Czwartkowe popołudnie. Pogoda nie
jest zbyt dobra, zawsze może być lepsza, aczkolwiek nie pada, a to ważne. Leżę
w swojej sypialni i bezmyślnie przełączam kolejne kanały telewizyjne. Jak na
złość, nie ma nic ciekawego. Spoglądam na puste miejsce obok mnie i zastanawiam
się, gdzie jest moja żona. Patrzę na zegarek. Osiemnasta.
Od pięciu godzin jestem w domu. Co
w tym czasie zrobiłem? Praktycznie nic. Moi synowie, Louis, Emilio i Jordi,
kolejno wrócili ze szkoły, przywitałem się z nimi, zadałem standardowe pytania,
jakie zadają rodzice, patrzyłem jak jedzą podany przez moją teściową obiad i
wróciłem do sypialni, aby w spokoju zmarnować kolejny dzień.
Znajduję się w takim punkcie
swojego życia, kiedy nic nie zależy ode mnie. Naprawdę. Nie czuję się
spełniony, chcę więcej. Nie z zachłanności, ale z czystej ambicji. Ale nie
mogę, mam blokadę, blokują mnie ludzie, mój wiek. Wszystko!
Ponownie spoglądam na zegarek.
Dwadzieścia po szóstej. To niewiarygodne jak czas szybko biegnie. Szczególnie,
kiedy się za dużo myśli. A ja ostatnio myślę notorycznie. Mój mózg właściwie
nie odpoczywa.
Słyszę jak drzwi do pokoju się
uchylają. Do środka zagląda uśmiechnięta twarz mojego siedmioletniego syna
Jordiego. Odwzajemniam gest, przywołując go do siebie. Mały wdrapuje się na
wielkie łóżko i „zagnieżdża się” pod moim ramieniem.
- Cześć, tato – mówi, kładąc głowę
na mojej piersi.
- Cześć, smyku.
- Jesteś smutny?
- Nie, skąd ci to przyszło do
głowy?
- Babcia powiedziała, że jesteś
smutny. Ona mówi, że już nas nie kochasz, i że niebawem wyjdziesz z domu i już
nie wrócisz. Powiedziała jeszcze, że niedługo znajdziesz sobie inną panią,
zostawisz mamusię i pojedziesz sobie gdzieś, a o nas zapomnisz.
- Jordi, nie słuchaj wszystkiego
co mówi ci babcia, dobrze? Renate ma specyficzny charakter, a poza tym nie
bardzo mnie lubi.
- Za to ja cię kocham – mówi,
mocno mnie przytulając.
- Ja ciebie też kocham, smyku –
odpowiadam, dając mu pstryczka w nos. – Lekcje odrobione?
Mały uśmiecha się tajemniczo, a ja
wiem, że odpowiedź nie jest twierdząca.
- To zmykaj – mówię, dając mu
klapsa w pupę. Mały zwleka się z łóżka, zanosząc się śmiechem i wychodzi z
pokoju. Uśmiecham się do siebie, bo ten dzieciak to moje oczko w głowie i
dałbym wszystko, aby go uszczęśliwić.
Jordi wraca po chwili i dodaje
niepewnie:
- Tato, obiecuję, że będę bardzo
grzeczny, zawsze będę cię słuchać, będę się dobrze uczyć i spełniać wszystkie
twoje rozkazy, ale proszę nie odchodź od nas… Jeśli zrobię coś źle, to daj mi
srogą karę, ale nie wychodź i nie nie wracaj.
Spoglądam w pustą przestrzeń,
którą pozostawia po sobie w drzwiach Jordi. Czuję jak pęka mi serce, bo dzieci
to jedyne osoby, które teraz darzą mnie tak głębokim i szczerym uczuciem.
Kiedyś miałem jeszcze rodziców, ale zmarli. Miałem żonę, ale ta… Ah, szkoda
gadać. No i miałem jeszcze fanów, kibiców, którzy zniknęli równie szybko, jak
się pojawili. A to wszystko to niby jest moja wina.
