudownie! – mówi i klaszcze w dłonie. – Postaram się załatwić to jak najszybciej się ta. Podróż zajmie mi dwa dni góra.
- Niech mama weźmie mój samochód. Będzie szybciej i wygodniej.
- Bardzo dziękuję, Michael.
- Proszę wziąć też Jordieg ze sobą. Weekend poza domem dobrze mu zrobi, bo strasznie się tu nudzi, kiedy jestem „niesprawny”. Kompletnie nie mam pojęcia dlaczego Emilio i Louis nie chcą się z nim bawić.
- Zajmę się tym po powrocie. Nie będę ci przeszkadzać. Wyjadę jutro wczesnym rankiem. Przygotuję dla was śniadanie i zostawię na stole, a obiad wystarczy podgrzać w piekarniku. Poproszę też panią Kraft, aby do was zajrzała. Będę spokojniejsza.
- Jak mama chce.
- Dobrze. To dobranoc, Michael.
- Dobranoc.
Nazajutrz jest tak jak mówiła Renate. Smakowite kanapki leżą na stole, w termicznym dzbanku jest herbata, a w ekspresie parzy się moja ulubiona espresso. Siadamy z chłopcami do stołu i zastanawiamy się, co będziemy robić przez cały weekend.
- Może wypożyczymy jakieś filmy i pooglądamy? Kupimy popcorn, colę i zrobimy sobie prawdziwie męski, niezdrowy dzień. A wieczorem obejrzymy mecz Bayernu z Borussią. Co wy na to? – proponuję.
- Tato, umówiłem się z kolegą, że obejrzymy mecz u niego – mówi Louis. Jest lekko poirytowany, zupełnie jakby jego wyjście było oczywistością. Nie przypominam sobie, aby mnie o tym informował. – Zawsze w soboty mama zawozi mnie do kolegi, nie pamiętasz?
- Ale mamy nie ma. Ja też nie jestem w stanie cię zawieść.
- Wiem, dlatego poprosiłem tatę kumpla, aby po mnie przyjechał. W zasadzie to będzie tutaj za kilka minut, bo zaprosili mnie do Luna Parku i kina. Kacper, mój przyjaciel, ma dzisiaj urodziny i rodzice urządzają dla niego taki rozrywkowy dzień.
- A mogę iść z wami? – pyta Emilio.
- Nie. To mój kolega i to ja spędzę z nim ten dzień. Ty siedź w domu i opiekuj się tatą.
- Louis, ja nie mogę się na to zgodzić. Nie możesz tak po prostu oznajmiać mi, że wychodzisz. Masz dopiero dwanaście lat.
- Tato, ale mama o wszystkim wiedziała i zgodziła się!
- Nic mi nie powiedziała…
Ulegam. Nie będę zmuszać syna do siedzenia w domu ze schorowanym ojcem. Skoro woli towarzystwo przyjaciela i jego rodziców, to cóż mi pozostało zrobić… Wiem, że dzieci to jedyna rzecz, która mi się w życiu udała, dlatego chcę, aby były szczęśliwe. Skoro wyjście do Luna Parku i kina da mu szczęście to droga wolna.
Zostaję sam z moim „średnim” synem, Emilio, i razem zalegamy przed telewizorem i oglądamy filmy. Miło spędza mi się z nim czas, mimo iż to typowy maminsynek. Simone jest jego wzorem i to jej zazwyczaj słucha. Jednak dzisiejszy dzień jest całkiem miły. Rozmawiamy i dowiadujemy się do sobie całkiem nowych rzeczy.
Nagle słyszę dzwonek do drzwi. Patrzę na zegarek i myślę, że jedyną osobą, która mogłaby odwiedzić mnie o tej porze jest mój przyjaciel, Phlipp. Proszę syna, aby otworzył. Emilio uchyla drzwi, zza których wygląda młoda, wysoka blondynka z wydatnymi ustami i niebieskimi oczyma.
- Dzień dobry – mówi i wchodzi do środka, całkowicie ignorując mojego syna. – Pamięta mnie pan? Jestem Scarlett, siostra Teresy Kraft. Poznaliśmy się na imprezie urodzinowej mojego siostrzeńca.
- Tak, pamiętam. Trudno zapomnieć tak piękną kobietę – mówię, choć w zasadzie nie wiem, dlaczego użyłem takich słów. To chyba przez jej duży biust i długie nogi, które nadmiernie eksponuje poprzez króciutkie sukienki.
- Przychodzę w imieniu siostry, której niestety wypadły poważne sprawy związane z synem.
- Z Thomasem wszystko w porządku?
- Tak – mówi i macha ręką. Zajmuje miejsce obok mnie. Wydaje mi się nawet, że siedzi stanowczo za blisko. Wzrokiem poszukuję Emilio, ale zdaje się, że chłopak poszedł do swojego pokoju. Nie chcę, aby zobaczył mnie w tej niezręcznej sytuacji. – Przeskrobał coś w szkole i Teresa musiała pojechać do dyrektora. Przysyła mnie do pana z tym. – Blondynka wyjmuje z torebki duży, czerwony termos. – To zupa jarzynowa. 
- Bardzo dziękuję. Uwielbiam zupę jarzynową.
Czuję się dość dziwnie, bo mimo iż rozmawiamy o zupie, to wyczuwam w powietrzu jakieś pozytywne fluidy. Scarlett jest bardzo atrakcyjną kobietą, która ewidentnie ma na mnie chrapkę. Jej zadziorny uśmieszek, błysk w oku, delikatne, emanujące seksapilem ruchy i to niby nic nie znaczące muskanie mojego ramienia…
- Słyszałam, że miał pan wypadek. Bardzo mi przykro. Wyobrażam sobie jak musi się pan teraz czuć; taki samotny, bez żony… Może mogłabym coś dla pana zrobić? Jestem za zawałowanie.
- To bardzo miłe z pani strony, ale… – Przełykam głośno ślinę, mając nadzieję, że blondynka nie zauważy kropli potu, która właśnie pojawiła się na mojej skroni. Trudno mi skupić wzrok na czymkolwiek innym niż jej biust. Nie mogę znaleźć odpowiednich słów, aby jej odmówić, dlatego odpowiadam szybko. – Radzę sobie.
- W takim razie nie będę panu przeszkadzać. Wpadnę jutro – mówi i żegna się ze mną bardzo delikatnym i sensualnym pocałunkiem w policzek. Wychodzi, zmysłowo kręcąc pośladkami, a kiedy zamyka za sobą drzwi posyła mi ostatnie, przeszywające spojrzenie.
- Zrobiło się gorąco…

__________
I co myślicie? Mi się podoba :)
Trochę martwi mnie fakt, że tak mało osób tutaj zagląda, bo moim skromnym zdaniem jest to jedno z lepszych opowiadań mojego autorstwa. Cóż... może przyczyną jest główny bohater? Michael nie jest już popularny. 

Nowy - drugi - rozdział dostępny jest także na blogu Irina Ross.