Poranny trening nie idzie po mojej
myśli. Bardzo chcę zaimponować kolegom i trenerowi, ale mi nie wychodzi.
Potykam się o własne nogi, w głowie zamiast ćwiczeń mam żonę, która na dniach
wyjedzie do Paryża ze swoim kochankiem, a mnie zostawi z domem, dziećmi i swoją
matką na głowie. Mimo to staram się myśleć pozytywnie, bo od tego zaczyna się
sukces. Trzeba być optymistą, wierzyć w siebie w swoje umiejętności, a tych mi
przecież nie brak. Spinam się w sobie i próbuję wykonać skomplikowane ćwiczenie
z piłką, ale nie daję rady i upadam. Czuję potworny ból w nodze, nie mogę
wstać, do oczu cisną mi się łzy.
- Michael, w porządku? – Pobiega
do mnie zatroskany trener. Nie jestem w stanie mu odpowiedzieć. Rzucam się po
murawie, wzywając lekarza, który zjawia się kilka sekund później. Medyk
delikatnie dotyka mojej nogi i oznajmia, że potrzebne są specjalistyczne
badania. Zbierają mnie z ziemi i zawożą do szpitala.
Po zażyciu silnych leków
przeciwbólowych do mojej głowy powoli wraca myślenie. Uświadamiam sobie, że mam
dzisiaj odebrać Jordiego ze szkoły. W takim stanie nie dam rady. Wyciągam
telefon i dzwonię do Simone.
- Nie mogę teraz rozmawiać,
Michael. Mam bardzo ważne spotkanie – mówi, nawet nie czekając na to, co mam
jej do powiedzenia. – Spotkamy się w domu i tam omówimy twoją sprawę.
- Nie odbiorę Jordiego ze szkoły.
- Co? Dlaczego?
- Jestem w szpitalu na badaniach.
Mam złamaną nogę.
- No to żeś sobie porę znalazł na
kontuzje! – krzyczy do słuchawki. Zadziwia mnie to, że nie pyta o moje zdrowie,
o to jak się czuję, nie rzuca, że zaraz przyjedzie i wszystko będzie dobrze.
Nic z tych rzeczy. Wieczne pretensje, zupełnie jakbym upadł specjalnie. – Mama
pojechała z chłopcami do lekarza, ja mam spotkanie, a ty miałeś tylko odebrać
swoje najmniejsze dziecko ze szkoły! Miechael, dlaczego ja nigdy nie mogę na
ciebie liczyć?!
- Nie połamałem się specjalnie,
Simone. To był wypadek. To się zdarza w życiu sportowca.
- Taki z ciebie sportowiec, jak ze
mnie topmodelka – rzuca uszczypliwe, poczym bierze głęboki wdech. – Co ja mam
teraz zrobić? Nie mogę się wyrwać z biura.
- Zadzwonię do Philippa.
- Świetnie. Na razie!
Czuję się dziwnie, kiedy wiem, że
mój przyjaciel bardziej przejmuje się moją rodziną i moim stanem zdrowia niż
własna żona. Na Philippa zawsze mogę liczyć. Od razu chce do mnie przyjechać,
jednak ja proszę go jedynie o odebranie Jordiego ze szkoły i posiedzenie z nim
przez kilka godzin, dopóki nie wrócę do domu. Bez wahania się zgadza, mimo iż
podobnie jak Simone ma mnóstwo obowiązków zawodowych na głowie.
Po godzinie przychodzi do mnie
lekarz i oznajmia, że potrzebna będzie operacja, której muszę się poddać w
przeciągu kilka najbliższych dni. Myślę, że nic gorszego nie mogło mnie teraz
spotkać. Simone wyjeżdża, a ja będę zdany na pomoc i łaskę Renate, która mnie
szczerze nienawidzi. Świetnie!
Klubowy lekarz, który przyjechał
ze mną do szpitala, odwozi mnie do domu. Poruszam się o kulach, nogę zapakowaną
mam w szynę, nie czuję bólu dzięki lekom przeciwbólowym. Generalnie jest źle.