Za oknem słyszę silnik samochodu.
Zza zasłony wyglądam na podjazd naszego wielkiego domu i widzę moją żonę
wysiadającą z pojazdu swojego współpracownika, i jednocześnie kochanka,
Gustava. Filigranowa brunetka, wyglądająca jak milion dolarów, obwieszona
złotem i markowymi ciuchami, żegna się z towarzyszem pocałunkiem w policzek.
Chcą zachować pozory, myślą, że ja nie wiem o ich „związku”. Śmieszy mnie ich
naiwność. Na pierwszy rzut oka widać ich ukradkowe spojrzenia, tajemnicze
uśmieszki, dotknięcia. Wielokrotnie zastanawiam się, dlaczego ja jeszcze z nią
jestem? Nie kochamy się, to jasne. Jednak żadne z nas nie ma odwagi złożyć
papierów rozwodowych, ba, nie mamy nawet odwagi, aby o tym pogadać. A poza tym,
co z dziećmi? Nie chcę ich zasmucać. Jordi bardzo przeżywa nasze kłótnie, nie
wiem jak zareagowałby na ostateczne rozstanie.
Stojąc u szczytu schodów, słyszę
jak Simone opowiada swojej matce przebieg całego dnia. Zwraca uwagę na
najmniejsze szczegóły – fryzury, czystość paznokci, kolory krawatów. Kogo to
interesuje?
Wchodzę do kuchni. Simone właśnie
nalewa wodę do szklanki, kiedy mnie zauważa. Spogląda w moją stronę i jak gdyby
nigdy nic, podchodzi i daje mi niedbałego całusa w policzek.
- Cześć, Michael – mówi,
uśmiechając się. – Jak ci minął dzień?
- Nie najgorzej.
- Byłeś u mechanika? Potrzebuję
samochodu, nie mogę wiecznie wykorzystywać Gustava.
- Nie, zapomniałem. Jutro to
załatwię.
- Powtarzasz to od tygodnia.
Możesz wreszcie wziąć się do jakieś roboty? Potrzebujesz zajęcia – mówi, łapiąc
mnie za ramiona i lekko mną potrząsając. Nie robi tego po złości, chce mnie
zmotywować, tak jakby zależało jej jeszcze na mnie. Zupełnie tak jak za dawnych
czasów. A ja wiem, że ma rację – potrzebuję zajęcia.
Zawodowi sportowcy mają ciężki
żywot. Zwłaszcza wtedy, kiedy ich czas powoli dobiega końca. I właśnie w takim
momencie jestem. Mam trzydzieści sześć lat, ewidentnie jestem „pod formą”, w
klubie jestem ciężarem, nie gram. A jak gram, to kiepsko, mimo iż bardzo się
staram i daję z siebie wszystko. Mój życiowy mecz powoli dobiega końca.
Wyczekuję ostatniego gwizdka sędziego, ale tak bardzo chcę odwlec ten moment,
że już zbieram siły na dogrywkę. A jak zdrowie pozwoli, to może jeszcze dotrwam
do konkursu rzutów karnych. Kto wie…
- Jak trening? – pyta Simone,
siadając przy niewielkim kuchennym stole. Zajmuję miejsce obok niej. Z ciężkim
westchnięciem odpowiadam, że dobrze. Patrzy na mnie. W jej oczach widzę smutek,
troskę, bo wie ile piłka nożna dla mnie znaczy. Ale z drugiej strony ta jej
litość, pożałowanie… Już wielokrotnie mówiła mi, że powinienem przejść na
emeryturę. „Masz dość pieniędzy, masz
sławę i popularność, jesteś prawdziwą gwiazdą niemieckiej piłki i ludzie cię
szanują. Bez problemu mógłbyś dostać pracę w telewizji jako komentator lub
prezenter. Z czasem możesz rozpocząć kurs i zostać trenerem. Masz możliwości,
Michael. Tylko musisz je dostrzec. Gra w piłkę nożną to nie wszystko. Pamiętaj,
masz możliwości…” – mawia.
Upijam łyk wody, którą postawiła
przede mną Simone. Widzę bawiące się w ogrodzie dzieci. Zazdroszczę im, że są
takie młode i witalne. Dokładnie pamiętam te czasy, kiedy byłem podobny do
nich. Grałem w reprezentacji narodowej, grałem w Monachium, w najlepszym
niemieckim klubie, grałem w londyńskiej Chelsea. To były czasy…
- W sobotę masz mecz? – pyta.
Lekko kiwam głową, bo mecze to dla mnie totalna abstrakcja. Nie pamiętam, kiedy
ostatni raz grałem na boisku w oficjalnym spotkaniu. – Zaprosiłam na wieczór
kilku znajomych z pracy. Będzie też Philipp. – Wymienia imię mojego najlepszego
przyjaciela, mając nadzieję, że zaakceptuję ten jej szalony pomysł z kolacją. –
Chciałam ogłosić wszystkim radosną nowinę.
Radosną nowinę? Zastanawiam się,
co to ma znaczyć. Radosne nowiny kojarzą mi się z ciążą. Z tym, że ja nie
pamiętam (zupełnie jak w przypadku meczu) kiedy ostatni raz spałem ze swoją
żoną.
- Co masz na myśli? – pytam. Mam
nadzieję, że nie jest aż tak bezczelna i nie wmówi mi, że dziecko, które nosi
pod sercem należy do mnie, a nie Gustava.
- Otwieram nową filię w Paryżu.
- Poważnie? Dlaczego mówisz mi o
tym dopiero teraz? To świetna wiadomość – mówię z uśmiechem i jednocześnie
chwytam ją za dłoń. Cieszę się jej szczęściem, bo wiem, że Simone kocha swoją
pracę, kocha swoje drogie sklepy z biżuterią.
- Nie chciałam zapeszać. Martwi
mnie tylko jedno. – Spoglądam na nią ze zdezorientowaniem. – Będę musiała
wyjechać na kilka tygodni. Dopilnować remontu, zrobić reklamę i wielkie
otwarcie. Poradzisz sobie tutaj sam? – Ponownie spoglądam na dzieci, biegające
po ogrodzie.
- Jasne. Co to dla nas,
bohaterów?!
- Świetnie! – mówi podekscytowana,
klaszcząc w dłonie. – Mama ci pomoże.
Ah tak! Zapomniałem o mojej
„kochanej” teściowej Renate, która nie zamierza wyprowadzić się z mojego domu.
- Kiedy wyjeżdżasz?
- Spokojnie, jeszcze nie teraz –
śmieje się. – Najpierw muszę pozałatwiać wszystkie sprawy tutaj. Poszłoby
szybciej, gdybyś mi pomógł. – Simone wyciąga z torebki klucze do samochodu i
przesuwa je po stole w moją stronę.
- Jutro to zrobię, obiecuję. –
Biorę kluczyki i chowam je do kieszeni.
- Tato, tato! – Do kuchni wpada
Jordi, cały zdyszany, zgrzany i z piłką pod pachą. – Louis i Emilio znów są
przeciwko mnie. Chcą zagrać w piłkę, ale żaden z nich nie chce być ze mną w
drużynie. Mówią, że jestem beznadziejny.
- Kochanie, to nieprawda. – Simone
odgarnia mu mokrą grzywkę z czoła i czule całuje w czubek głowy.
- Zagrasz ze mną? – pyta,
wyczekująco patrząc mi w oczy.
- No pewnie! Razem ich pokonamy –
mówię z zadowoleniem i chwytam Jordiego tak, aby zwisał głową w dół. Chłopak
śmieje się radośnie i wykrzykuje różne zachęcające okrzyki. Rzucam ostatnie
spojrzenie swojej żonie, która odprowadza nas wzrokiem, poczym staje w drzwiach
ogrodu i z uśmiechem na ustach przygląda się naszej zabawie.
Czasami zastanawiam się, co
doprowadziło do tego, że między nami jest tak źle. Nie widać tego na pierwszy
rzut oka, bo zachowujemy się normalnie. Kłócimy się jak każde małżeństwo.