Wchodzę do domu. Z kuchni
dobiegają do mnie ciche chichoty Simone i jej kochanka Gustava. Walczę z bólem,
ledwo stoję, próbuję dostać się do domu, znikąd pomocy, a moja żona zabawia się
z facetem w moim własnym domu. Moje życie to jakaś farsa!
Podbiega do mnie zatroskany Jordi.
- Tato, tato, jak się czujesz? –
pyta nieco przestraszony, kiedy widzi moją nienaturalnie wyglądającą nogę.
- Już dobrze, synku. Przepraszam,
że cię nie odebrałem. Mam nadzieję, że dobrze się bawiłeś z wujkiem Philippem.
- Tak, odrobiliśmy lekcję i
bawiliśmy się kolejką. Było super! Tato, może przyniosę bajkę, ty sobie
odpoczniesz, a ja ci poczytam. Chcesz?
- Za chwilę, dobrze? Na razie
wypiję kawę.
Mały biegnie po schodach na górę z
widoczną ekscytacją. Cieszy się, że będzie mógł się mną zająć, tak jak ja nim
podczas jego chorób.
Nagle z kuchni wybiega Simone z
uśmiechem na twarzy. Nie spodziewała się mnie tak wcześnie. Jest zaskoczona
moim widokiem, o czym doskonale świadczą rozpięte guziki jej koszuli. Zwracam
na nie uwagę, poczym Simone z lekkim zażenowaniem zapina bluzkę.
- O, jesteś już! I jak?
- Jak widać – odpowiadam
beznamiętnie i kuśtykam do kuchni. Simone zagradza mi drogę i pyta.
- Co powiedział lekarz?
- Że potrzebna będzie operacja. Za
dwa dni mam się stawić w szpitalu na zabieg.
- Naprawdę? Kurczę! To pokrzyżuje
wszystkie nasze plany.
- Twoje plany, Simone. Ale nie
przejmuj się. Poproszę Philippa o pomoc przy dzieciach, a ty sobie jedź do tego
Paryża. Rozwijaj się, rozkręcaj biznes… Ja tu poczekam i być może przeżyję.
- Nie dramatyzuj, Michael – mówi,
ciągle zagradzając mi przejście do kuchni. Po chwili słyszę chrząknięcie
dobiegające z środka. Simone ustępuje i z wysoko podniesioną głową odwraca się
na pięcie i idzie do kuchni. Zjawiam się tam zaraz po niej i widzę siedzącego
przy stole Gustava oraz czerwoną szminkę na jego policzku.
- Cześć – wita się z lekkim
uśmiechem.
- Cześć – odpowiadam, sięgając do
lodówki po wodę. – Chyba się pobrudziłeś – rzucam i wychodzę, ale zdążam
jeszcze zauważyć porozumiewawcze spojrzenie kochanków i strach w oczach Simone.
Uważają, że jestem tak głupi, że nie kojarzę faktów, ale mało mnie obchodzi, co
myślą. Mam tego dosyć i nie mogę się doczekać, kiedy wreszcie wyjadą do tego
Paryża.
Jadę do szpitala z duszą na
ramieniu. Towarzyszy mi mój najlepszy przyjaciel, bo Simone jak zwykle miała
coś innego do zrobienia. Zastanawiam się, dlaczego tak źle trafiłem. Dlaczego
wszystko między nami tak się popsuło. Przecież jeszcze niedawno byliśmy
kochającymi się małżonkami, nie widzieliśmy świata poza sobą. Ja i Simone
byliśmy nierozłączni, świetnie się razem bawiliśmy.
Zaczęło się psuć w Londynie. To
tam poznałem dziewczynę, która zawróciła mi w głowie i przez nią zdradziłem
Simone. Ta się o tym dowiedziała, ale wybaczyła mi wybryki przeszłości. Teraz
sama robi to samo. Wychodzi na to, że to ja popsułem nasze małżeństwo. Więc
dlaczego teraz mam pretensje do innych, a nie do siebie?
- Boję się, Philipp – mówię, kiedy
pielęgniarki przygotowują mnie do zabiegu. Nigdy nic nie ukrywam przed
przyjacielem. Nie waham się mu zwierzać ze swoich uczuć, nie wstydzę się przy
nim płakać. Wiem, że jest jedyną osobą, na którą mogę obecnie liczyć.
- Nie panikuj, Michael. –
Poklepuje mnie po ramieniu z nieśmiałym uśmiechem. – To standardowa operacja,
jak każda inna. Za kilka godzin się obudzisz i powoli zaczniesz wracać do
zdrowia.
- Właśnie tego się obawiam. Co
będzie jak nie wydobrzeję?
- Mnóstwo piłkarzy ma podobne
kontuzje i wychodzą z tego. Po paru miesiącach znów cieszą się grą. Z tobą
będzie podobnie, zobaczysz.
- Ale ja nie mam tych miesięcy.
Oni wszyscy są młodzi, mają młode ciała i wielki zapał, bo wiedzą, że mają do
czego wracać. A ja? To dla mnie koniec kariery.
- Nie gadaj głupstw. Teraz
najważniejsze jest twoje zdrowie. Musisz być sprawny przede wszystkim dla
swoich synów. Karierę miałeś świetną, cudowne momenty, wygrane, tytuły, wiele
jeszcze przed tobą, ale nie myśl o tym teraz. Musisz wyzdrowieć dla dzieci.
Jadę na salę operacyjną, a przed
oczami miga mi całe życie. Wspaniałe zawodowe momenty – wygrane z Bayernem,
Chelsea, z reprezentacją… Cudowne chwile z mojego życia prywatnego – poznanie
Simone, nasze pierwsze randki, narodziny synów i ślub. Było tak pięknie, a
teraz wszystko wygląda jak kiepski żart.
Jestem w szpitalu, jadę na
operację, a przy moim boku nie ma najważniejszej kobiety, która być tu powinna.
Simone jest moją żoną i powinna mnie teraz wspierać, a tymczasem woli siedzieć
w swoim ciepłym biurze i prowadzić długie rozmowy telefoniczne z
przyjaciółkami. To daje do myślenia. Nie oczekuję wylewu uczuć, bo wiem, że na
to ją nie stać. Nie chcę, aby się nade mną użalała, ale chcę usłyszeć jej
cieniutki głosik, którym stwierdza, że wszystko będzie dobrze, i że na pewno
poradzę sobie w tej trudnej sytuacji. Chcę poczuć ciepło jej ciała, czuły dotyk
dłoni, chcę wiedzieć, że mam wparcie bliskich. To by mi bardzo pomogło i
ułatwiło późniejszą rekonwalescencję. A tymczasem jadę na salę operacyjną, a w
oddali widzę tylko Philippa z lekkim uśmiechem i nieco przygarbioną postawą.
Budzę się na sali. W moje oczy
uderza fala sztucznego światła lejącego się z lampy. Przymykam oczy, staram się
przyzwyczaić do jasności. Czuję się fatalnie, boli mnie głowa, chce mi się
wymiotować, a noga? Ponoć cała i zdrowa, ale strasznie obolała. Rozglądam się
dookoła. Na kanapie śpi Philipp z dość dziwną miną. Podejrzewam, że ma kiepski
sen. Nakazałbym mu powrót do domu, ale nie chcę go budzić.
Nie ma Simone…
Biorę głęboki wdech i ponownie
odpływam w krainę Morfeusza.
Nazajutrz pojawia się moja żona w
towarzystwie synów, którzy od razu zarzucają mnie szkolnymi opowieściami.
Starsi opowiadają mi o swoich boiskowych postępach, a Jordi śmieje się,
wspominając swoją rudą nauczycielkę matematyki, której ciągle spadają z nosa
okulary. Silę się na uśmiech, ale wszystko mnie boli.