Kłócimy się o wszystko, o każdą drobnostkę, aczkolwiek wciąż potrafimy ze sobą
rozmawiać. Ale nie o nas, nie o uczuciach, emocjach, miłości i wspólnej
przyszłości. Rozmawiamy głównie o tym, co jest tu i teraz, o dzieciach, o ich
szkołach, o sklepach Simone i o tym, jak wielkim nieudacznikiem się stałem.
Między nami jest źle, ale żadne z nas nie ma odwagi wypowiedzieć tego na głos.
- Na długo wyjeżdżasz? – W
drzwiach ogrodu staje Renate i podobnie jak córka, zakłada ręce na piersi i z
uśmiechem przygląda się swoim małym wnukom.
- Kilka tygodni. Muszę wszystko
załatwić w Paryżu, otworzę salon i wrócę. Tak szybko jak będę mogła.
- Gustav jedzie z tobą? – Simone
posyła matce znaczące spojrzenie, jakby obawiała się, że usłyszę ich rozmowę.
- Tak. Ale jedzie tam jako mój
współpracownik, bo zależy mi na tym, aby wszystko wypadło profesjonalnie.
- Nie zapominaj, że to Paryż,
Simone. Miasto miłości… – mówi, odchodząc w stronę salonu.
- Co masz na myśli? – pyta,
podążając za nią.
- Kocham swoich wnuków. Żałuję, że
masz dzieci z tym nieudacznikiem, ale nie pozwolę ci złamać ich życia.
- Nie zrobię tego.
- Oby, Simone, bo nie tak cię
wychowałam. Wiesz, że zależy mi na twoim szczęściu, ale wybrałaś Michaela i
powinnaś być mu wierna. Jeśli nie, to rozwiedź się z nim i przestań udawać, że
wszystko jest w porządku.
- Co cię ugryzło, mamo?
- Nie ma cię całe dnie w domu,
mało czasu spędzasz ze swoimi synami i nic nie wiesz. Nie wiesz jak tu jest,
kiedy ciebie nie ma. Michael cały czas spędza w sypialni, pastwiąc się nad
własnym losem. A dzieci naprawdę przeżywają tą sytuację. Zwłaszcza Jordi.
- Wiem, mamo. Ale kocham Gustava.
Michaela na swój sposób także, bo jestem mu niezwykle wdzięczna za wszystko.
Mamy razem dzieci i nie chcę, aby cierpiały. Wolę sama cierpieć, aby one były
szczęśliwe.
- Dopóki wszystkich okłamujesz, to
się nie stanie. Ale nie będę się wtrącać. To twoje życie – mówi, zamykając się
w swojej sypialni. Simone wraca do ogrodu i siada w wiklinowym koszu na
tarasie. Patrzy na nas, uśmiecha się, dopinguje chłopców. Jest tak jak kiedyś,
ale ja wiem, że to sztuczne. Nie jest dobrą aktorką, aczkolwiek ona myśli
inaczej.
Kolejny dzień i znów to samo.
Pobudka wcześnie rano, przygotowanie śniadania, Renate w tym czasie robi
kanapki do szkoły dla dzieci, Simone już dawno wyszła do pracy. Po śniadaniu
szybki prysznic, mycie zębów, pakowanie torby i wyjazd. Najpierw do szkoły
Louisa i Emilio, chłopcy uczęszczają na sportowe zajęcia, w ojcowskich genach
odziedziczyli talent do piłki nożnej, ale nie wiem, czy to dobrze. Potem do
podstawówki Jordiego – pierwsza klasa to nie byle co. Żegnam się z nim,
przybijamy piątki, machamy do siebie. Z dumą patrzę jak znika w szkolnych
murach, „porwany” przez rówieśników. Przez chwilę jeszcze stoję w bezruchu,
patrzę w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stał mój mały synek. Dzieci tak
szybko rosną…
- Dzień dobry. – Obok mnie pojawia
się niewysoka, przysadzista kobieta w jasnych, niedbale spiętych włosach. Witam
się z nią przyjaźnie. Jej wygląd wydaje mi się znajomy, ale nie mogę sobie
przypomnieć, gdzie ją wcześniej widziałem. – Nazywam się Teresa Kraft. Jestem
mamą Thomasa.
Teraz już wiem. Mama Thomasa,
najlepszego przyjaciela Jordiego.
- Mój syn ma urodziny w przyszłym
tygodniu. Organizujemy małe przyjęcie dla dzieci. Chciałabym zapytać, czy
przyszedłby pan z żoną i synkiem.
- Mam zobowiązania sportowe. Nie
wiem, czy znajdę czas. A kiedy dokładnie jest to przyjęcie?
- W niedzielę za tydzień. To nic
wielkiego: tort, klown, trochę gier i zabaw z nagrodami.
W myślach kartkuję kalendarz,
próbując dojść do tego, kiedy jest mecz. Zapewnie nie dostanę nawet powołania,
ale na wszelki wypadek muszę liczyć się z tym, że mogę się przydać. Przed
oczyma widzę datę oraz godzinę spotkania. Piątek, 20:30.
- Z chęcią wpadniemy – odpowiadam
z uśmiechem. – Nie wiem, czy żona będzie miała wolny dzień, ale ja z Jordim na
pewno przyjdziemy. Dziękuję za zaproszenie. – Spoglądam na zegarek. Za dziesięć
dziewiąta. – Cholera, spóźnię się na trening. Przepraszam, ale muszę iść. Do
zobaczenia – żegnam się i pośpiesznie odjeżdżam w kierunku ośrodka
szkoleniowego Bayeru Leverkusen.
Na szczęście dojechałem na czas.
Jeszcze tego by brakowało, abym podpadł trenerowi.
Trening sam w sobie nie był niczym
wyjątkowym. Niewiele różnił się od zajęć wczorajszych, przedwczorajszych i
zeszłotygodniowych. Zawsze to samo, wszędobylska monotonia.
Przebierając się w swoje normalne
ciuchy, myślę o samochodzie, który muszę zawieść do mechanika. Załatwię tą
sprawę dla własnego świętego spokoju. Inaczej Simone nie przestanie wiercić mi
dziury w brzuchu.
- Na razie. – Kilku z młodszych
zawodników, żegna się, wychodząc z szatni. Rozglądam się i stwierdzam, że
zostałem sam. Jak zwykle…
Chwytam torbę i udaję się do
wyjścia. Na tablicy korkowej, tuż przy recepcji, wisi biała kartka z powołanymi
zawodnikami na jutrzejsze starcie z Kolonią. Od dwóch tygodni nie znalazłem się
na tej liście, więc już straciłem nadzieję na grę. Zresztą prezes oznajmił mi, że
powinienem rozglądać się za nowym pracodawcą albo zakończyć karierę. Nie chcę
tego. Chcę grać. Czuję, że mogę.
Coś mnie kusi, dlatego podchodzę
do tablicy. Czytam listę, a kiedy moim oczom ukazuje się moje nazwisko,
znajdujące się na samym dole, niemalże podskakuję z radości. Wiadomo, że to nic
nie oznacza, bo w najlepszym wypadku zasiądę na ławce, a w najgorszym na
trybunach. Mimo wszystko, cieszę się. Może uda mi się zagrać. Liczę na to.
__________
Pierwszy rozdział oddaję do Waszej dyspozycji. Mam nadzieję, że Wam się podoba. Opowiadanie ma specyficzny klimat, mam nadzieję, że uda mi się go utrzymać do końca. Historia liczy sobie 20 rozdziałów, więc przed nami długa przygoda z Michaelem Ballackiem.
Chciałabym przypomnieć, że od wtorku nowy rozdział jest także na blogu 'Życie zna odpowiedź', a także na 'Śmiech dziecka'.
Chciałabym przypomnieć, że od wtorku nowy rozdział jest także na blogu 'Życie zna odpowiedź', a także na 'Śmiech dziecka'.