- Długo tu będziesz? – pyta
Simone, jednocześnie wysyłając chłopców do szpitalnego bufetu po wodę.
- Nie wiem. Porozmawiaj z
lekarzem.
- Pojutrze wyjeżdżam. Musimy o tym
pogadać.
- Jedź i baw się dobrze.
- Michael, czy choć przez chwilę
możesz być poważny? – pyta wyraźnie podenerwowana.
- A ty? Wydaje ci się, że twoje
zachowanie jest poważne? Wyjeżdżasz sobie do Paryża ze swoim pożal się Boże
współpracownikiem, zostawiasz mnie – kalekę – samego z trójką małych dzieci
oraz swoją złośliwą matką. Jak twoim zdaniem mam sobie poradzić przez te
tygodnie, podczas których ty będziesz napawać się romantycznym Paryżem,
trzymając Gustava za rękę?
- O czym ty mówisz?
- Nieważne – mówię zrezygnowany.
Chcę, aby już wyszła. Tyle na nią czekałem, a teraz, kiedy wreszcie się
pojawiła mam dosyć.
- Dobrze wiesz, że muszę tam
jechać – mówi, jednocześnie wystukując coś na klawiaturze swojego telefonu. Nie
patrzy na mnie, jej głos nie przejawia ni odrobiny troski. – Długo pracowałam
na to wszystko. Nie mogę teraz odpuścić.
- No tak… A jakby to Louis coś
sobie zrobił podczas zajęć sportowych? Też bez zawahania byś go zostawiła?
- Michael, czy twoje środki
przeciwbólowe jeszcze działają? Gadasz jak potłuczony.
- Po prostu sprawdzam, czy to
tylko ja nie mam stałego miejsca w twoim sercu.
- Chcesz się pokłócić?
- Nie chcę.
- Więc przestań mieć do mnie o
wszystko pretensje. Przecież nie zostajesz sam. Będziesz z dziećmi, które wcale
nie są już takie małe, jak ci się wydaje. Będzie z tobą też moja mama, Philipp.
A mnie nie będzie tylko dwa-trzy tygodnie, przez ten czas nic ci się nie
stanie. Nie zostawiłabym cię bez żadnej opieki.
- Nie chcę mi się tego już
słuchać. Na wszystko znajdziesz wymówki.
- Michael, do tej pory przez całe
dnie leżałeś na kanapie bądź oglądałeś telewizję w sypialni. Miałeś w nosie to,
co dzieje się z dziećmi…
- Nie mów tak!
- Ale to prawda. Do tej pory to
moja mama się nimi opiekowała. Odbierała ze szkoły Jordiego, gotowała obiad,
sprzątała, pomagała im przy lekcjach. Ty tylko wychodziłeś ze swojej nory, aby
powiedzieć im „dobranoc”, kiedy leżeli już w łóżkach. Tak naprawdę nic się nie
zmieni. Z tym, że przez najbliższe tygodnie, to oni będą do ciebie przychodzić,
a nie ty do nich.
Simone raczy mnie swoją uwagą, ale
robi to w tak nieuprzejmy sposób, że mam nawet wrażenie, że mnie nienawidzi.
Trudno się dziwić, w końcu jestem bezproduktywnym, niepotrzebnym,
nieodpowiedzialnym facetem ze złamaną nogą.
- Idź już – mówię w końcu, mając
dosyć jej gadaniny. – Jestem zmęczony. Chcę odpocząć.
- Odpoczywaj… Zabiorę chłopców po
drodze. Pożegnam ich od ciebie.
Wychodzi, nie patrzy, nie
współczuje… Zimna jak lód, obojętna jak głaz. Kobieta spełniona, zadowolona,
szczęśliwa.
__________
Nie jest tak kolorowo jak chciałyście. Powrót Michaela na boisko będzie nieco bardziej skomplikowany. Myślicie, że mu się uda po tym wszystkim?
A jeśli macie ochotę na nieco przyjemniejsze klimaty, zapraszam na mojego nowego bloga :)